Jestem przerostem formy nad treścią. Forma kłamie o mnie, treść to smutek.
Każda radość ma w sobie smutek, a każdy smutek ma w sobie odrobinę radości.
Radości jest niewiele, a smutek jest prawie zawsze. Męczy mnie to. Wydaje mi się to nie mieć sensu.
Nie sądzę, żeby o to chodziło w życiu. Ja jednak tak właśnie swoje życie przeżywam.
Rzygać mi się chce... Nie umiem znaleźć zadowolenia. Próbuję. Nie umiem. Mała chwila radości wymaga olbrzymiego nakładu pracy.
Nie potrafię się zmienić tak aby rzeczy były proste. Wszystko na około jawi mi się jako niepotrzebnie zbyt skomplikowane. Nie wiem... Nudzi mnie takie życie, a z drugiej strony nie znam, czy też nie umiem sobie wyobrazić alternatywy.
Tzn alternatywy są, ale są to dość rewolucyjne alternatywy, które szczerze boję się podjąć.
Nie mam pomysłu jak zmienić swoje życie jakoś tak tylko trochę, żeby było lepiej. Żebym był szczęśliwszy.
Próbuję robić rzeczy, o których wiem, że zawsze mnie interesowały, ale dają mi one radość tylko na chwilę. Potem pojawiają się odwiecznie powracające pytania: po co? jaką to ma doniosłość? co z tego wynika?
Dlaczego ja tak wszystko kwestionuję? Co mi się takiego stało w życiu, żebym musiał tak się "bronić"? O co chodzi w tym mechanizmie?
Nie mam już siły wyprawiać się w introspekcje, szukać łańcuchów przyczyn i skutków. Ja chcę po prostu mieć lepsze samopoczucie, mniej się wahać, żyć tu i teraz, nie zastanawiać się tyle nad tym co powinienem albo czego nie mam czy nad tym co by mogło być. Dlaczego jest mi tak trudno się od tego uwolnić? Czemu wciąż żyję po ciemniej stronie życia?
Jest strach... Przed czym konkretnie? Nie jestem pewien. Przed ojcem, który wiecznie mnie źle oceniał? Przed kuzynem, który wiecznie obśmiewał? Przed matką, która znowu nie pokocha? Ileż do kurwy nędzy można to wszystko przeżywać? Ileż czasu kurwa to wszystko będzie mną jeszcze "sterować". Dosyć mam kurwa. Dosyć!
Zawsze mi coś kurwa przeszkadza w teraźniejszości i nigdy w niej do końca nie jestem.
Zaczynam uważać, że mam jakieś problemy o podłożu biologicznym...
Jeżeli będę to wszystko nadal oceniał w ten sposób gdy skończę ten etap pracy nad sobą skonsultuję się chyba z psychiatrą.
Saturday, September 26, 2009
Tuesday, September 22, 2009
Brzeszczot wglądu.
Spostrzegania kim jestem i czego chcę ciąg dalszy obecnie. I w zasadzie tyle. Tylko tyle, ale aż tyle pracy.
Oczyszczam się z "powinności". Żmudny proces. Dzieje się sam i nie można nic a nic przyspieszyć. Można powiedzieć, że odkrywam siebie poprzez przypadki, poprzez nagłe odkrywanie głębokich, nieoczekiwanych znaczeń w codziennych rutynach i przyzwyczajeniach.
Ławice rzekomych powinności są splątane z ławicami moich własnych cech i marzeń. Rozgarniam, odławiam, kieruję, patrzę. Dziwoty...
Być sobą to trudne "zjawisko" psycho-fizyczne. Trudne bo łatwe. Tak trudne, bo tak łatwe. Nie widać siebie bo ja jest wplecione (w tą stronę właśnie) w strukturę powinności, którą ktoś tworzy za nas. Odważę się powiedzieć, że ja, które jest nie do końca uświadomione przez właściciela, a więc uśpione, nie ma szans w tym stanie na asertywność w stosunku to tej struktury powinności.
Mnie (i pewnie moim przodkom też) ta struktura dawała jakby powiększenie samego siebie (rzutowanie) na rzeczy nijak nie wchodzące w skład ja.
Ja jest proste. Po prostu jest, ale jest zbyt nieśmiałe w stosunku do struktury by z nią prowadzić dyskurs. By polemizować. Moje ja przynajmniej takie było.
Ktoś powie: "Ta struktura była Ci do czegoś potrzebna". Ze zdaniem się zgodzę ale nie z intencją. Tak struktura była mi potrzebna po prostu do życia bo nic innego nie znałem, a struktura reprezentowała to w co wierzyli (czy tam chcieli wierzyć) moi bliscy - Ci najważniejsi ludzie w moim życiu. Potem, gdy odeszli potrzebowałem strukturę kontynuować - oczywiście. Kontynuowałem żeby nie utracić poczucia rzeczywistości, gdy sens na chwilę zanikł. Potrzebowałem kontynuować schematy, by czuć się blisko w utraconymi kochanymi.
A teraz intencja takiego zdania, która ja odbieram jako: "mogłeś się zorientować, że to nie ty, że to nie o to chodzi". Z takim rozumieniem się nie zgadzam. Nie mogłem. Nie miałem jak. Dopiero stworzenie, zewnętrznej struktury zastępczej, struktury stricte materialnej, (stałe środki do życia, mieszkanie, samochód, ogólna normalizacja przez którą rozumiem odpadnięcie dających się łatwo racjonalizować lęków dotyczących materialnej sfery życia oraz rozpoczęcie wpuszczania do siebie ludzi) pozwoliło mi zacząć się rozglądać po moim świecie; pozwoliło po raz pierwszy zadać pytanie o siebie, a nie o zjawiska na zewnątrz mnie - te niezależne ode mnie. Dopiero wtedy wszedłem na drogę, którą kroczę i będę już kroczył (bo już nie pamiętam jak to było wcześniej) do końca życia - drogę Ja.
Ja jest mało skomplikowane, objętościowo niewielkie. I, co ważne bardzo niewiele potrzebujące.
Gratuluję Wszystkim, którzy rozpoczęli trud szukania siebie i głęboko szanuję Wszystkich, którzy nie wiedzą, że siebie unikają.
Komu jest łatwiej? Nikomu - obie grupy w zasadzie mają jednakowo przesrane z tym, że grupa pierwsza z uświadomionej opresji wyjdzie, a druga się w niej okopie, a następnie stworzy kolejne pokolenie żyjących z okopów.
Oczyszczam się z "powinności". Żmudny proces. Dzieje się sam i nie można nic a nic przyspieszyć. Można powiedzieć, że odkrywam siebie poprzez przypadki, poprzez nagłe odkrywanie głębokich, nieoczekiwanych znaczeń w codziennych rutynach i przyzwyczajeniach.
Ławice rzekomych powinności są splątane z ławicami moich własnych cech i marzeń. Rozgarniam, odławiam, kieruję, patrzę. Dziwoty...
Być sobą to trudne "zjawisko" psycho-fizyczne. Trudne bo łatwe. Tak trudne, bo tak łatwe. Nie widać siebie bo ja jest wplecione (w tą stronę właśnie) w strukturę powinności, którą ktoś tworzy za nas. Odważę się powiedzieć, że ja, które jest nie do końca uświadomione przez właściciela, a więc uśpione, nie ma szans w tym stanie na asertywność w stosunku to tej struktury powinności.
Mnie (i pewnie moim przodkom też) ta struktura dawała jakby powiększenie samego siebie (rzutowanie) na rzeczy nijak nie wchodzące w skład ja.
Ja jest proste. Po prostu jest, ale jest zbyt nieśmiałe w stosunku do struktury by z nią prowadzić dyskurs. By polemizować. Moje ja przynajmniej takie było.
Ktoś powie: "Ta struktura była Ci do czegoś potrzebna". Ze zdaniem się zgodzę ale nie z intencją. Tak struktura była mi potrzebna po prostu do życia bo nic innego nie znałem, a struktura reprezentowała to w co wierzyli (czy tam chcieli wierzyć) moi bliscy - Ci najważniejsi ludzie w moim życiu. Potem, gdy odeszli potrzebowałem strukturę kontynuować - oczywiście. Kontynuowałem żeby nie utracić poczucia rzeczywistości, gdy sens na chwilę zanikł. Potrzebowałem kontynuować schematy, by czuć się blisko w utraconymi kochanymi.
A teraz intencja takiego zdania, która ja odbieram jako: "mogłeś się zorientować, że to nie ty, że to nie o to chodzi". Z takim rozumieniem się nie zgadzam. Nie mogłem. Nie miałem jak. Dopiero stworzenie, zewnętrznej struktury zastępczej, struktury stricte materialnej, (stałe środki do życia, mieszkanie, samochód, ogólna normalizacja przez którą rozumiem odpadnięcie dających się łatwo racjonalizować lęków dotyczących materialnej sfery życia oraz rozpoczęcie wpuszczania do siebie ludzi) pozwoliło mi zacząć się rozglądać po moim świecie; pozwoliło po raz pierwszy zadać pytanie o siebie, a nie o zjawiska na zewnątrz mnie - te niezależne ode mnie. Dopiero wtedy wszedłem na drogę, którą kroczę i będę już kroczył (bo już nie pamiętam jak to było wcześniej) do końca życia - drogę Ja.
Ja jest mało skomplikowane, objętościowo niewielkie. I, co ważne bardzo niewiele potrzebujące.
Gratuluję Wszystkim, którzy rozpoczęli trud szukania siebie i głęboko szanuję Wszystkich, którzy nie wiedzą, że siebie unikają.
Komu jest łatwiej? Nikomu - obie grupy w zasadzie mają jednakowo przesrane z tym, że grupa pierwsza z uświadomionej opresji wyjdzie, a druga się w niej okopie, a następnie stworzy kolejne pokolenie żyjących z okopów.
Monday, August 24, 2009
Dziwoty.
To wszystko miało być inaczej.
Miałem być kimś wyjątkowym. Kimś z trudną przeszłością. Kimś z wyjątkowa i wielką przyszłością.
Kimś dorosłym, bogatym i wspaniałym...
Miałem być...
A jestem kimś zupełnie innym.
Zupełnie normalnym, omylnym, zagubionym, wrażliwym, średnio inteligentnym, zupełnie dziecinnym bytem.
Zostały mi wielkie aspiracje, garstka planów i trochę pieniędzy. Ponadto wielki foch na świat, że nie jestem taki jaki miałem być.
Jestem sobie i powoli próbuję od nowa (od zera), na nowy sposób (wyemancypowany od skryptów) budować swój świat.
Rzeczy kiedyś najważniejsze i wręcz podstawowe teraz jawią się jako mocno zakurzone, przewartościowane, dziecinne zabawki. Wszystkie te rojenia filozoficzne, wszystkie wielkie plany dziergane, a następnie przyjmowane za pewnik... ...zgasły.
Jestem nowy. Sam. Oszukany.
Powietrze uciekło... Balon zdechł był.
Oklapłem sobie zupełnie i patrzę. Patrzę i docierają do mnie różne, zupełnie przyziemne normalności tego świata.
A tyle ważnych rzeczy zaniedbałem w międzyczasie. Tyle nie zbudowałem bo nie wiedziałem nawet, ze trzeba.
Moja rodzina nigdy mnie za bardzo nie rozumiała. Bo też komplikowałem się jak mogłem. Komplikowałem ich też, sobie. Komplikowałem wszystko. Cały świat był niesamowicie skomplikowany, pełen tajemnic, niebezpieczeństw i przyszłych wspaniałości, na które z wielkim napięciem czekałem. Nic się nie wydarzyło.
Rodzice umarli... Babcie i dziadkowie umarli... Potem został balon, na którym jeszcze przez wiele lat lewitowałem gdzieś pod sufitem.
Teraz nie mam już nawet tego balonu. Bo powietrze uszło z niego spokojnie.
Zostałem teraz na prawdę sam.
Sam bez wymówek, bez możliwości ucieczki, bez zawiłych algorytmów interpretowania rzeczywistości.
Bo wszystko stało się nagle proste. Nie wymagające interpretacji. Wręcz nudne. Takie nie-baśniowe, zwykłe.
Śmiać mi się zachciało o uzmysłowiłem sobie pewne mogące zabrzmieć pompatyczne skojarzenie, które właśnie mi przyszło do głowy, mianowicie, że przeistoczenie to zawdzięczam Miłoszowi. Przeczytałem ostatnio jego jedną książkę, w zasadzie przypadkowo. Ale ten jego prawie katastrofizm, przewrotna wiara w boga i sumienna, acz wydaje się mnie laikowi trafna samokrytyka ulżyły mi. Uświadomiłem sobie, że też mam prawo taki być. No może nie aż tak, bo na to jeszczem za młody, ale gdzieś tam, w tych rejonach. I coś mi puściło. Poczułem się nie-sam. Poczułem się normalniej, bardziej na ziemi, bardziej tu i teraz.
Strasznie się dziwię teraz tej normalności swojej. Temu jak nagle umiem siebie akceptować. Strasznie się dziwię, że nie ma już tych planów, napiętego oczekiwania, analizowania przeszłości, niezadowolenia.
Jestem sam, dość samotnie się czuję. Samotnie, bo jeszcze nie wiem co z tym wszystkim robić. Z automatu próbuję to jakoś komunikować, jakoś o tym opowiadać, ale... nie ma słów. Nie da się.
Spadam z ołtarza ciągle przez ostatnie dwa lata mniej więcej. Spadam z tych swoich wirtualnych piedestałów w plastyczne objęcia rzeczywistości i oglądam po drodze wiele ciekawych rzeczy. Ze swojego środka głównie. Ciekawa podróż...
Wolno ten pociąg jedzie, coraz wolniej. Sama podróż już mi się nawet lekko nudzi.
Ale jestem dotkliwie sam. Sam, bo nikogo do siebie nie wpuszczałem w zasadzie nigdy i nigdy nie nauczyłem się... no, normalnie kontaktować się z ludźmi. Wielu ludzi w moim otoczeniu nie doceniałem na czas. To jest dla mnie ciężka nauczka.
Walczyłem o rzeczy dziś dla mnie nie przedstawiające żadnej wartości. Lekceważyłem rzeczy, do których dziś tęsknię. Lekceważyłem czas. Lekceważyłem ludzi. Lekceważyłem miejsca.
Dziś to dla mnie nagle trudny czas. Bo zacząłem czuć dziś. Zacząłem w dziś żyć. I tu się okazuje, że jest mi trudno żyć w teraz. Bo zawsze uciekałem...
Ja nie umiem jeszcze po prostu. Jest mi dziwnie żyć w teraz, a nie w planach, czy analizach zaprzeszłości. Jest mi trudno odebrać sobie piedestał wyższości, w który uciekłem, piedestał męczeństwa, piedestał oceny a priori.
I tak, jakoś głupio w ten nowy sposób wchodzić w kontakt ze światem, ba w kontakt z samym sobą jest trudniej tak wchodzić. Bo nagle na pierwsze miejsce wychodzi to co robię, mówię i kim jest właśnie w tym momencie, a nie kiedyś tam.
I pusty jest ten mój nowy świat bez tych wszystkich bajek... I szary jakiś taki. I smutno mi...
Ale jest to też świat sprawczości, świadomej asertywności, świat bardzo świadomego mówienia sobie i innym tak albo nie. Świat dojrzałych wyborów. Wyborów na tu i teraz. Świat wreszcie inteligibilny, (a nie debilny).
Świat nagle stał się dla mnie na nowo nieogarnięty, na nowo trudny, na nowo się go boję i szanuję.
Stał się więc ciekawy. Na nowo ciekawy i pełen wyzwań. Oferujący wiele wspaniałych możliwości i wymagający dużo pracy.
Świat stał się na nowo piękny i niemożliwy.
Zupełnie wypadłem ze swojego czołgu.
Miałem być kimś wyjątkowym. Kimś z trudną przeszłością. Kimś z wyjątkowa i wielką przyszłością.
Kimś dorosłym, bogatym i wspaniałym...
Miałem być...
A jestem kimś zupełnie innym.
Zupełnie normalnym, omylnym, zagubionym, wrażliwym, średnio inteligentnym, zupełnie dziecinnym bytem.
Zostały mi wielkie aspiracje, garstka planów i trochę pieniędzy. Ponadto wielki foch na świat, że nie jestem taki jaki miałem być.
Jestem sobie i powoli próbuję od nowa (od zera), na nowy sposób (wyemancypowany od skryptów) budować swój świat.
Rzeczy kiedyś najważniejsze i wręcz podstawowe teraz jawią się jako mocno zakurzone, przewartościowane, dziecinne zabawki. Wszystkie te rojenia filozoficzne, wszystkie wielkie plany dziergane, a następnie przyjmowane za pewnik... ...zgasły.
Jestem nowy. Sam. Oszukany.
Powietrze uciekło... Balon zdechł był.
Oklapłem sobie zupełnie i patrzę. Patrzę i docierają do mnie różne, zupełnie przyziemne normalności tego świata.
A tyle ważnych rzeczy zaniedbałem w międzyczasie. Tyle nie zbudowałem bo nie wiedziałem nawet, ze trzeba.
Moja rodzina nigdy mnie za bardzo nie rozumiała. Bo też komplikowałem się jak mogłem. Komplikowałem ich też, sobie. Komplikowałem wszystko. Cały świat był niesamowicie skomplikowany, pełen tajemnic, niebezpieczeństw i przyszłych wspaniałości, na które z wielkim napięciem czekałem. Nic się nie wydarzyło.
Rodzice umarli... Babcie i dziadkowie umarli... Potem został balon, na którym jeszcze przez wiele lat lewitowałem gdzieś pod sufitem.
Teraz nie mam już nawet tego balonu. Bo powietrze uszło z niego spokojnie.
Zostałem teraz na prawdę sam.
Sam bez wymówek, bez możliwości ucieczki, bez zawiłych algorytmów interpretowania rzeczywistości.
Bo wszystko stało się nagle proste. Nie wymagające interpretacji. Wręcz nudne. Takie nie-baśniowe, zwykłe.
Śmiać mi się zachciało o uzmysłowiłem sobie pewne mogące zabrzmieć pompatyczne skojarzenie, które właśnie mi przyszło do głowy, mianowicie, że przeistoczenie to zawdzięczam Miłoszowi. Przeczytałem ostatnio jego jedną książkę, w zasadzie przypadkowo. Ale ten jego prawie katastrofizm, przewrotna wiara w boga i sumienna, acz wydaje się mnie laikowi trafna samokrytyka ulżyły mi. Uświadomiłem sobie, że też mam prawo taki być. No może nie aż tak, bo na to jeszczem za młody, ale gdzieś tam, w tych rejonach. I coś mi puściło. Poczułem się nie-sam. Poczułem się normalniej, bardziej na ziemi, bardziej tu i teraz.
Strasznie się dziwię teraz tej normalności swojej. Temu jak nagle umiem siebie akceptować. Strasznie się dziwię, że nie ma już tych planów, napiętego oczekiwania, analizowania przeszłości, niezadowolenia.
Jestem sam, dość samotnie się czuję. Samotnie, bo jeszcze nie wiem co z tym wszystkim robić. Z automatu próbuję to jakoś komunikować, jakoś o tym opowiadać, ale... nie ma słów. Nie da się.
Spadam z ołtarza ciągle przez ostatnie dwa lata mniej więcej. Spadam z tych swoich wirtualnych piedestałów w plastyczne objęcia rzeczywistości i oglądam po drodze wiele ciekawych rzeczy. Ze swojego środka głównie. Ciekawa podróż...
Wolno ten pociąg jedzie, coraz wolniej. Sama podróż już mi się nawet lekko nudzi.
Ale jestem dotkliwie sam. Sam, bo nikogo do siebie nie wpuszczałem w zasadzie nigdy i nigdy nie nauczyłem się... no, normalnie kontaktować się z ludźmi. Wielu ludzi w moim otoczeniu nie doceniałem na czas. To jest dla mnie ciężka nauczka.
Walczyłem o rzeczy dziś dla mnie nie przedstawiające żadnej wartości. Lekceważyłem rzeczy, do których dziś tęsknię. Lekceważyłem czas. Lekceważyłem ludzi. Lekceważyłem miejsca.
Dziś to dla mnie nagle trudny czas. Bo zacząłem czuć dziś. Zacząłem w dziś żyć. I tu się okazuje, że jest mi trudno żyć w teraz. Bo zawsze uciekałem...
Ja nie umiem jeszcze po prostu. Jest mi dziwnie żyć w teraz, a nie w planach, czy analizach zaprzeszłości. Jest mi trudno odebrać sobie piedestał wyższości, w który uciekłem, piedestał męczeństwa, piedestał oceny a priori.
I tak, jakoś głupio w ten nowy sposób wchodzić w kontakt ze światem, ba w kontakt z samym sobą jest trudniej tak wchodzić. Bo nagle na pierwsze miejsce wychodzi to co robię, mówię i kim jest właśnie w tym momencie, a nie kiedyś tam.
I pusty jest ten mój nowy świat bez tych wszystkich bajek... I szary jakiś taki. I smutno mi...
Ale jest to też świat sprawczości, świadomej asertywności, świat bardzo świadomego mówienia sobie i innym tak albo nie. Świat dojrzałych wyborów. Wyborów na tu i teraz. Świat wreszcie inteligibilny, (a nie debilny).
Świat nagle stał się dla mnie na nowo nieogarnięty, na nowo trudny, na nowo się go boję i szanuję.
Stał się więc ciekawy. Na nowo ciekawy i pełen wyzwań. Oferujący wiele wspaniałych możliwości i wymagający dużo pracy.
Świat stał się na nowo piękny i niemożliwy.
Zupełnie wypadłem ze swojego czołgu.
Saturday, August 22, 2009
Dalsze trudności na drodze
Być sobą jest coraz trudniej. Z pewnością dlatego, że dopiero uczę się kim jestem.
Pobłażanie jest trudne (ciągle słowo akceptacja trudno przechodzi mi przez gardło - nie lubię tego słowa...).
Pozwalanie sobie na robienie tego co się akurat chce jest rudne, bo przyzwyczaiłem się tak bardzo myśleć, że wszystko co robię powinno mieć sens. Zacząłem jednak dostrzegać, że otaczająca mnie rzeczywistość jest przepełniona bezsensami. Czemu więc ja mam być inny... W tym bezsensie jest jednak sens. Sens w postaci bycia. Oczywiście nie bycie dla samego bycia.... Stop... Nieważne ;).
Trudne jest bycie sobą i pozwalanie sobie na to. Dla umysłu dotychczas znerwicowanego, rozlatanego jest to szczególnie trudne. Bo trudne jest umiejscowienie siebie w teraz. "Teraz" jest przepełnione sobą. Ja jest przepełnione "teraz".
Bycie samemu ze sobą...
Niekomunikowalność vs. dziecięca potrzeba komunikowalności, współodczuwania dokładnie tego samego w tej samej chwili.
Bunt...
Rozgoryczenie...
Ciągle...
Niezmiennie...
Trwam.
Jestem.
Coraz dokładniej współodczuwam ze sobą.
Ciało... Takie jakieś drugie ja. Chroni mnie... Osłania.
A sens zaczyna się jawić dużo prościej i... jakoś tak nudno... jakoś tak za łatwo...
Zwalniam... Ta łatwość jest pozorna. Tkwi w niej trudność. Trudność, jak przechrzciłem akceptację - pobłażania.
Łamię się. Łamię się straszliwie. Odpadają gzymsy, elewacja, dekoracje... Zostaję ja w tym bajzlu.
Boję się tej prostoty - PRZYZNAJĘ SIĘ! Ta prostota jest dla mnie jak nicość. Nic w tej nicości nie trzeba prawie robić; można robić co się chce.
KURCZAKI! Nie umiem odnaleźć szczęścia w nic nie musieniu. Potrzebuję programu-stymulatora. Potrzebuję głosu, który mówi, że coś jest ważne. Głosu, który zdecyduje za mnie. Głosu, który wie i, za którym mógłbym podążać. Niewiarygodne, że taki jestem. Nie wiarygodne, że to jest prawda.
Niewiarygodne, że to co uznawałem za swoją siłę to jedynie był program.
Potrzebuję coraz mnie tego czego kiedyś potrzebowałem bardzo. Tego czym się definiowałem. Zaczynam potrzebować rzeczy nowych. Nie znam się na tych nowościach. Zupełnie się nie znam.
Otwierają się we mnie kanały do moich własnych tęsknot. Otwierają się przepaści prawdziwych braków. Otwiera się droga do prawdziwych przyczyn, czy struktury mojej samotności.
I znowu wniosek, że to co robiłem dotychczas to nie było dla mnie. I złość mnie strzela. Znowu.
Kolejny cykl. Już dużo bardziej subtelny, ale cykl. Już w zasadzie cykl ma inne znaczenie. To zaczęły być od jakiegoś czasu cykle wiedzy. Samowiedzy. Cykle zmiany, buntu i integracji. Cykle otwierania blizny, krwawienia, zamykania i gojenia. Nic wielkiego - życie...
Fajki - nie potrzebuję.
Kawa - piję, żeby fajki lepiej smakowały i żeby więcej móc ich wypalić.
Jedzenie - jem co popadnie. Wciąż. I dupa z tej całej moje wiedzy o dietetyce, metabolizmie i fizjologii.
Kolano - boli, ale co z tego. Nic. Przecież ostatnio ciągle boli, a mimo to trenuję.
Ciało - zaciekawiło mnie, ale ciągle je spycham. Ciągle mam do niego stosunek mensiarchalny (stworzyłem sobie na swój użytek takie neologizmy dwa: mensiarchalny i corpsiarchalny - proszę się nie śmiać - nie spędziłem nad ich strukturą lingwistyczną zbyt wiele czasu, a i łacinę znam za słabo). Dlatego właśnie zamiast poćwiczyć siedzę przed kompem.
W zasadzie nadal jest do dupy...
Fakt ten jest bardzo smutny i już zaczynał odbierać mi w końcu nadzieję, lecz moja studnia beznadziei zaczęła się jakby znienacka powoli zapełniać wodą, a woda ta powoli unosi mnie do góry. Z powrotem ku powierzchni. Powoli. Bardzo powoli. Alu zaczęła.
Powoli, ku mojemu wpierw niedowierzaniu zaczynam widzieć, że właśnie to co nazywam byciem czy odczuwaniem rzeczy jako do dupy... jest mną.
Cóż jeśli mam zacząć budowanie siebie od stwierdzenia, że jednak na prawdę jestem do dupy to trudno. Zawsze coś. Coś, bo to jest moje. Czuję, że jest do dupy na jedyny w swoim rodzaju sposób w tym wszechświecie. Z pewnością najbardziej wysublimowany i swoisty - jedyny.
A więc jest do dupy. Tym razem jednak czuję, że tak właśnie powinno być.
Moim pierwszym krokiem niech będzie więc rozpoczęcie wywijania tego świata wartości na lewą stronę. Zobaczymy czego się dowiem.
Pobłażanie jest trudne (ciągle słowo akceptacja trudno przechodzi mi przez gardło - nie lubię tego słowa...).
Pozwalanie sobie na robienie tego co się akurat chce jest rudne, bo przyzwyczaiłem się tak bardzo myśleć, że wszystko co robię powinno mieć sens. Zacząłem jednak dostrzegać, że otaczająca mnie rzeczywistość jest przepełniona bezsensami. Czemu więc ja mam być inny... W tym bezsensie jest jednak sens. Sens w postaci bycia. Oczywiście nie bycie dla samego bycia.... Stop... Nieważne ;).
Trudne jest bycie sobą i pozwalanie sobie na to. Dla umysłu dotychczas znerwicowanego, rozlatanego jest to szczególnie trudne. Bo trudne jest umiejscowienie siebie w teraz. "Teraz" jest przepełnione sobą. Ja jest przepełnione "teraz".
Bycie samemu ze sobą...
Niekomunikowalność vs. dziecięca potrzeba komunikowalności, współodczuwania dokładnie tego samego w tej samej chwili.
Bunt...
Rozgoryczenie...
Ciągle...
Niezmiennie...
Trwam.
Jestem.
Coraz dokładniej współodczuwam ze sobą.
Ciało... Takie jakieś drugie ja. Chroni mnie... Osłania.
A sens zaczyna się jawić dużo prościej i... jakoś tak nudno... jakoś tak za łatwo...
Zwalniam... Ta łatwość jest pozorna. Tkwi w niej trudność. Trudność, jak przechrzciłem akceptację - pobłażania.
Łamię się. Łamię się straszliwie. Odpadają gzymsy, elewacja, dekoracje... Zostaję ja w tym bajzlu.
Boję się tej prostoty - PRZYZNAJĘ SIĘ! Ta prostota jest dla mnie jak nicość. Nic w tej nicości nie trzeba prawie robić; można robić co się chce.
KURCZAKI! Nie umiem odnaleźć szczęścia w nic nie musieniu. Potrzebuję programu-stymulatora. Potrzebuję głosu, który mówi, że coś jest ważne. Głosu, który zdecyduje za mnie. Głosu, który wie i, za którym mógłbym podążać. Niewiarygodne, że taki jestem. Nie wiarygodne, że to jest prawda.
Niewiarygodne, że to co uznawałem za swoją siłę to jedynie był program.
Potrzebuję coraz mnie tego czego kiedyś potrzebowałem bardzo. Tego czym się definiowałem. Zaczynam potrzebować rzeczy nowych. Nie znam się na tych nowościach. Zupełnie się nie znam.
Otwierają się we mnie kanały do moich własnych tęsknot. Otwierają się przepaści prawdziwych braków. Otwiera się droga do prawdziwych przyczyn, czy struktury mojej samotności.
I znowu wniosek, że to co robiłem dotychczas to nie było dla mnie. I złość mnie strzela. Znowu.
Kolejny cykl. Już dużo bardziej subtelny, ale cykl. Już w zasadzie cykl ma inne znaczenie. To zaczęły być od jakiegoś czasu cykle wiedzy. Samowiedzy. Cykle zmiany, buntu i integracji. Cykle otwierania blizny, krwawienia, zamykania i gojenia. Nic wielkiego - życie...
Fajki - nie potrzebuję.
Kawa - piję, żeby fajki lepiej smakowały i żeby więcej móc ich wypalić.
Jedzenie - jem co popadnie. Wciąż. I dupa z tej całej moje wiedzy o dietetyce, metabolizmie i fizjologii.
Kolano - boli, ale co z tego. Nic. Przecież ostatnio ciągle boli, a mimo to trenuję.
Ciało - zaciekawiło mnie, ale ciągle je spycham. Ciągle mam do niego stosunek mensiarchalny (stworzyłem sobie na swój użytek takie neologizmy dwa: mensiarchalny i corpsiarchalny - proszę się nie śmiać - nie spędziłem nad ich strukturą lingwistyczną zbyt wiele czasu, a i łacinę znam za słabo). Dlatego właśnie zamiast poćwiczyć siedzę przed kompem.
W zasadzie nadal jest do dupy...
Fakt ten jest bardzo smutny i już zaczynał odbierać mi w końcu nadzieję, lecz moja studnia beznadziei zaczęła się jakby znienacka powoli zapełniać wodą, a woda ta powoli unosi mnie do góry. Z powrotem ku powierzchni. Powoli. Bardzo powoli. Alu zaczęła.
Powoli, ku mojemu wpierw niedowierzaniu zaczynam widzieć, że właśnie to co nazywam byciem czy odczuwaniem rzeczy jako do dupy... jest mną.
Cóż jeśli mam zacząć budowanie siebie od stwierdzenia, że jednak na prawdę jestem do dupy to trudno. Zawsze coś. Coś, bo to jest moje. Czuję, że jest do dupy na jedyny w swoim rodzaju sposób w tym wszechświecie. Z pewnością najbardziej wysublimowany i swoisty - jedyny.
A więc jest do dupy. Tym razem jednak czuję, że tak właśnie powinno być.
Moim pierwszym krokiem niech będzie więc rozpoczęcie wywijania tego świata wartości na lewą stronę. Zobaczymy czego się dowiem.
Sunday, August 16, 2009
Małe gadu, gadu...
AG mi dorzuciła ważny kawałek układanki za co jestem jej bardzo wdzięczny.
Ponad to co pisałem o matce jest jeszcze tajemnicza dla mnie dotychczas kwestia ojca.
Tajemnicza bo dotychczas redukowałem ją do jego totalnej krytyki wobec mnie, ale czułem że musi tam być tego więcej.
I jest więcej - ja się definiuję w opozycji wobec mojego ojca. Neguję go bo on zanegował to kim byłem wtedy gdy się u niego pojawiłem. Ponieważ ta jego negacja była bardzo straight forward i zaskoczyła mnie zupełnie niegotowego zamknąłem się na nią całkowicie. Ojciec nie był w stanie dotrzeć do mnie ze swoim przekazem. To co mówił, choć dziś widzę, że sensowne, odrzucałem bez reszty jako złe i nieprawidłowe. A jak sądzę mówił mi po prostu, że muszę zmienić to i tamto, że jestem dzieckiem i on będzie mi mówił co i jak mam robić i że mam "powtarzać za nim". Ponieważ przedtem nikt mi nie mówił nigdy co i jak mam robić, z którego to powodu opracowałem jako dziecko swoje drogi i sposoby, jego przekaz był dla mnie wtedy bardzo krzywdzący i zupełnie niezrozumiały. On zupełnie nie umiał sobie wyobrazić skąd ja przychodzę, a ja nie umiałem się na niego jako mojego ojca otworzyć. I tak żeśmy na siebie krzyczeli, ale jeden drugiego nie słyszał. Obaj zapewne marzyliśmy o tym jacy byśmy chcieli dla siebie być i jaki chcielibyśmy aby był jeden dla drugiego.
I tak zamarzłem w tym stanie Dorosłego Dziecka i dotrwałem tak do dziś nie rozumiejąc przyznam co jest ze mną nie tak w tym zakresie. A nie tak jest ze mną to, że jestem zadufany "mad professor" i zupełnie tego nie dostrzegałem. Jestem zarozumiały i ciągle neguję swojego ojca. Neguję też innych mężczyzn, ale co dla mnie najniebezpieczniejsze to to, że neguję mężczyznę w sobie. Neguję go bo mój mężczyzna pierwotny wyrządził mi sporo krzywdy, nie rozumiał mnie i w moim pojęciu wtedy odrzucał takiego, jakim byłem. A ojciec chciał dobrze. Tyle, że niedelikatnie, za szybko i na skróty chciał. A ja byłem wtedy kompletnie sam, niedostosowany do jego wymogów i to jeszcze w środowisku, które jawiło mi się jako wrogie. Patrząc z dystansu teraz widzę, że była to sytuacja patowa typu "brzydkie kaczątko", której ja po prostu nie umiałem znieść. Ojciec był jak diabeł wcielony, któremu nie podobało się nic z tego kim byłem i co robiłem. Złość była wtedy we mnie wielka, gdyż tak bardzo go potrzebowałem. Właśnie wtedy, gdy umarła moja matka. Tak wiele nadziei w nim wtedy pokładałem. A on mnie wziął na ostrza swojego warsztatu od razu. Ja się zamknąłem. Musiałem. Nie miałem innego wyjścia.
Dziś nie radzę sobie ze swoją męskością. Ba dziś wciąż nie wiem gdzie jestem dzieckiem, gdzie kobietą, a gdzie mężczyzną. Nie rozróżniam za dobrze wciąż własnych stanów Dziecka, Dorosłego i Rodzica. A jeszcze jest przecież Dorosły Dziecka. Ech, mętlik na nowo. Na nowo będzie trzeba rozgrzebać, określi i zintegrować. Ale chcę i muszę to zrobić bo mnie to całe pajacowanie już męczy. Męczy jak sto pięćdziesiąt.
Męczy mnie, że wciąż bardzo wiele oczekuję od ludzi. Po co mi to. Ja mam wszystko teoretycznie w sobie. Po co mi szukać na zewnątrz. No niby wiem, ale różne stare motywy powracają ukryte.
Ponieważ te wnioski są wynikiem pewnej złości, która mnie ogarnęła w związku z różnymi nowymi sytuacjami, w które się ostatnio pakuję to morał dala mnie jest taki, że tylko jeszcze bardziej powinienem sobie pozwalać na pakowanie się w takie "sytuacje". Innymi słowy mogę dalej płynąć nurtem spontanicznym bo i tak o to chodzi. A cierpienie, które czasem pojawia się na tej drodze niechybnie nie tylko mnie nie osłabia, ale wzmacnia. Bardzo wzmacnia, bo pogłębia introspekcję.
Jest to kolejny krok ku zamknięciu mojego Dziecka w jego pokoju. W wytłumaczeniu mu, że jest czas dla niego, ale inne stany będą zajmować coraz więcej właściwego im miejsca. Nie jest dla mnie korzystne bycie wciąż tak zarozumiałym i butnym brzdącem. Dziecko musi zrozumieć, że oryginalne motywy już wygasły i może eksplorować gdzie indziej, że może już się nie bronić i nie uciekać o d przykrych wspomnień związanych z matką i ojcem; że nie musi... Że nic nie musi. Niech się bawi, niech jest sobie sobą. Ja pozwalam.
Ponad to co pisałem o matce jest jeszcze tajemnicza dla mnie dotychczas kwestia ojca.
Tajemnicza bo dotychczas redukowałem ją do jego totalnej krytyki wobec mnie, ale czułem że musi tam być tego więcej.
I jest więcej - ja się definiuję w opozycji wobec mojego ojca. Neguję go bo on zanegował to kim byłem wtedy gdy się u niego pojawiłem. Ponieważ ta jego negacja była bardzo straight forward i zaskoczyła mnie zupełnie niegotowego zamknąłem się na nią całkowicie. Ojciec nie był w stanie dotrzeć do mnie ze swoim przekazem. To co mówił, choć dziś widzę, że sensowne, odrzucałem bez reszty jako złe i nieprawidłowe. A jak sądzę mówił mi po prostu, że muszę zmienić to i tamto, że jestem dzieckiem i on będzie mi mówił co i jak mam robić i że mam "powtarzać za nim". Ponieważ przedtem nikt mi nie mówił nigdy co i jak mam robić, z którego to powodu opracowałem jako dziecko swoje drogi i sposoby, jego przekaz był dla mnie wtedy bardzo krzywdzący i zupełnie niezrozumiały. On zupełnie nie umiał sobie wyobrazić skąd ja przychodzę, a ja nie umiałem się na niego jako mojego ojca otworzyć. I tak żeśmy na siebie krzyczeli, ale jeden drugiego nie słyszał. Obaj zapewne marzyliśmy o tym jacy byśmy chcieli dla siebie być i jaki chcielibyśmy aby był jeden dla drugiego.
I tak zamarzłem w tym stanie Dorosłego Dziecka i dotrwałem tak do dziś nie rozumiejąc przyznam co jest ze mną nie tak w tym zakresie. A nie tak jest ze mną to, że jestem zadufany "mad professor" i zupełnie tego nie dostrzegałem. Jestem zarozumiały i ciągle neguję swojego ojca. Neguję też innych mężczyzn, ale co dla mnie najniebezpieczniejsze to to, że neguję mężczyznę w sobie. Neguję go bo mój mężczyzna pierwotny wyrządził mi sporo krzywdy, nie rozumiał mnie i w moim pojęciu wtedy odrzucał takiego, jakim byłem. A ojciec chciał dobrze. Tyle, że niedelikatnie, za szybko i na skróty chciał. A ja byłem wtedy kompletnie sam, niedostosowany do jego wymogów i to jeszcze w środowisku, które jawiło mi się jako wrogie. Patrząc z dystansu teraz widzę, że była to sytuacja patowa typu "brzydkie kaczątko", której ja po prostu nie umiałem znieść. Ojciec był jak diabeł wcielony, któremu nie podobało się nic z tego kim byłem i co robiłem. Złość była wtedy we mnie wielka, gdyż tak bardzo go potrzebowałem. Właśnie wtedy, gdy umarła moja matka. Tak wiele nadziei w nim wtedy pokładałem. A on mnie wziął na ostrza swojego warsztatu od razu. Ja się zamknąłem. Musiałem. Nie miałem innego wyjścia.
Dziś nie radzę sobie ze swoją męskością. Ba dziś wciąż nie wiem gdzie jestem dzieckiem, gdzie kobietą, a gdzie mężczyzną. Nie rozróżniam za dobrze wciąż własnych stanów Dziecka, Dorosłego i Rodzica. A jeszcze jest przecież Dorosły Dziecka. Ech, mętlik na nowo. Na nowo będzie trzeba rozgrzebać, określi i zintegrować. Ale chcę i muszę to zrobić bo mnie to całe pajacowanie już męczy. Męczy jak sto pięćdziesiąt.
Męczy mnie, że wciąż bardzo wiele oczekuję od ludzi. Po co mi to. Ja mam wszystko teoretycznie w sobie. Po co mi szukać na zewnątrz. No niby wiem, ale różne stare motywy powracają ukryte.
Ponieważ te wnioski są wynikiem pewnej złości, która mnie ogarnęła w związku z różnymi nowymi sytuacjami, w które się ostatnio pakuję to morał dala mnie jest taki, że tylko jeszcze bardziej powinienem sobie pozwalać na pakowanie się w takie "sytuacje". Innymi słowy mogę dalej płynąć nurtem spontanicznym bo i tak o to chodzi. A cierpienie, które czasem pojawia się na tej drodze niechybnie nie tylko mnie nie osłabia, ale wzmacnia. Bardzo wzmacnia, bo pogłębia introspekcję.
Jest to kolejny krok ku zamknięciu mojego Dziecka w jego pokoju. W wytłumaczeniu mu, że jest czas dla niego, ale inne stany będą zajmować coraz więcej właściwego im miejsca. Nie jest dla mnie korzystne bycie wciąż tak zarozumiałym i butnym brzdącem. Dziecko musi zrozumieć, że oryginalne motywy już wygasły i może eksplorować gdzie indziej, że może już się nie bronić i nie uciekać o d przykrych wspomnień związanych z matką i ojcem; że nie musi... Że nic nie musi. Niech się bawi, niech jest sobie sobą. Ja pozwalam.
Saturday, August 15, 2009
Wypełniło się
Dotarło do mnie w końcu: nie byłem ważny dla swojej matki. I od dzieciństwa noszę ten brak w sobie.
Czy to wśród ludzi, czy to ze swoją kobietą, czy to sam jest we mnie ten konkretny brak.
W momentach zarówno szczęścia jak i nieszczęścia ten brak obnaża się tylko mocniej.
Moja samotność jest więc indukowana a nie endogenna. Nie jest wcale aprioryczna, genetyczna.
Ja wcale taki nie jestem. To środowisko w którym wzrastałem jest temu winne.
To to poczucie tej pustki, pustki nie zapełnionej uczuciem matki w dzieciństwie powoduje ten cały konstrukt mojego tabernakulum inności, samotności, indywidualizmu, pokręconych egoizmu, potrzeby miłości, bliskości, ale jednocześnie dominacji, wyższości i chęci zajmowania miejsca centralnego w czyimś życiu.
To o to jest we mnie ta złość, ten płacz. To dlatego jeden kącik ust mam zawsze zakrzywiony w dół. To dlatego jest mi "źle". Bo ona mnie nie przytulała, nie chwaliła, nie głaskała, nie rozmawiała, nie wskazywała, nie okazywała emocji.
Wtórnie była babcia, gdzieś tam ojciec i reszta pretendującego do znaczenia tłumu mojej rodziny.
Prawie cały ten tłum potem gdzieś po kolei uległ wymarciu i teraz nie mam nawet za bardzo z kim się "pogodzić", przed kim rozpłakać, komu się serdecznie wyżalić.
Więc muszę powiedzieć tu: jestem bardzo biedny. Bo mi brak tego uczucia od mojej matki. Biedny, bo ojciec też mi go nie dał. Biedny bo babcia, którą tak bardzo kochałem w zasadzie mnie unikała realizując swój przedwojenny etos "nic takiego się nie stało".
Tramwaj mój zatrzymuję już się powoli. Powoli każą mi wysiadać i budować od nowa. Budować siebie. W sobie. Nowe fundamenty. Nowe podpory, nowe przęsła, nowe poręcze, nową powierzchnię. Wszystko nowe, ale nie nowe. Tylko przeformułowane, szczere do bólu, prawdziwe i tym razem tylko moje. Własne moje.
I to będzie moje własne. Ciężko zapracowane. Krwią ogromnego dyskomfortu wybudowane, potem setek godzin przemyśleń zrozumiane, znojem poczucia niesprawiedliwości mocno ugruntowane.
I dalej pustka miłości od matki.
Jakież to bezwzględnie modernistyczne. Jakież to matematyczne i ewolucyjne.
Jakież to okrutne.
Nie lubię tego, nie podoba mi się to. Ten proces, te porządki, ta praca, którą muszę wykonywać. Nie zasłużyłem na to wszystko. Uważam, że to niesprawiedliwość.
Ale muszę się do tego przyznawać. Już nie uciekać. Bo chcę żyć. W miarę normalnie: mieć kogoś, chcieć czegoś, dążyć gdzieś.
A tak tylko całe życie wg scenariusza "Teraz cię mam, ty sukinsynu". Szukam tylko okazji żeby się wyzłościć. A potem chowam się pod koc i mam wyrzuty sumienia. Frajer ze mnie... Żeby tak dawać się kierować własną przeszłością. Żeby tak dawać się manipulować ludziom którzy dawno odeszli.
Jeśli nie przestanę nadawać nie moim przecież granicom (szeroko pojętym, znaczy nie tylko tym pochodzącym od rodziców) tyle znaczenia to umrę frajerem.
Nie chcę już być miękkim frajerem. Ni chcę żyć udawaniem, czy udawać życia.
Chcę żyć. Chcę być. Chcę czuć. Non plus ultra.
Chcę odzyskać dla siebie swoje ja, swoje ciało, ludzi i świat. Chcę przeżyć życie a nie być jego świadkiem.
Mam kurwa dosyć tego co było.
Czy to wśród ludzi, czy to ze swoją kobietą, czy to sam jest we mnie ten konkretny brak.
W momentach zarówno szczęścia jak i nieszczęścia ten brak obnaża się tylko mocniej.
Moja samotność jest więc indukowana a nie endogenna. Nie jest wcale aprioryczna, genetyczna.
Ja wcale taki nie jestem. To środowisko w którym wzrastałem jest temu winne.
To to poczucie tej pustki, pustki nie zapełnionej uczuciem matki w dzieciństwie powoduje ten cały konstrukt mojego tabernakulum inności, samotności, indywidualizmu, pokręconych egoizmu, potrzeby miłości, bliskości, ale jednocześnie dominacji, wyższości i chęci zajmowania miejsca centralnego w czyimś życiu.
To o to jest we mnie ta złość, ten płacz. To dlatego jeden kącik ust mam zawsze zakrzywiony w dół. To dlatego jest mi "źle". Bo ona mnie nie przytulała, nie chwaliła, nie głaskała, nie rozmawiała, nie wskazywała, nie okazywała emocji.
Wtórnie była babcia, gdzieś tam ojciec i reszta pretendującego do znaczenia tłumu mojej rodziny.
Prawie cały ten tłum potem gdzieś po kolei uległ wymarciu i teraz nie mam nawet za bardzo z kim się "pogodzić", przed kim rozpłakać, komu się serdecznie wyżalić.
Więc muszę powiedzieć tu: jestem bardzo biedny. Bo mi brak tego uczucia od mojej matki. Biedny, bo ojciec też mi go nie dał. Biedny bo babcia, którą tak bardzo kochałem w zasadzie mnie unikała realizując swój przedwojenny etos "nic takiego się nie stało".
Tramwaj mój zatrzymuję już się powoli. Powoli każą mi wysiadać i budować od nowa. Budować siebie. W sobie. Nowe fundamenty. Nowe podpory, nowe przęsła, nowe poręcze, nową powierzchnię. Wszystko nowe, ale nie nowe. Tylko przeformułowane, szczere do bólu, prawdziwe i tym razem tylko moje. Własne moje.
I to będzie moje własne. Ciężko zapracowane. Krwią ogromnego dyskomfortu wybudowane, potem setek godzin przemyśleń zrozumiane, znojem poczucia niesprawiedliwości mocno ugruntowane.
I dalej pustka miłości od matki.
Jakież to bezwzględnie modernistyczne. Jakież to matematyczne i ewolucyjne.
Jakież to okrutne.
Nie lubię tego, nie podoba mi się to. Ten proces, te porządki, ta praca, którą muszę wykonywać. Nie zasłużyłem na to wszystko. Uważam, że to niesprawiedliwość.
Ale muszę się do tego przyznawać. Już nie uciekać. Bo chcę żyć. W miarę normalnie: mieć kogoś, chcieć czegoś, dążyć gdzieś.
A tak tylko całe życie wg scenariusza "Teraz cię mam, ty sukinsynu". Szukam tylko okazji żeby się wyzłościć. A potem chowam się pod koc i mam wyrzuty sumienia. Frajer ze mnie... Żeby tak dawać się kierować własną przeszłością. Żeby tak dawać się manipulować ludziom którzy dawno odeszli.
Jeśli nie przestanę nadawać nie moim przecież granicom (szeroko pojętym, znaczy nie tylko tym pochodzącym od rodziców) tyle znaczenia to umrę frajerem.
Nie chcę już być miękkim frajerem. Ni chcę żyć udawaniem, czy udawać życia.
Chcę żyć. Chcę być. Chcę czuć. Non plus ultra.
Chcę odzyskać dla siebie swoje ja, swoje ciało, ludzi i świat. Chcę przeżyć życie a nie być jego świadkiem.
Mam kurwa dosyć tego co było.
Friday, August 14, 2009
Zanikające słowa.
Juz nie umiem wyrazić tego co czuję słowami. Już nie będę starał się tego robić tak bardzo na serio jak kiedyś.
Amalgamat mojego ciała, gry światła, lęków, zapachów, słów, wspomnień, marzeń, innych ciał, śmiechów, krzywdy, ruchów, doznań sensorycznych jest niekomunikowalny interpersonalnie. Tylko ja mogę go zauważać i w ten sposób go sobie samemu komunikować.
Żyje przez postrzeganie, czucie i myślenie. Nie przez słowo. Słowa to tylko ślady, cienie.
Opisując rzeczywistość tak na prawdę nie opisujemy jej wcale. Opisujemy jej cień, jej komunikowalny ślad. I to ślad już przeszły. Od zawsze i na zawsze przeszły...
Nie mogę drugiemu wyjaśnić co czuję, bo rozumieć to mogę tylko ja. Drugi mnie też nie wytłumaczy co czuje bo rozumie to tylko on.
Czuję ja i czujesz Ty. Nie czujemy razem.
Razem możemy tylko być. Mówić możemy sobie o śladach nas.
Wymagać by powiedzieć sobie wszystko i na prawdę to stworzyć sobie z rzeczywistości więzienie.
Amalgamat mojego ciała, gry światła, lęków, zapachów, słów, wspomnień, marzeń, innych ciał, śmiechów, krzywdy, ruchów, doznań sensorycznych jest niekomunikowalny interpersonalnie. Tylko ja mogę go zauważać i w ten sposób go sobie samemu komunikować.
Żyje przez postrzeganie, czucie i myślenie. Nie przez słowo. Słowa to tylko ślady, cienie.
Opisując rzeczywistość tak na prawdę nie opisujemy jej wcale. Opisujemy jej cień, jej komunikowalny ślad. I to ślad już przeszły. Od zawsze i na zawsze przeszły...
Nie mogę drugiemu wyjaśnić co czuję, bo rozumieć to mogę tylko ja. Drugi mnie też nie wytłumaczy co czuje bo rozumie to tylko on.
Czuję ja i czujesz Ty. Nie czujemy razem.
Razem możemy tylko być. Mówić możemy sobie o śladach nas.
Wymagać by powiedzieć sobie wszystko i na prawdę to stworzyć sobie z rzeczywistości więzienie.
Tuesday, August 11, 2009
Zu
"Każdy chyba człowiek przyjmuje nieszczęście w osłupieniu, jako coś, co absolutnie nie mogło się zdarzyć, a jednak się zdarzyło. Wydaje się ono pogwałceniem niepisanej umowy z istnieniem. Ufaliśmy tej umowie, zgodnie z którą mimo że lidzie na ogół cierpią, my mieliśmy być oszczędzeni. Skoro umowa została pogwałcona, niech będzie przynajmniej wyższa instancja zdolna dosięgnąć karą kogoś (kogo?), kto umowę pogwałcił, i brak takiej instancji odczuwamy jako potworność. Krzyczymy - jak długo, to już zależy od naszego charakteru, temperamentu."
Cz. Miłosz - "Ziemia Urlo".
Cz. Miłosz - "Ziemia Urlo".
Thursday, August 6, 2009
Kobiecość
Wczoraj jak grom z jasnego nieba podczas wnikliwej rozmowy z przyjacielem jeszcze z podstawówki dotarło do mnie, że częścią mojej udręki jest negowanie pewnej części siebie, która nie podobała się mojemu ojcu.
Chodzi tu o ta kobiecą część mnie. O tą część, która swoją wrażliwością emocjonalną, czuciową, estetyczną, intelektualną i innymi nie pasuje do części męskiej. Pierwiastek żeński.
Nie wiem jeszcze co to dla mnie znaczy, ale zdecydowanie czuję, że nie akceptuję w sobie różnych cech czy ścieżek, których nauczyłem się od swojej matki, obu babć, bliskiej mi ciotki oraz innych "historycznych" postaci w mojej rodzinie, które znałem tylko z opowiadań.
Dotarło do mnie, że przez większość tej ważnej części życia, gdy kształtuje się osobowość człowieka byłem stymulowany przez bodźce pochodzące od kobiet w większości. Byłem stymulowany, a więc i programowany przez percepcję, intelekt i poglądy różnych postaci kobiecych.
Nie dziwne więc, że zasadniczo nie okazuję głębszego zainteresowania światem typowo męskim ani nie wykazuję skłonności ku typowo męskim torom myślenia.
I tak, niby intelektualista, z dość silnym, typowo rzecz by można męskim aspektem bezwzględności w ocenie rzeczywistości, a jednak analizujący czasem zbyt mocno, czasem zbyt długo zatrzymujący się nad bardzo wąskimi problemami. Niby umysł syntetyczny, prawidłowo prześlizgujący się nad mniej ważnymi faktami np w historii, kreatywnie spinający dość odległe fakty, a jednak zbyt entuzjastyczny, wyciągający zbyt daleko idące wnioski ze swoich wnioskowań. No i te wszystkie wrażliwości na zapach, na wygląd, na formę. Niby z jednej strony mało empatyczny, ale potem z drugiej niezwykle mocno przeżywający, dość nieoczekiwanie dla siebie samego problemy innych.
Dziwna to mozaika to moje ja. Trudna dla mnie samego. Mało przewidywalna i czasem nie dość stabilna.
Ta płciowa mieszanka, ze tak powiem, była jeszcze jednym kamyczkiem na mojej drodze do "własnego świata" kiedyś.
I teraz tak przyszło na myśl, że źle, że potem kiedyś chciałem tak mocno z kolei od tego "własnego świata" odejść. Tak mocno chciałem stać "normalny". A teraz chcę wracać. Wracać tam do siebie, do tego właśnie świata prywatnego. Nie jest to już świat tak dla mnie samego niezrozumiały jak kiedyś. Ale przebić się przez te wszystkie naleciałe zniekształcenia... Trudne.
Kontynuuję swoją eskapadę ku większej świadomości "teraz", ku częstszemu byciu na prawdę ze sobą, ku pozwalaniu sobie być mną. Bez ocen, bez oczekiwań.
Oczywiście pytania "kim jestem" i "czego chcę" są przewodnikiem, ale to chyba właśnie ciągłe zadawanie tych, a raczej bycie w odkrywaniu na nie odpowiedzi jest tym celem samym w sobie. Jest drogą i celem. Celem i drogą.
Chodzi tu o ta kobiecą część mnie. O tą część, która swoją wrażliwością emocjonalną, czuciową, estetyczną, intelektualną i innymi nie pasuje do części męskiej. Pierwiastek żeński.
Nie wiem jeszcze co to dla mnie znaczy, ale zdecydowanie czuję, że nie akceptuję w sobie różnych cech czy ścieżek, których nauczyłem się od swojej matki, obu babć, bliskiej mi ciotki oraz innych "historycznych" postaci w mojej rodzinie, które znałem tylko z opowiadań.
Dotarło do mnie, że przez większość tej ważnej części życia, gdy kształtuje się osobowość człowieka byłem stymulowany przez bodźce pochodzące od kobiet w większości. Byłem stymulowany, a więc i programowany przez percepcję, intelekt i poglądy różnych postaci kobiecych.
Nie dziwne więc, że zasadniczo nie okazuję głębszego zainteresowania światem typowo męskim ani nie wykazuję skłonności ku typowo męskim torom myślenia.
I tak, niby intelektualista, z dość silnym, typowo rzecz by można męskim aspektem bezwzględności w ocenie rzeczywistości, a jednak analizujący czasem zbyt mocno, czasem zbyt długo zatrzymujący się nad bardzo wąskimi problemami. Niby umysł syntetyczny, prawidłowo prześlizgujący się nad mniej ważnymi faktami np w historii, kreatywnie spinający dość odległe fakty, a jednak zbyt entuzjastyczny, wyciągający zbyt daleko idące wnioski ze swoich wnioskowań. No i te wszystkie wrażliwości na zapach, na wygląd, na formę. Niby z jednej strony mało empatyczny, ale potem z drugiej niezwykle mocno przeżywający, dość nieoczekiwanie dla siebie samego problemy innych.
Dziwna to mozaika to moje ja. Trudna dla mnie samego. Mało przewidywalna i czasem nie dość stabilna.
Ta płciowa mieszanka, ze tak powiem, była jeszcze jednym kamyczkiem na mojej drodze do "własnego świata" kiedyś.
I teraz tak przyszło na myśl, że źle, że potem kiedyś chciałem tak mocno z kolei od tego "własnego świata" odejść. Tak mocno chciałem stać "normalny". A teraz chcę wracać. Wracać tam do siebie, do tego właśnie świata prywatnego. Nie jest to już świat tak dla mnie samego niezrozumiały jak kiedyś. Ale przebić się przez te wszystkie naleciałe zniekształcenia... Trudne.
Kontynuuję swoją eskapadę ku większej świadomości "teraz", ku częstszemu byciu na prawdę ze sobą, ku pozwalaniu sobie być mną. Bez ocen, bez oczekiwań.
Oczywiście pytania "kim jestem" i "czego chcę" są przewodnikiem, ale to chyba właśnie ciągłe zadawanie tych, a raczej bycie w odkrywaniu na nie odpowiedzi jest tym celem samym w sobie. Jest drogą i celem. Celem i drogą.
Tuesday, August 4, 2009
Satori
Jestem sobie swoim własnym dzieckiem i jest mi z tym nie do końca dobrze. Jestem ja i jest ono. Ja jestem nim, a ono mną.
Tyle lat od niego uciekałem a ono cały czas ze mną było. Tak bardzo chciałem go nie widzieć, nim nie być, a przecież cały czas byłem. Jakie to urocze ;).
Pochylam się no i widzę, że jest, tam; uśmiecha się do mnie z zadziornie zadartą głową - zawsze się uśmiechało i zawsze miało zadziornie zadartą do góry głowę... Patrzy na mnie i oczekuje. Czeka, aż je zauważę i kupię loda. Szarpie za rękaw co i raz. Zwraca na siebie uwagę jak może, a ja biednego dzieciaka ignorowałem cały czas. No mam wyrzuty sumienia teraz.
Jestem nim, a ono jest mną.
Tyle lat od niego uciekałem a ono cały czas ze mną było. Tak bardzo chciałem go nie widzieć, nim nie być, a przecież cały czas byłem. Jakie to urocze ;).
Pochylam się no i widzę, że jest, tam; uśmiecha się do mnie z zadziornie zadartą głową - zawsze się uśmiechało i zawsze miało zadziornie zadartą do góry głowę... Patrzy na mnie i oczekuje. Czeka, aż je zauważę i kupię loda. Szarpie za rękaw co i raz. Zwraca na siebie uwagę jak może, a ja biednego dzieciaka ignorowałem cały czas. No mam wyrzuty sumienia teraz.
Jestem nim, a ono jest mną.
Monday, August 3, 2009
System kar i nagród
Ja nie umiem się nagradzać. W ogóle.
Nie funkcjonuje wobec tego u mnie przełożenie z "zapracowania na coś" na "nagrodę za dobre sprawowanie".
To mi się gdzieś pokiełbasiło bardzo po drodze. Nie zintegrowało i teraz wyje.
Zorientowałem się jakoś tak nagle, gdy dotarło dziś do mnie, że ja żyję tak jak chciałem zawsze, a mimo to na coś wiecznie czekam i jest mi wiecznie smutno, że "nikt mnie nie docenia za to co robię". Nie umiem sam siebie docenić. Nie umiem się nagradzać.
Jedyna gra, która u mnie funkcjonuje to zarabianie na strzelenie focha na świat.
A więc będę musiał jeszcze bardziej się nad sobą pochylić i jeszcze szerzej się do siebie uśmiechnąć, i jeszcze uważniej siebie słuchać.
Przecież jak się nie nauczę bycia zadowolonym z siebie to nie będę po prostu szczęśliwy.
Ale coraz bardziej docierają do mnie smutki sprzed lat. Te, których nie wolno było okazywać i domagać się za nie przytulenia. Te smutki, które trafiały do mojego misia i mojego lwa.
Ja ciągle potrzebuję ciepła matki, duuużo jakiegokolwiek ciepła. Takiego ciepła wszystko-wybaczającego, bezocennego, ciepła z miłości i to od osoby, którą ja też kocham.
Wszyscy ode mnie zawsze wymagali, żebym się zachowywał tak jakby nic się nie stało. I tak ja to przejąłem i dziś wymagam od siebie tego dokładnie samego.
Nie było w moim dzieciństwie miejsca na rozmowy o lękach, obawach, strachach, smutkach. I dziś też z sobą o tym nie rozmawiam. Ba, mam kłopoty z ich dostrzeganiem. Bo to nigdy nie funkcjonowało u mnie jako zagadnienie w ogóle.
To stąd to osądzanie ludzi, to stąd to wymaganie od siebie i innych aby się nie "mazać". Zero prawa do tego daję sobie i innym. I to nawet nie jest żaden lęk. To jest po prostu matryca po tytułem: "nie mamy lęków, nie mamy smutków, nie mamy potrzeb".
Nie funkcjonuje wobec tego u mnie przełożenie z "zapracowania na coś" na "nagrodę za dobre sprawowanie".
To mi się gdzieś pokiełbasiło bardzo po drodze. Nie zintegrowało i teraz wyje.
Zorientowałem się jakoś tak nagle, gdy dotarło dziś do mnie, że ja żyję tak jak chciałem zawsze, a mimo to na coś wiecznie czekam i jest mi wiecznie smutno, że "nikt mnie nie docenia za to co robię". Nie umiem sam siebie docenić. Nie umiem się nagradzać.
Jedyna gra, która u mnie funkcjonuje to zarabianie na strzelenie focha na świat.
A więc będę musiał jeszcze bardziej się nad sobą pochylić i jeszcze szerzej się do siebie uśmiechnąć, i jeszcze uważniej siebie słuchać.
Przecież jak się nie nauczę bycia zadowolonym z siebie to nie będę po prostu szczęśliwy.
Ale coraz bardziej docierają do mnie smutki sprzed lat. Te, których nie wolno było okazywać i domagać się za nie przytulenia. Te smutki, które trafiały do mojego misia i mojego lwa.
Ja ciągle potrzebuję ciepła matki, duuużo jakiegokolwiek ciepła. Takiego ciepła wszystko-wybaczającego, bezocennego, ciepła z miłości i to od osoby, którą ja też kocham.
Wszyscy ode mnie zawsze wymagali, żebym się zachowywał tak jakby nic się nie stało. I tak ja to przejąłem i dziś wymagam od siebie tego dokładnie samego.
Nie było w moim dzieciństwie miejsca na rozmowy o lękach, obawach, strachach, smutkach. I dziś też z sobą o tym nie rozmawiam. Ba, mam kłopoty z ich dostrzeganiem. Bo to nigdy nie funkcjonowało u mnie jako zagadnienie w ogóle.
To stąd to osądzanie ludzi, to stąd to wymaganie od siebie i innych aby się nie "mazać". Zero prawa do tego daję sobie i innym. I to nawet nie jest żaden lęk. To jest po prostu matryca po tytułem: "nie mamy lęków, nie mamy smutków, nie mamy potrzeb".
Sunday, August 2, 2009
Różnice...
Tak sobie prasuję w to niedzielne popołudnie, słucham Portisów i myśli same przychodzą i odchodzą. Tej jednak nie mogłem puścić.
AlienGirl, nie zgadzam się z Tobą jednak. A przez chwilę myślałem, że się zgadzam. A może nie dogadaliśmy się in the first place. Zaraz się okaże...
Przedmiotem dawnej dyskusji między nami była sensowność tokowania intelektualnego. Ty uważasz, że sensu w tym nie ma, ja uważałem, że jest. Rozmawialiśmy w takim niedopowiedzianym kontekście indywidualnym (intelektualizowanie na swoje potrzeby, indywidualne), ale z drugiej strony Ty się do mnie przypinałaś, że bezsensowne są moje próby intelektualizowania w rozmowie z Tobą. Od pewnego czasu zgadzam się w 100% że intelektualizowanie nie spełnia przynajmniej oczekiwań w nim pokładanych co samo w sobie zasadniczo kasuje jego sens. Zgadzam się.
Ale co z intelektualizowaniem wspólnym? Intepersonalnym? Co z rzeczywistością interpersonalną, społeczną?
Przecież ta rzeczywistość jest intersubiektywna, a nie tylko twoja czy moja. Czy nie uważasz, że intelektualizowanie wspólne spełnia bardzo ważną rolę definiowania pojęć? Przecież bez tego nie można ustalić co jest wspólnie uważane za "obiektywne" (do tego potrzeba co najmniej dwóch osób).
Nie można uciec od intelektualizowania wspólnego, bo to ustanawia fundament porozumienia dwójki inteligentnych ludzi :). Tak, to jest czasem nudne, czasem pozornie puste, niekiedy bardzo męczące. Ale musi być. Bo się nie porozumiesz. Chyba, że telepatycznie. Liczysz na wspólny jednoczesny wgląd w daną sprawę? Mało prawdopodobne. Liczysz na łut szczęścia, ze druga osoba będzie miała po prostu takie samo rozumienie rzeczy? Mało prawdopodobne.
Musisz wychodzić i się komunikować. Intelektualizowanie jest jedną z form komunikacji. Świat nie jest monologiczny.
AlienGirl, nie zgadzam się z Tobą jednak. A przez chwilę myślałem, że się zgadzam. A może nie dogadaliśmy się in the first place. Zaraz się okaże...
Przedmiotem dawnej dyskusji między nami była sensowność tokowania intelektualnego. Ty uważasz, że sensu w tym nie ma, ja uważałem, że jest. Rozmawialiśmy w takim niedopowiedzianym kontekście indywidualnym (intelektualizowanie na swoje potrzeby, indywidualne), ale z drugiej strony Ty się do mnie przypinałaś, że bezsensowne są moje próby intelektualizowania w rozmowie z Tobą. Od pewnego czasu zgadzam się w 100% że intelektualizowanie nie spełnia przynajmniej oczekiwań w nim pokładanych co samo w sobie zasadniczo kasuje jego sens. Zgadzam się.
Ale co z intelektualizowaniem wspólnym? Intepersonalnym? Co z rzeczywistością interpersonalną, społeczną?
Przecież ta rzeczywistość jest intersubiektywna, a nie tylko twoja czy moja. Czy nie uważasz, że intelektualizowanie wspólne spełnia bardzo ważną rolę definiowania pojęć? Przecież bez tego nie można ustalić co jest wspólnie uważane za "obiektywne" (do tego potrzeba co najmniej dwóch osób).
Nie można uciec od intelektualizowania wspólnego, bo to ustanawia fundament porozumienia dwójki inteligentnych ludzi :). Tak, to jest czasem nudne, czasem pozornie puste, niekiedy bardzo męczące. Ale musi być. Bo się nie porozumiesz. Chyba, że telepatycznie. Liczysz na wspólny jednoczesny wgląd w daną sprawę? Mało prawdopodobne. Liczysz na łut szczęścia, ze druga osoba będzie miała po prostu takie samo rozumienie rzeczy? Mało prawdopodobne.
Musisz wychodzić i się komunikować. Intelektualizowanie jest jedną z form komunikacji. Świat nie jest monologiczny.
Tuesday, July 28, 2009
Nirwikapla
Włączyłem behemota (zło wcielone) tylko po to żeby zapisać, że...
...już trzeci dzień rzędu jestem szczęśliwy....
...i to bez powodu.
No i może jeszcze po to żeby zagrać w FarmVille...
...już trzeci dzień rzędu jestem szczęśliwy....
...i to bez powodu.
No i może jeszcze po to żeby zagrać w FarmVille...
Sunday, July 26, 2009
"Napiente Struktury Uamane"
Wróciłem z obozu. Dużo się zadziało z ciałem i z myśleniem.
Siedzę znowu przed komputerem nago. Znów zagubiony w czasoprzestrzeni. Nie wiem co robić z czasem gdy brak impulsu z zewnątrz, który nadaje strukturę. Próbuję ostatnio tworzyć te zewnętrzne impulsy, ale gdy ich nie ma to zostaję ja ze sobą i jest mi trudno. Cóż, nadal nie radzę sobie z czasem. Najczęściej uciekam w różne marzenia...
Tak, więcej robię, ale ponieważ dużo mniej analizuję to powstają luki w czasie, których jeszcze nie umiem inaczej wypełnić niż przez własnie myślenie.
Nad morzem poznałem kilka ciekawych osób. Obserwowałem, rozmawiałem, dostawałem feedback. Byłem szczęśliwy. Tak. Jeszcze raz dotarło do mnie że szczęście to momenty. Dodatkowo zrozumiałem, ze nieszczęście to też momenty. Na szczęście, :).
Dobrze mi szło nad morzem rozmawianie o dupie-marynie. Jednak był niesmak z tym związany, bo przecież "się nie powinno"... Nawet okazuje się że umiem się wczuć w dupę-marynę. Tylko te luki... Poznałem taką osobę, też spod znaku wodnika. Osoba ta była tak samo męcząca i nudna jak ja. Zrobiło mi się przykro. Przykro, bo przypatrując się tej podobnej do mnie osobie spostrzegłem, że... niemiłosiernie marnuję czas. Bestialsko wręcz. To zupełnie jak wycinka lasów deszczowych. Niedopuszczalne...
Ech, szukam swojego złotego środka. Szukam, ale w miarę odnajdywania pojawiają się dalsze pytania - jak zwykle. Pocieszam się wtedy, że to w sumie szukanie właśnie jest celem. No, ale jakoś tak mi dziwnie z tym...
Co powoduje, że z kimś czujemy się dobrze? Ja już nie wiem. Nie wiem, bo kiedyś bliskie kontakty z człowiekami opierałem na intelekcie - z kobietami też. Teraz niby wiem i czuje, że to nie to. No, ale co w takim razie? Że mi po prostu dobrze z kimś? A to ja mogę tak? Wolno mi tak? Kto mi odpowie na to pytanie?
Ostatnio jest tak że najpierw wiem, a potem znowu nie wiem. Męczące...
Nudzę, nudzę, nudzę... Nudzę.
Sam w tym lesie możliwości... Tylko ja mogę znaleźć ścieżkę.
Denerwuje mnie już, że jestem taki słaby. Zaczynam się na to buntować. Zaczyna mnie to obrzydzać. Zaczyna być nie moje i sztuczne. Taka poza... Żeby było łatwiej dotrwać do śmierci...
Siedzę i unikam czucia czasu. Uciekam gdzieś. Staję wręcz na głowie żeby uciekać od tu i teraz. Bo mi się nie chce tu i teraz być. Chyba chodzi o to, że jak się jest tu i teraz to się ma kontakt ze sobą...
Nic to. Wracam do taplania się w problemie nadawania czasowi struktury. Bo to mój obecnie największy problem.
Wiecie co? Ja się po prostu niemiłosienire nudzę. Nudzę się w tym życiu.
Ale wypowiadam temu wojnę!
Siedzę znowu przed komputerem nago. Znów zagubiony w czasoprzestrzeni. Nie wiem co robić z czasem gdy brak impulsu z zewnątrz, który nadaje strukturę. Próbuję ostatnio tworzyć te zewnętrzne impulsy, ale gdy ich nie ma to zostaję ja ze sobą i jest mi trudno. Cóż, nadal nie radzę sobie z czasem. Najczęściej uciekam w różne marzenia...
Tak, więcej robię, ale ponieważ dużo mniej analizuję to powstają luki w czasie, których jeszcze nie umiem inaczej wypełnić niż przez własnie myślenie.
Nad morzem poznałem kilka ciekawych osób. Obserwowałem, rozmawiałem, dostawałem feedback. Byłem szczęśliwy. Tak. Jeszcze raz dotarło do mnie że szczęście to momenty. Dodatkowo zrozumiałem, ze nieszczęście to też momenty. Na szczęście, :).
Dobrze mi szło nad morzem rozmawianie o dupie-marynie. Jednak był niesmak z tym związany, bo przecież "się nie powinno"... Nawet okazuje się że umiem się wczuć w dupę-marynę. Tylko te luki... Poznałem taką osobę, też spod znaku wodnika. Osoba ta była tak samo męcząca i nudna jak ja. Zrobiło mi się przykro. Przykro, bo przypatrując się tej podobnej do mnie osobie spostrzegłem, że... niemiłosiernie marnuję czas. Bestialsko wręcz. To zupełnie jak wycinka lasów deszczowych. Niedopuszczalne...
Ech, szukam swojego złotego środka. Szukam, ale w miarę odnajdywania pojawiają się dalsze pytania - jak zwykle. Pocieszam się wtedy, że to w sumie szukanie właśnie jest celem. No, ale jakoś tak mi dziwnie z tym...
Co powoduje, że z kimś czujemy się dobrze? Ja już nie wiem. Nie wiem, bo kiedyś bliskie kontakty z człowiekami opierałem na intelekcie - z kobietami też. Teraz niby wiem i czuje, że to nie to. No, ale co w takim razie? Że mi po prostu dobrze z kimś? A to ja mogę tak? Wolno mi tak? Kto mi odpowie na to pytanie?
Ostatnio jest tak że najpierw wiem, a potem znowu nie wiem. Męczące...
Nudzę, nudzę, nudzę... Nudzę.
Sam w tym lesie możliwości... Tylko ja mogę znaleźć ścieżkę.
Denerwuje mnie już, że jestem taki słaby. Zaczynam się na to buntować. Zaczyna mnie to obrzydzać. Zaczyna być nie moje i sztuczne. Taka poza... Żeby było łatwiej dotrwać do śmierci...
Siedzę i unikam czucia czasu. Uciekam gdzieś. Staję wręcz na głowie żeby uciekać od tu i teraz. Bo mi się nie chce tu i teraz być. Chyba chodzi o to, że jak się jest tu i teraz to się ma kontakt ze sobą...
Nic to. Wracam do taplania się w problemie nadawania czasowi struktury. Bo to mój obecnie największy problem.
Wiecie co? Ja się po prostu niemiłosienire nudzę. Nudzę się w tym życiu.
Ale wypowiadam temu wojnę!
Wednesday, July 15, 2009
Tajczowanie
Mmmm, już za dwa dni obóz Taiji. Nie mogę się doczekać. Przebieram normalnie nogami. Morze, słońce (albo deszcz), plaża, tai-chi, dobra wyżera.
Z okazji mojej pierwszej dalekiej podróży samochodem uzbroiłem swoje auto w fotel kubełkowy i pasy wielopunktowe. Niewygodne cholerstwo, że hej :D. Ale z takimi pasami będę czuł się bezpieczniej w trasie. Ma sie te paranoje ;).
A w ogóle to polecam warsztat RPMotorSport (www.rpmotorsport.pl). Prowadzi go fajny, młody chłopak z ojcem (nie buraki, tylko kulturalni ludzie - zapaleńcy). Tam robiłem fotel, a jest z tym dużo roboty (przeróbki, spawania, itd). Mają duży wybór towaru do zamówienia - jest w czym wybierać :).
No i znowu poczułem się oczywiście bardziej męsko, bo teraz mogę opowiadać, że tuningowałem samochód, lol. Nie no fajnie jest :).
No więc będę się pierdolił około 6h w tym totalnie niewygodnym fotelu nad morze. Bogu dziękuję, że moje autko jest wyposażone w klimę bo coś czuję, że raczej będą tropiki.
Do pracy stosunek mi się tak wyprostował, że niektórzy koledzy i koleżanki nawet dają mi nieświadomie do zrozumienia pozawerbalnie, że ich denerwuje, że ja się nie denerwuję (angażuję się) w problemy, które ich stresują. Odbieram to jako dobry objaw :D.
Taiji wchodzi mi coraz bardziej w sensie, że ruszam się jakoś inaczej, a czasem wręcz dziwnie. Inaczej się ustawiam do podnoszenia, otwierania drzwi, itd. Takie drobiazgi, ale dzięki nim widzę, że wchodzi. Co mi się podoba w taiji to to, że tam ciągle coś odkrywasz. Co mi się wydaje , że coś tam już rozkminiłem to mi się otwiera głębszy sens. I to jest dość zaskakujące, bo mówimy tu przecież o ruchach. Nigdy się przedtem nie zastanawiałem nad tym czy ruch może mieć w ogóle jakąś głębię. Więc mnie pogłębiło.
I tak się cieszę, że już nie intelektualizowanie jest najważniejsze, a jedynie tylko równie ważne jak coś innego. Git.
Z okazji mojej pierwszej dalekiej podróży samochodem uzbroiłem swoje auto w fotel kubełkowy i pasy wielopunktowe. Niewygodne cholerstwo, że hej :D. Ale z takimi pasami będę czuł się bezpieczniej w trasie. Ma sie te paranoje ;).
A w ogóle to polecam warsztat RPMotorSport (www.rpmotorsport.pl). Prowadzi go fajny, młody chłopak z ojcem (nie buraki, tylko kulturalni ludzie - zapaleńcy). Tam robiłem fotel, a jest z tym dużo roboty (przeróbki, spawania, itd). Mają duży wybór towaru do zamówienia - jest w czym wybierać :).
No i znowu poczułem się oczywiście bardziej męsko, bo teraz mogę opowiadać, że tuningowałem samochód, lol. Nie no fajnie jest :).
No więc będę się pierdolił około 6h w tym totalnie niewygodnym fotelu nad morze. Bogu dziękuję, że moje autko jest wyposażone w klimę bo coś czuję, że raczej będą tropiki.
Do pracy stosunek mi się tak wyprostował, że niektórzy koledzy i koleżanki nawet dają mi nieświadomie do zrozumienia pozawerbalnie, że ich denerwuje, że ja się nie denerwuję (angażuję się) w problemy, które ich stresują. Odbieram to jako dobry objaw :D.
Taiji wchodzi mi coraz bardziej w sensie, że ruszam się jakoś inaczej, a czasem wręcz dziwnie. Inaczej się ustawiam do podnoszenia, otwierania drzwi, itd. Takie drobiazgi, ale dzięki nim widzę, że wchodzi. Co mi się podoba w taiji to to, że tam ciągle coś odkrywasz. Co mi się wydaje , że coś tam już rozkminiłem to mi się otwiera głębszy sens. I to jest dość zaskakujące, bo mówimy tu przecież o ruchach. Nigdy się przedtem nie zastanawiałem nad tym czy ruch może mieć w ogóle jakąś głębię. Więc mnie pogłębiło.
I tak się cieszę, że już nie intelektualizowanie jest najważniejsze, a jedynie tylko równie ważne jak coś innego. Git.
Monday, July 13, 2009
Co więcej?
I tak ostatnio zadaję sobie zupełnie nowe pytanie... Co mogę robić żeby być jeszcze bardziej szczęśliwym? Bo tak, czuję się szczęśliwy. Ale o nowości, czuję niedosyt szczęścia z jednoczesnym głębokim przeświadczeniem, że tego szczęścia może być więcej w moim życiu i, że mam święte prawo tego szczęścia więcej mieć.
Więc oprócz tai-chi będzie joga, będzie nauka szachów. Mam straszny ciąg do rozwijania umiejętności że tak powiem poznawczo-sensorycznych. Żeby wyostrzyć narzędzia poznania i poprawić kontakt z ciałem, które też jest pewnym poznawczym medium.
Co prawda jestem wciąż w ciężkim ciągu kupowania książek (ostatnio 400 dołków na Amazonie), jednakże odchodzę od uwielbienia intelektualizmu. Zrozumiałem, że to jest zaledwie jeden ze składników życia. Nieodzownie mi potrzebny, ale tylko składnik.
Im więcej czytam tym mam więcej pytań. Rośnie we mnie ciekawa mieszanka ciekawości ze strachem: czegóż to ja się jeszcze dowiem o człowieku i o świecie? Nie wiem ale daję czadu. Na przód - jak zwykle. Tym razem jednak z celem wytyczonym na nowo. Lepszym celem; bardziej uświadomionym. W ogóle uświadomionym :). I to jest to. Ileż to daje luzu i samozadowolenia. A jest to tylko tyle, że wiem po co coś robię i czuję, że robię to w 100% dla siebie; i jeszcze, że ja to potem przetworzę też tylko dla siebie.
Ekstra. Na prawdę ekstra.
No, ale oczywiście duuużo przede mną nauki. Nauki swojego ciała, swojego umysłu. Ćwiczenia swojego ciała i ćwiczenia umysłu.
Wiem teraz, że spokój i uczucia będą się już pojawiać same. Już nie muszę o nich myśleć. Szukać ich. Teraz mogę skupić się na ich śledzeniu.
Jakaż to wielka jakościowa różnica, że nagle zacząłem uważać że może być tylko lepiej w zasadzie.
Czy mogę już powiedzieć, że niczego się nie boję? Nie, na pewno nie. I to chyba najlepiej świadczy o moim człowieczeństwie.
Chciałem na tym zakończyć tego posta, ale sczytawszy go widzę, że nie wyraziłem się precyzyjnie o nowym sensie poznawania dla mnie, czyli o sensie tego ćwiczenia umysłu i ciała.
Chodzi mi tu o to, że chcę odkrywać nie to co leży poza mną, lecz to co dzieje się wewnątrz mnie w efekcie kontaktu z tym co na zewnątrz. Co ze mnie "wychodzi", co się "okazuje". Czyli chcę odkrywać siebie. Egoizm? Tak. Ale jakiż przyjemny. Egoistą byłem zawsze, ale dopiero teraz czerpię z tego przyjemność. Myślę też, że to jest jakiś etap; że niedługo mogę przestać być egoistą. Równie dobrze mogę jednak nie przestać nim być. Ale nie sądzę - to wszystko dzieje się tak szybko...
Nie, jeszcze nie tak. Ja nie jestem już egoistą. Nie. Prawda, uciekam do egoizmu często. Ale jest mi on coraz mniej potrzebny. Nie muszę już widzieć siebie jako kogoś bardzo ważnego. Nie jest mi to już potrzebne do kontaktu ze światem. Nawet wiele moich dotychczasowych problemów jakoś blaknie teraz. Już nie zastanawiam się nad sobą tyle. Jeśli myślę o sobie to mniej analitycznie a bardziej... w zasadzie w ogóle mniej myślę o sobie a więcej odczuwam. Przeżywam będąc bardziej tego świadom. Żyję z większą uważnością.
Więc oprócz tai-chi będzie joga, będzie nauka szachów. Mam straszny ciąg do rozwijania umiejętności że tak powiem poznawczo-sensorycznych. Żeby wyostrzyć narzędzia poznania i poprawić kontakt z ciałem, które też jest pewnym poznawczym medium.
Co prawda jestem wciąż w ciężkim ciągu kupowania książek (ostatnio 400 dołków na Amazonie), jednakże odchodzę od uwielbienia intelektualizmu. Zrozumiałem, że to jest zaledwie jeden ze składników życia. Nieodzownie mi potrzebny, ale tylko składnik.
Im więcej czytam tym mam więcej pytań. Rośnie we mnie ciekawa mieszanka ciekawości ze strachem: czegóż to ja się jeszcze dowiem o człowieku i o świecie? Nie wiem ale daję czadu. Na przód - jak zwykle. Tym razem jednak z celem wytyczonym na nowo. Lepszym celem; bardziej uświadomionym. W ogóle uświadomionym :). I to jest to. Ileż to daje luzu i samozadowolenia. A jest to tylko tyle, że wiem po co coś robię i czuję, że robię to w 100% dla siebie; i jeszcze, że ja to potem przetworzę też tylko dla siebie.
Ekstra. Na prawdę ekstra.
No, ale oczywiście duuużo przede mną nauki. Nauki swojego ciała, swojego umysłu. Ćwiczenia swojego ciała i ćwiczenia umysłu.
Wiem teraz, że spokój i uczucia będą się już pojawiać same. Już nie muszę o nich myśleć. Szukać ich. Teraz mogę skupić się na ich śledzeniu.
Jakaż to wielka jakościowa różnica, że nagle zacząłem uważać że może być tylko lepiej w zasadzie.
Czy mogę już powiedzieć, że niczego się nie boję? Nie, na pewno nie. I to chyba najlepiej świadczy o moim człowieczeństwie.
Chciałem na tym zakończyć tego posta, ale sczytawszy go widzę, że nie wyraziłem się precyzyjnie o nowym sensie poznawania dla mnie, czyli o sensie tego ćwiczenia umysłu i ciała.
Chodzi mi tu o to, że chcę odkrywać nie to co leży poza mną, lecz to co dzieje się wewnątrz mnie w efekcie kontaktu z tym co na zewnątrz. Co ze mnie "wychodzi", co się "okazuje". Czyli chcę odkrywać siebie. Egoizm? Tak. Ale jakiż przyjemny. Egoistą byłem zawsze, ale dopiero teraz czerpię z tego przyjemność. Myślę też, że to jest jakiś etap; że niedługo mogę przestać być egoistą. Równie dobrze mogę jednak nie przestać nim być. Ale nie sądzę - to wszystko dzieje się tak szybko...
Nie, jeszcze nie tak. Ja nie jestem już egoistą. Nie. Prawda, uciekam do egoizmu często. Ale jest mi on coraz mniej potrzebny. Nie muszę już widzieć siebie jako kogoś bardzo ważnego. Nie jest mi to już potrzebne do kontaktu ze światem. Nawet wiele moich dotychczasowych problemów jakoś blaknie teraz. Już nie zastanawiam się nad sobą tyle. Jeśli myślę o sobie to mniej analitycznie a bardziej... w zasadzie w ogóle mniej myślę o sobie a więcej odczuwam. Przeżywam będąc bardziej tego świadom. Żyję z większą uważnością.
Sunday, July 12, 2009
Saturday, July 11, 2009
Przemijalność, bezsensowność, celowość...
Myślę, że kruchość i przemijalność chwil szczęśliwych, chwil odprężenia jest właśnie tym co powinno nas skłaniać ku bezgranicznemu zanurzaniu się w nie. Zanurzaniu prawie bez pamięci. Oddawaniu się danej chwili w 90%.
Ile czasu można szukać optimum. Ile czasu można kwestionować sens istnienia. Jak długo można szukać drogi. Aż do momentu gdy się ją znajdzie :).
Uwierzcie mi jak powiem, że celem może się okazać znalezienie tej drogi. Wejście na nią i kroczenie nią, a nie jak się może zdawać dojście do jej celu.
Gdyby tak odrzucić instrukcje i programy; protokoły i skrypty; odejść od schematów i ego...
Gdyby tak być bierniejszym intelektualnie a aktywniejszym doznaniowo.
No i cóż tu dalej wymyślać. Nic już się nie da wymyślić.
Chcę poznać siebie. Niech inni mi pomagają, ale poznaję ja i to obszary niedostępne dla nikogo innego. W tym poznawaniu będę sam i nikt tego nie zmieni. Trochę żałuję, ale tak już jest. Będę w tym sam, ale pięknie sam. Każdy jest w tym sam. Jedni pięknie inni strasznie. Przypomina mi się film The Cell z Jennifer Lopez... Dużo w tym analogii ;).
Ech ten modernizm. Za dużo go w naszym życiu. Za mało w tych naszych życiach jest nas samych. Za dużo form zewnętrznych a za mało wewnętrznych treści. To jest tak jakby kultura w której żyjemy zabraniała nam bycia sobą. Jest tak, że żeby być sobą trzeba decydować się na zejście do subkultur; do zejścia na swoisty margines społeczny. A na margines schodzi się co tu dużo gadać ciężko. Ciężko bo schodzi się w końcu na margines. A rodzice uczą nas stronić od marginesu. Rodzice chcą abyśmy sobie "poradzili" w życiu, czyli pędzili z main streamem społecznym; tkwili w potrzebach i modach większości; mieli te same potrzeby i te same lęki; te same sny i te same udręki.
Ja zdaje się mówić nie... Ale odwaga jeszcze nie ta. Bo chęci jeszcze nie te.
Ja jednak nie chcę być na marginesie. Bo będzie mi smutno i też samotnie. Bo świat marginesu to tez świat samotności. Z tą może różnicą że akceptacji dla tej samotności. Albo jeszcze inaczej. Wspólnoty w samotności. Ten margines jest dużo bardziej nieprzewidywalny niż ten main stream... No i o to tu się pewnie rozchodzi: main stream jest przewidywalny; dysponuje kompletem zasad, kar i nagród. Margines zaś to taki wciąż "emerging market". Brak przewidywalności. No i tak dalej...
Od tego Tai-Chi wszystko widzę w kołach i cyklach...
(Znowu coś wyplułem z siebie. Była potrzeba, a teraz jest obrzydzenie do tego, co napisałem. Obrzydzenie, bo to bez sensu przecież o tym pisać. Przypomniało mi się, że Lao-Tsy powiadał, iż "kto wie, ten nie mówi, a kto mówi, ten nie wie". Zaczynam tak właśnie to odczuwać. Gadanie o tym od pewnego etapu poznania zaczyna się wydawać bezsensownym mieleniem rzeczywistości, bo kto rozumie ten nie musi o tym słuchać, a ten kto nie rozumie i tak nie zrozumie dopóki sam do tego nie dojdzie.)
Ile czasu można szukać optimum. Ile czasu można kwestionować sens istnienia. Jak długo można szukać drogi. Aż do momentu gdy się ją znajdzie :).
Uwierzcie mi jak powiem, że celem może się okazać znalezienie tej drogi. Wejście na nią i kroczenie nią, a nie jak się może zdawać dojście do jej celu.
Gdyby tak odrzucić instrukcje i programy; protokoły i skrypty; odejść od schematów i ego...
Gdyby tak być bierniejszym intelektualnie a aktywniejszym doznaniowo.
No i cóż tu dalej wymyślać. Nic już się nie da wymyślić.
Chcę poznać siebie. Niech inni mi pomagają, ale poznaję ja i to obszary niedostępne dla nikogo innego. W tym poznawaniu będę sam i nikt tego nie zmieni. Trochę żałuję, ale tak już jest. Będę w tym sam, ale pięknie sam. Każdy jest w tym sam. Jedni pięknie inni strasznie. Przypomina mi się film The Cell z Jennifer Lopez... Dużo w tym analogii ;).
Ech ten modernizm. Za dużo go w naszym życiu. Za mało w tych naszych życiach jest nas samych. Za dużo form zewnętrznych a za mało wewnętrznych treści. To jest tak jakby kultura w której żyjemy zabraniała nam bycia sobą. Jest tak, że żeby być sobą trzeba decydować się na zejście do subkultur; do zejścia na swoisty margines społeczny. A na margines schodzi się co tu dużo gadać ciężko. Ciężko bo schodzi się w końcu na margines. A rodzice uczą nas stronić od marginesu. Rodzice chcą abyśmy sobie "poradzili" w życiu, czyli pędzili z main streamem społecznym; tkwili w potrzebach i modach większości; mieli te same potrzeby i te same lęki; te same sny i te same udręki.
Ja zdaje się mówić nie... Ale odwaga jeszcze nie ta. Bo chęci jeszcze nie te.
Ja jednak nie chcę być na marginesie. Bo będzie mi smutno i też samotnie. Bo świat marginesu to tez świat samotności. Z tą może różnicą że akceptacji dla tej samotności. Albo jeszcze inaczej. Wspólnoty w samotności. Ten margines jest dużo bardziej nieprzewidywalny niż ten main stream... No i o to tu się pewnie rozchodzi: main stream jest przewidywalny; dysponuje kompletem zasad, kar i nagród. Margines zaś to taki wciąż "emerging market". Brak przewidywalności. No i tak dalej...
Od tego Tai-Chi wszystko widzę w kołach i cyklach...
(Znowu coś wyplułem z siebie. Była potrzeba, a teraz jest obrzydzenie do tego, co napisałem. Obrzydzenie, bo to bez sensu przecież o tym pisać. Przypomniało mi się, że Lao-Tsy powiadał, iż "kto wie, ten nie mówi, a kto mówi, ten nie wie". Zaczynam tak właśnie to odczuwać. Gadanie o tym od pewnego etapu poznania zaczyna się wydawać bezsensownym mieleniem rzeczywistości, bo kto rozumie ten nie musi o tym słuchać, a ten kto nie rozumie i tak nie zrozumie dopóki sam do tego nie dojdzie.)
Thursday, July 9, 2009
Atrybut Męskości ;)
Wczoraj wszedłem w posiadanie swojej pierwszej golarki elektrycznej. Jestem dumny jak paw :).
Golarka jest niesamowicie gadzeciarska, gdyż końcówka wygląda jak macka tych pojazdów z Wojny Światów i świetnie goli. Jest na akumulator i w ogóle ma obudowę w kolorze czarno karbonowym...
Generalnie nie podskakujcie bo Was załatwie moją golarką (ewentualnie trymerem, bo gardzet ów posiada również trymer).
Aha, i normalnie pod wodą można myć. Nawet wodą z mydłem.
Wednesday, July 8, 2009
Połamane Parawany
... teraz z kolei coś mi się stało w mój stosunek do pracy. Stosunek jest coraz bardziej, sam z siebie seksualny ;).
Fajnie, fajnie, ale za nim jest kolejna pustka - przestrzeń nie wypełniona jeszcze mną.
Wypełnianie sobą własnych, nowych przestrzeni staje się u mnie ostatnio takim nowym zajęciem. Nie jest to typowe zajęcie w sensie czynnościowym, ale istnieje wyraźnie w tle.
Zaczynam dlatego rozumieć czemu trzymałem się kiedyś tak kurczowo pewnych wyobrażeń, instrukcji i poglądów.
Zaczynam się też domyślać, iż mogę bać się samodzielnego podejmowania decyzji. I to stąd miałby się brać ten strach do decydowania o sobie. Takiego na prawdę samodzielnego decydowania.
Zaczynam uważać, iż to wszystko mogło być spowodowane strachem przed samym sobą.
Prawdziwym sobą. Tym, który czuje i czegoś chce...
Fajnie, fajnie, ale za nim jest kolejna pustka - przestrzeń nie wypełniona jeszcze mną.
Wypełnianie sobą własnych, nowych przestrzeni staje się u mnie ostatnio takim nowym zajęciem. Nie jest to typowe zajęcie w sensie czynnościowym, ale istnieje wyraźnie w tle.
Zaczynam dlatego rozumieć czemu trzymałem się kiedyś tak kurczowo pewnych wyobrażeń, instrukcji i poglądów.
Zaczynam się też domyślać, iż mogę bać się samodzielnego podejmowania decyzji. I to stąd miałby się brać ten strach do decydowania o sobie. Takiego na prawdę samodzielnego decydowania.
Zaczynam uważać, iż to wszystko mogło być spowodowane strachem przed samym sobą.
Prawdziwym sobą. Tym, który czuje i czegoś chce...
Tuesday, July 7, 2009
Prozaiczna konkluzja
Dotarło coś do mnie właśnie. Coś w brzmieniu niezwykle prozaicznego, ale czego znaczenie dotychczas nic mi nie mówiło:
Życiem nie należy się za bardzo przejmować.
A rozwinąć mógłbym to tak: przejmować się można, ale tylko rzeczami, które są dla mnie na prawdę ważne.
Myślę, że ja o to walczę: o wiedzę, co jest dla mnie ważne.
Życiem nie należy się za bardzo przejmować.
A rozwinąć mógłbym to tak: przejmować się można, ale tylko rzeczami, które są dla mnie na prawdę ważne.
Myślę, że ja o to walczę: o wiedzę, co jest dla mnie ważne.
Nowy Strach
Tak mnie nachodzi ostatnio nowy rodzaj strachu. Mianowicie jakie wielkie prawdy ludzie już dawno odkryli, o których ja jeszcze nie wiem...
"Ponadto nie musimy nawet podejmować ryzyka samotnie,
gdyż przed nami szli już,
we wszystkich epokach, bohaterowie.
Labirynt jest dokładnie znany,
nam pozostaje tylko pójść szlakiem przetartym przez bohatera,
a wnet tam, gdzie spodziewaliśmy się czegoś okropnego,
znajdziemy boga.
Tam zaś, gdzie planowaliśmy zabić kogoś innego,
zabijemy samych siebie.
Myśleliśmy, że nasza wędrówka poprowadzi nas na zewnątrz,
a tymczasem dotrzemy do centrum naszego własnego istnienia.
Myśleliśmy, że będziemy samotni,
tymczasem zaś będziemy z całym światem."
"Ponadto nie musimy nawet podejmować ryzyka samotnie,
gdyż przed nami szli już,
we wszystkich epokach, bohaterowie.
Labirynt jest dokładnie znany,
nam pozostaje tylko pójść szlakiem przetartym przez bohatera,
a wnet tam, gdzie spodziewaliśmy się czegoś okropnego,
znajdziemy boga.
Tam zaś, gdzie planowaliśmy zabić kogoś innego,
zabijemy samych siebie.
Myśleliśmy, że nasza wędrówka poprowadzi nas na zewnątrz,
a tymczasem dotrzemy do centrum naszego własnego istnienia.
Myśleliśmy, że będziemy samotni,
tymczasem zaś będziemy z całym światem."
Saturday, July 4, 2009
Radość przez łzy
Robiąc wielkie plany czas przelatuje nam obok. Bujamy w obłokach bo jesteśmy jeszcze młodzi, ale nie rozumiemy gdzie jest życie. A ono jest tu i teraz a nie jutro i pojutrze.
Jak to dobrze, że rozumiem to już dziś.
Ale jakże się lękam kary za to, że zrobić coś z tym planuję na jutro...
Czuję się jak starzec. Zgorzkniały... Zawiedziony... Zdradzony... Przez życie, przez tych bliskich, którzy odeszli. To jest to co czuję na prawdę.
Ale myślę inaczej. Myśląc wiem, że gdyby nie odeszli tkwił bym do dziś w okowach niewiedzy i przeżył życie "normatywnie". A tak, mam szansę na prawdziwego siebie; na poznanie kim jestem na prawdę. Ale za jaką cenę? Za cenę wolności, bolesnej wolności w wiedzy, odpowiedzialności i dyscyplinie. I tak tylko gadam o tym, bo nie żyję w żadnej dyscyplinie - to mrzonka. Chciałbym być jak jakiś jogin albo kung-fu shigong - to takie pozostałości, marzenia dziecka we mnie. Piękne marzenia. Ale jednak marzenia dziecka opuszczonego, które w ten sposób śni o ucieczce, nie-czuciu i samowystarczalności. Dziecku, które marzy by zostać bohaterem baśni i być podziwianym prze innych czujących "mugoli". Dziecku, które swoje cierpienie chce uzasadnić żywotem samuraja... Dziecku, które wciąż szuka uzasadnienia dla swojego cierpienia. Szuka go i szuka. Tu, łzy napływają do oczu... Po pochylam się nad sobą... I żałuje siebie. I żałuje...
Ech, ale już nie dramatyzuje. Coś tam się zmieniło i już nie. No może jeszcze troszeczkę... Może troszeczkę...
Coś tam się przemienia, układa. Jedno traci na znaczeniu, inne zaskakuje swoim znaczeniem. Znaczeniem dla mnie. Znaczeniem, którego nie widziałem dotychczas albo po prostu nie chciałem widzieć. Ale Dziecko broni się i Dorosły ma kłopoty. Trochę jakbym odtwarzał wewnętrznie moją własną relację z moim Ojcem. Teraz ja jestem swoim Ojcem do mnie-Dziecka. Tak bo ostatnio, po jednym z poważnych przestawień w środku, nagle uświadomiłem sobie, że mój Ojciec miał tu i ówdzie rację. Śmieszne dość to uczucie, bo tępiłem jego postać w swojej głowie przez tyle lat. A tu nagle, niedawno mój Ojciec stał się mną. Zmienił stronę barykady. Stał się częścią mnie... [APPLAUSE] (Ależ, dziękuję, dziękuję - nie trzeba gratulować... Dziękuję...).
"Gdy idziesz za tym,
co jest dla Ciebie błogością,
to jakbyś wchodził na szlak,
który był tutaj przez cały czas,
czekając na Ciebie; żyjesz wtedy życiem,
którym żyć powinieneś.
Jeśli idziesz za tym, co daje Ci błogość,
to, gdziekolwiek jesteś,
nieprzerwanie napawasz się tym wytchnieniem,
tym życiem, które nosisz w sobie."
Jak to dobrze, że rozumiem to już dziś.
Ale jakże się lękam kary za to, że zrobić coś z tym planuję na jutro...
Czuję się jak starzec. Zgorzkniały... Zawiedziony... Zdradzony... Przez życie, przez tych bliskich, którzy odeszli. To jest to co czuję na prawdę.
Ale myślę inaczej. Myśląc wiem, że gdyby nie odeszli tkwił bym do dziś w okowach niewiedzy i przeżył życie "normatywnie". A tak, mam szansę na prawdziwego siebie; na poznanie kim jestem na prawdę. Ale za jaką cenę? Za cenę wolności, bolesnej wolności w wiedzy, odpowiedzialności i dyscyplinie. I tak tylko gadam o tym, bo nie żyję w żadnej dyscyplinie - to mrzonka. Chciałbym być jak jakiś jogin albo kung-fu shigong - to takie pozostałości, marzenia dziecka we mnie. Piękne marzenia. Ale jednak marzenia dziecka opuszczonego, które w ten sposób śni o ucieczce, nie-czuciu i samowystarczalności. Dziecku, które marzy by zostać bohaterem baśni i być podziwianym prze innych czujących "mugoli". Dziecku, które swoje cierpienie chce uzasadnić żywotem samuraja... Dziecku, które wciąż szuka uzasadnienia dla swojego cierpienia. Szuka go i szuka. Tu, łzy napływają do oczu... Po pochylam się nad sobą... I żałuje siebie. I żałuje...
Ech, ale już nie dramatyzuje. Coś tam się zmieniło i już nie. No może jeszcze troszeczkę... Może troszeczkę...
Coś tam się przemienia, układa. Jedno traci na znaczeniu, inne zaskakuje swoim znaczeniem. Znaczeniem dla mnie. Znaczeniem, którego nie widziałem dotychczas albo po prostu nie chciałem widzieć. Ale Dziecko broni się i Dorosły ma kłopoty. Trochę jakbym odtwarzał wewnętrznie moją własną relację z moim Ojcem. Teraz ja jestem swoim Ojcem do mnie-Dziecka. Tak bo ostatnio, po jednym z poważnych przestawień w środku, nagle uświadomiłem sobie, że mój Ojciec miał tu i ówdzie rację. Śmieszne dość to uczucie, bo tępiłem jego postać w swojej głowie przez tyle lat. A tu nagle, niedawno mój Ojciec stał się mną. Zmienił stronę barykady. Stał się częścią mnie... [APPLAUSE] (Ależ, dziękuję, dziękuję - nie trzeba gratulować... Dziękuję...).
"Gdy idziesz za tym,
co jest dla Ciebie błogością,
to jakbyś wchodził na szlak,
który był tutaj przez cały czas,
czekając na Ciebie; żyjesz wtedy życiem,
którym żyć powinieneś.
Jeśli idziesz za tym, co daje Ci błogość,
to, gdziekolwiek jesteś,
nieprzerwanie napawasz się tym wytchnieniem,
tym życiem, które nosisz w sobie."
Saturday, June 20, 2009
Wyhamownia
Coż, ciągle widzę, że na różne sposoby uciekam. Albo inaczej: odnajduje wciąż nowe sposoby na które uciekam. Mam tu namyśli oczywiście uciekanie od teraźniejszości. I oczywiście mój Rodzic to krytykuje a Dziecko się wstydzi przed Rodzicem. No, ale Dorosły to widzi. I chyba... zaczyna się z tym godzić.
Ostatnio miałem w pracy nieprzyjemną sytuację - zostałem niesprawiedliwie o coś tam oskarżony razem z moimi współpracownikami projektowymi. Natychmiast zjawiła się "Biała Pani" (czyli jasna kurwa mnie trafiła) i zrobiłem awanturę na pół firmy. Miałem rację, ale nie o to chodzi. Bo po co te nerwy. Po grzyba ten stres.
Dopiero po 48h czytając jedną z moich "leczniczych" książek (zdaje się, bo czytam kilka na raz, że był to Campbell o mitach) "wyrzygałem" sam przed sobą, że zrobiło mi się po prostu przykro, że zostałem tak niesprawiedliwie osądzony. Ciekawe czy bym się tak samo wkurzył gdybym umiał zdać sobie z tego sprawę od razu. Umiał tak to nazwać od razu. Nie wiem, zważywszy szczególnie, że miałem rację. Nie wiem.
Ale tak przyszło mi do głowy po tej konstatacji, że muszę więcej się zastanawiać jak alokuję swoje zaangażowanie życiowe. Chyba wciąż zbyt dużo idzie jej w pracę, czyli w gwizdek. Przecież tej energii jest tylko ileś tam dostępnej.
Ale ja myślę, że wiem o co chodzi i muszę się przyznać. Ja wolę się angażować w struktury życiowe już zorganizowane. Zorganizowane za mnie. Bez mojego udziału, pracy i zastanowienia. Stworzenie własnej zorganizowanej struktury jest czasochłonne, pracochłonne i ryzykowne, bo niepewne. Mój Rodzic nieprzerwanie krytykuje próby mojego Dziecka czy Dorosłego zorganizowania sobie czegoś. Moje Dziecko wiecznie boi się oceny Rodzica, a Dorosły ma obojga dosyć i jak ma chwilę dla siebie to ucieka w swoje sprawy. Dorosły ma wciąż za mało autonomii. Dziecko jest ciągle zahukane a Rodzic czyha na Dziecko. Taki trójkątne współuzależnienie. Taaaa....
Mam trudności z poradzeniem sobie z tym wszystkim. W momentach trudnych słabe Dziecko przejmuje kontrolę i się obraża na cały Świat. Obrażam się na moich rodziców....
Gdy jestem Dorosłym łatwo popadam w pułapkę przechodzenia do Rodzica, a stąd niedaleko już do oceniania Dziecka.
Mam wrażenie,że mój pershing leci coraz wolniej i coraz niżej. Ale leci. Przed siebie, bo boi się trochę zatrzymać. Czołg jedzie, ale mocno zwolnił.
Samotność zaczyna morfować w akceptację. Ciekawe skądinąd...
Ostatnio miałem w pracy nieprzyjemną sytuację - zostałem niesprawiedliwie o coś tam oskarżony razem z moimi współpracownikami projektowymi. Natychmiast zjawiła się "Biała Pani" (czyli jasna kurwa mnie trafiła) i zrobiłem awanturę na pół firmy. Miałem rację, ale nie o to chodzi. Bo po co te nerwy. Po grzyba ten stres.
Dopiero po 48h czytając jedną z moich "leczniczych" książek (zdaje się, bo czytam kilka na raz, że był to Campbell o mitach) "wyrzygałem" sam przed sobą, że zrobiło mi się po prostu przykro, że zostałem tak niesprawiedliwie osądzony. Ciekawe czy bym się tak samo wkurzył gdybym umiał zdać sobie z tego sprawę od razu. Umiał tak to nazwać od razu. Nie wiem, zważywszy szczególnie, że miałem rację. Nie wiem.
Ale tak przyszło mi do głowy po tej konstatacji, że muszę więcej się zastanawiać jak alokuję swoje zaangażowanie życiowe. Chyba wciąż zbyt dużo idzie jej w pracę, czyli w gwizdek. Przecież tej energii jest tylko ileś tam dostępnej.
Ale ja myślę, że wiem o co chodzi i muszę się przyznać. Ja wolę się angażować w struktury życiowe już zorganizowane. Zorganizowane za mnie. Bez mojego udziału, pracy i zastanowienia. Stworzenie własnej zorganizowanej struktury jest czasochłonne, pracochłonne i ryzykowne, bo niepewne. Mój Rodzic nieprzerwanie krytykuje próby mojego Dziecka czy Dorosłego zorganizowania sobie czegoś. Moje Dziecko wiecznie boi się oceny Rodzica, a Dorosły ma obojga dosyć i jak ma chwilę dla siebie to ucieka w swoje sprawy. Dorosły ma wciąż za mało autonomii. Dziecko jest ciągle zahukane a Rodzic czyha na Dziecko. Taki trójkątne współuzależnienie. Taaaa....
Mam trudności z poradzeniem sobie z tym wszystkim. W momentach trudnych słabe Dziecko przejmuje kontrolę i się obraża na cały Świat. Obrażam się na moich rodziców....
Gdy jestem Dorosłym łatwo popadam w pułapkę przechodzenia do Rodzica, a stąd niedaleko już do oceniania Dziecka.
Mam wrażenie,że mój pershing leci coraz wolniej i coraz niżej. Ale leci. Przed siebie, bo boi się trochę zatrzymać. Czołg jedzie, ale mocno zwolnił.
Samotność zaczyna morfować w akceptację. Ciekawe skądinąd...
Sunday, June 14, 2009
Białowieża
Byłem w lesie. Odpocząłem. Teraz widzę już poza ciało. Teraz zaczęła pociągać mnie już natura. Centaur nie wystarcza mimo, że go jeszcze nie osiągnąłem. Ale bez paniki - dobrze, że widzę i rozumiem kolejne etapy.
Skończyłem Berne'a. Darwinizm. Znowu... Miałem nosa przez ten cały czas swoją drogą, bo w kościach cały czas czułem, że w tym wszystkim o nic nie chodzi. Że to my nadajemy sens. Zupełnie dowolny sens. Tylko co mnie w tej całej mądrej literaturze śmieszy to to, ze oni nie rozumieją, że w wieczności i jedności (jedni) zatraca się świadomość bytu, więc jednia jest kiepskim celem. Wudaje się, że postuluje się samopozbawienie człowieczeństwa przez człowieka. Trochę to bez sensu wg mnie. Bo człowiek to przeciwieństwa. Człowieczeństwo to przecież sprzeczności, trudności. Walka węża i ptaka. Ziemi i Nieba. Bez tego by nas nie było. Czy jest więc głębszy sens w przekraczaniu tego. Kojarzy mi się to od razu z motywem w filmie Matrix gdzie dowiadujemy się, że walka bohatera jest kluczowym elementem odradzania się zła; że zmagania bohatera są potrzebne do zamknięcia cyklu. Coś w tym jest. Muszę postudiować mitologię jeszcze. Mity, bajki, archetypy. Źródło, los, przeznaczenie. Przeznaczenie jednak istnieje na pewnym bardzo ogólnym poziomie jednak. A kultura jest pierdnięciem. Efektem ubocznym. Więc nic nowego się nie dowiedziałem, tylko pogłębiłem swe rozumienie tego samego.No i dobrze. I wcale nie mam z tym problemu. I o tyle właśnie jest lepiej. O tyle właśnie stałem się lepszy. Że nie żałuję. Że zrozumiałem, że droga jest celem, a cel jest drogą. Śmiesznie w końcu to zrozumieć. Jeszcze tego nie przyjąłem - przyznaję, ale zrozumiałem. Zapłakać nad tym jeszcze przyjdzie. Ale będą to łzy wolności. Wolności okupionej zimną i bezwzględną odpowiedzialnością. Straszną wiedzą sensu. Sensu, którym jest wieczność w teraźniejszości.
A tak ad rem to skrypt mój jest inny: "nie możesz być szczęśliwy inaczej niż my, bo jeśli będziesz szczęśliwy inaczej to cię wykluczymy". Ech, ta moja babcia...
Skończyłem Berne'a. Darwinizm. Znowu... Miałem nosa przez ten cały czas swoją drogą, bo w kościach cały czas czułem, że w tym wszystkim o nic nie chodzi. Że to my nadajemy sens. Zupełnie dowolny sens. Tylko co mnie w tej całej mądrej literaturze śmieszy to to, ze oni nie rozumieją, że w wieczności i jedności (jedni) zatraca się świadomość bytu, więc jednia jest kiepskim celem. Wudaje się, że postuluje się samopozbawienie człowieczeństwa przez człowieka. Trochę to bez sensu wg mnie. Bo człowiek to przeciwieństwa. Człowieczeństwo to przecież sprzeczności, trudności. Walka węża i ptaka. Ziemi i Nieba. Bez tego by nas nie było. Czy jest więc głębszy sens w przekraczaniu tego. Kojarzy mi się to od razu z motywem w filmie Matrix gdzie dowiadujemy się, że walka bohatera jest kluczowym elementem odradzania się zła; że zmagania bohatera są potrzebne do zamknięcia cyklu. Coś w tym jest. Muszę postudiować mitologię jeszcze. Mity, bajki, archetypy. Źródło, los, przeznaczenie. Przeznaczenie jednak istnieje na pewnym bardzo ogólnym poziomie jednak. A kultura jest pierdnięciem. Efektem ubocznym. Więc nic nowego się nie dowiedziałem, tylko pogłębiłem swe rozumienie tego samego.No i dobrze. I wcale nie mam z tym problemu. I o tyle właśnie jest lepiej. O tyle właśnie stałem się lepszy. Że nie żałuję. Że zrozumiałem, że droga jest celem, a cel jest drogą. Śmiesznie w końcu to zrozumieć. Jeszcze tego nie przyjąłem - przyznaję, ale zrozumiałem. Zapłakać nad tym jeszcze przyjdzie. Ale będą to łzy wolności. Wolności okupionej zimną i bezwzględną odpowiedzialnością. Straszną wiedzą sensu. Sensu, którym jest wieczność w teraźniejszości.
A tak ad rem to skrypt mój jest inny: "nie możesz być szczęśliwy inaczej niż my, bo jeśli będziesz szczęśliwy inaczej to cię wykluczymy". Ech, ta moja babcia...
Monday, May 25, 2009
Ja, defetysta
No i skrypt się objawił. Nareszcie!
Uogólniony, defetystyczny szum tła z dzieciństwa. Informacja od najbliższych ,że w życiu nic się udaje. Że życie jest bardzo trudne i pełnie niesprawiedliwych niespodzianek. I tyle. Wystarczy. Krótki, treściwy skrypt, który tak wiele przesłania. Który tak dogłębnie wpływa na światopogląd, na mnie.
No i te przeciwskrypty. Lol! Ależ to jest układanka. Sama w sobie jest niesamowita; misterna; zracjonalizowana; nie podlegająca obserwacji; leżąca poza moim postrzeganiem, bo tak blisko, że się fokusa na nią nie łapie. A tu wystarczy soczewę sobie zmienić i wszystko widać jak na dłoni. Makro. Perspektywa brzęczącego bąka :).
Jak zwykle, to cały czas było tu, teraz, u mnie, przede mną, wokół mnie, itd. Wszędzie więc nigdzie. A teraz wzięło i się wyodrębniło. Jako nie moje, czyjeś, nieprawidłowe.
Więc co dalej? Zobaczy się. Rewolucji na pewno nie będzie. Zresztą przestałem lubić rewolucje bo one są najczęściej i tak pozorne więc nawet jak się zdarzają to podchodzę do nich z dużą dozą nieufności.
Przede wszystkim szachy. Szachy, sport. Ludzie. Ludzie i wakacje. Ludzie i kobieta. Kobieta, kochanie... Ja i kochanie jej i jej kochanie mnie.
Manipulacja. Zdrowa, nieegoistyczna manipulacja. Dostosowywanie rzeczywistości do siebie i siebie do rzeczywistości ale 80 do 20. Pareto ;). Robić mniej ale lepiej. Żyć w morde! Żyć tak jak chce i według moim potrzeb. Widzieć potrzeby, pasje i namiętności. Widzieć co widzą inni i cieszyć się różnicami. Czerpać z różnic. Czerpać z zewnątrz do wewnątrz, przemieniać i dawać z siebie. Przemieniać... Tak. Nie ramować, nie ograniczać, nie definiować. Patrzeć i widzieć. Widzieć. Słyszeć. Nie mielić. Widzieć i słyszeć. Czuć, widzieć, słyszeć. Dotykać i czuć. Płynąć dotykając i czerpać. Przepuszczać i doświadczać. Oferować - nie głupio dawać. Brać ważne, odrzucać nieważne. Wybierać.
Uogólniony, defetystyczny szum tła z dzieciństwa. Informacja od najbliższych ,że w życiu nic się udaje. Że życie jest bardzo trudne i pełnie niesprawiedliwych niespodzianek. I tyle. Wystarczy. Krótki, treściwy skrypt, który tak wiele przesłania. Który tak dogłębnie wpływa na światopogląd, na mnie.
No i te przeciwskrypty. Lol! Ależ to jest układanka. Sama w sobie jest niesamowita; misterna; zracjonalizowana; nie podlegająca obserwacji; leżąca poza moim postrzeganiem, bo tak blisko, że się fokusa na nią nie łapie. A tu wystarczy soczewę sobie zmienić i wszystko widać jak na dłoni. Makro. Perspektywa brzęczącego bąka :).
Jak zwykle, to cały czas było tu, teraz, u mnie, przede mną, wokół mnie, itd. Wszędzie więc nigdzie. A teraz wzięło i się wyodrębniło. Jako nie moje, czyjeś, nieprawidłowe.
Więc co dalej? Zobaczy się. Rewolucji na pewno nie będzie. Zresztą przestałem lubić rewolucje bo one są najczęściej i tak pozorne więc nawet jak się zdarzają to podchodzę do nich z dużą dozą nieufności.
Przede wszystkim szachy. Szachy, sport. Ludzie. Ludzie i wakacje. Ludzie i kobieta. Kobieta, kochanie... Ja i kochanie jej i jej kochanie mnie.
Manipulacja. Zdrowa, nieegoistyczna manipulacja. Dostosowywanie rzeczywistości do siebie i siebie do rzeczywistości ale 80 do 20. Pareto ;). Robić mniej ale lepiej. Żyć w morde! Żyć tak jak chce i według moim potrzeb. Widzieć potrzeby, pasje i namiętności. Widzieć co widzą inni i cieszyć się różnicami. Czerpać z różnic. Czerpać z zewnątrz do wewnątrz, przemieniać i dawać z siebie. Przemieniać... Tak. Nie ramować, nie ograniczać, nie definiować. Patrzeć i widzieć. Widzieć. Słyszeć. Nie mielić. Widzieć i słyszeć. Czuć, widzieć, słyszeć. Dotykać i czuć. Płynąć dotykając i czerpać. Przepuszczać i doświadczać. Oferować - nie głupio dawać. Brać ważne, odrzucać nieważne. Wybierać.
Sunday, May 17, 2009
Funny Things...
Dzieją się w moim umyśle znowu śmieszne rzeczy [rewolucyjne - przyp. tłum.]. Negocjuję ze sobą... To coś, co na dzień dzisiejszy wydaje się być mną negocjuje z mitami [fantazjami - przyp. tłum.], które sobie wytworzyło. Mam nawet niepokojące wrażenie, że to są w zasadzie mediacje bo jest jeszcze coś trzeciego... Być może to trzecie jest mną...
Anyways, wnioski są takie, że nie mam kompletnie pojęcia kim chcę być i co osiągnąć. Dotychczas szukałem żmudnie odpowiedzi na zewnątrz i ich nie znalazłem. Zrozumiałem dopiero teraz, że odpowiedzi muszę szukać wewnątrz. Skrajnie to w zasadzie proste, więc przyznać się do tego było trudno, bo tak z pozoru to godzi w mój intelekt. No, ale przyznałem się. Przyznałem się i tak jakby jakiś worek się rozerwał i zaczął wypadać gruz. Przebywam sobie więc obecnie w tumanach kurzu i się śmieję. Do siebie. Trochę z siebie, a trochę z tego całego świata. Wszedłem mogę powiedzieć w etap uświadomionej dekonstrukcji.
Spojrzałem więc na swoją szachownicę z lepszym przygotowaniem, głębszym zrozumieniem. Rodzi się we mnie zapał stratega. Strateg ten niestety dla swej persony pozostanie samotny w wymiarze definiowanym przez personę, ale też odkryje z pewnością wiele nowych wymiarów niesamotności. Dobrze, że miałem wtedy odwagę żeby się sobą zająć bo dziś chyba nie wszedłbym na tą ścieżkę ze strachu. Wtedy się nie bałem. Niczego się wtedy nie bałem. Byłem zmumifikowany, zaprogramowany, nacelowany i wystrzelony jak jakiś Pershing. No i doleciałem do dziś. Ech, wolność. Wolność "do" jest trudna, ale wolność "od" jest cudowna. Jedna potrzebuje drugiej. Yin-Yang. Rozumienie, ze wszędzie będzie jakaś kropeczka przeciwieństwa jest uwalniające. Dopiero jak się to rozumie to człowiek czuje, że dojrzewa. Co ciekawe czuję, że rozumiałem to od dziecka tylko widziałem w bardziej fantazyjnych, mesjanistycznych, bohaterskich barwach. Ta prawda, przekręcona niebotycznie w moim świecie fantazji była przez wiele lat paliwem do życia. Nadal nim jest, lecz teraz odszyfrowana. Zostałem wtajemniczony. Dostałem klucz do prawidłowego czytania tych hieroglifów. Wtajemniczenie to jest trudne do udźwignięcia. Wiedza ta nie pozwala się chować. Mało tego, ja już nie umiem się nawet chować. I chodzę goły. Goły przed sobą. Co prawda nie tak do końca goły bo nie wiem jeszcze czego chcę, a jakbym był taki zupełnie goły przed sobą to bym wiedział. Więc jest jeszcze kilka poziomów wtajemniczenia przede mną. To dobrze. Nie boję się tego. Cieszę się.
Powoli wszystko w istniejącej rzeczywistości sprowadzam do wymiaru funkcji, a nie celu. Funkcji szczęścia i czasu. Ilości dostępnego szczęścia w dostępnym czasie. Albo inaczej: dostępnego szczęścia w teraźniejszości. Bo nie ma nic innego niż teraźniejszość. Potencjał i możliwości są w środku a nie gdzieś na zewnątrz. Na zewnątrz jest wiedza i ludzie, które pomagają w maksymalizacji szczęścia w czasie...
Hmmm, a więc egoizm i racjonalizm...
W sumie to tak. Nie ma co owijać w bawełnę dalej...
Anyways, wnioski są takie, że nie mam kompletnie pojęcia kim chcę być i co osiągnąć. Dotychczas szukałem żmudnie odpowiedzi na zewnątrz i ich nie znalazłem. Zrozumiałem dopiero teraz, że odpowiedzi muszę szukać wewnątrz. Skrajnie to w zasadzie proste, więc przyznać się do tego było trudno, bo tak z pozoru to godzi w mój intelekt. No, ale przyznałem się. Przyznałem się i tak jakby jakiś worek się rozerwał i zaczął wypadać gruz. Przebywam sobie więc obecnie w tumanach kurzu i się śmieję. Do siebie. Trochę z siebie, a trochę z tego całego świata. Wszedłem mogę powiedzieć w etap uświadomionej dekonstrukcji.
Spojrzałem więc na swoją szachownicę z lepszym przygotowaniem, głębszym zrozumieniem. Rodzi się we mnie zapał stratega. Strateg ten niestety dla swej persony pozostanie samotny w wymiarze definiowanym przez personę, ale też odkryje z pewnością wiele nowych wymiarów niesamotności. Dobrze, że miałem wtedy odwagę żeby się sobą zająć bo dziś chyba nie wszedłbym na tą ścieżkę ze strachu. Wtedy się nie bałem. Niczego się wtedy nie bałem. Byłem zmumifikowany, zaprogramowany, nacelowany i wystrzelony jak jakiś Pershing. No i doleciałem do dziś. Ech, wolność. Wolność "do" jest trudna, ale wolność "od" jest cudowna. Jedna potrzebuje drugiej. Yin-Yang. Rozumienie, ze wszędzie będzie jakaś kropeczka przeciwieństwa jest uwalniające. Dopiero jak się to rozumie to człowiek czuje, że dojrzewa. Co ciekawe czuję, że rozumiałem to od dziecka tylko widziałem w bardziej fantazyjnych, mesjanistycznych, bohaterskich barwach. Ta prawda, przekręcona niebotycznie w moim świecie fantazji była przez wiele lat paliwem do życia. Nadal nim jest, lecz teraz odszyfrowana. Zostałem wtajemniczony. Dostałem klucz do prawidłowego czytania tych hieroglifów. Wtajemniczenie to jest trudne do udźwignięcia. Wiedza ta nie pozwala się chować. Mało tego, ja już nie umiem się nawet chować. I chodzę goły. Goły przed sobą. Co prawda nie tak do końca goły bo nie wiem jeszcze czego chcę, a jakbym był taki zupełnie goły przed sobą to bym wiedział. Więc jest jeszcze kilka poziomów wtajemniczenia przede mną. To dobrze. Nie boję się tego. Cieszę się.
Powoli wszystko w istniejącej rzeczywistości sprowadzam do wymiaru funkcji, a nie celu. Funkcji szczęścia i czasu. Ilości dostępnego szczęścia w dostępnym czasie. Albo inaczej: dostępnego szczęścia w teraźniejszości. Bo nie ma nic innego niż teraźniejszość. Potencjał i możliwości są w środku a nie gdzieś na zewnątrz. Na zewnątrz jest wiedza i ludzie, które pomagają w maksymalizacji szczęścia w czasie...
Hmmm, a więc egoizm i racjonalizm...
W sumie to tak. Nie ma co owijać w bawełnę dalej...
Sunday, May 3, 2009
Samsara
Ech, wczoraj był dzień smutku i zwątpienia. Myślałem, że ten cały poprzedni pozytywny okres to była tylko kolejna uknuta ucieczka. Na szczęście jednak nie, uff. Taki moment słabości po prostu. Taki moment mikro próby nowego podejścia.
Co prawda nie mogę zaprzeczyć słowom napisanym poniżej jednak myślę że mogę je zintegrować. Po prostu nie mogę ich negować bo wtedy tworzy się granica.
Samsara wymaga by opanować podmiotowość. Uciszyć didaskalia by wyszło to co najbliższe. Przede wszystkim pragnienia.
Fajnie, ale do tego trzeba dużo pracy przy usuwaniu granic. Trzeba ciągłych trekkingów do swojego Mordoru. Autokar, wysiadka, sighseeing, autokar, ognisko, taniec, radość, przerwa, autokar, wysiadka, i tak dalej. Potem rekultywacja Mordoru. Integracja Mordorou kawałek po kawałku. Z mapami, przewodnikami, latarką, czasem łopatą. Czasem trzeba wjechać rozpędzonym czołgiem, ale potem z niego wysiąść i się rozejrzeć. Uświadomić sobie że nad tym folwarkiem też się ma kontrolę.
Czy starczy życia? Czy nie zacząłem za późno. Czy zdążę wystarczająco rozjaśnić zanim przyjdą dzieci? Bardzo chcę.
Kurcze, tu trzeba dużo odwagi. Ale trzeba też dyscypliny. Oj trzeba dyscypliny. Trzeba włączyć ciało. Trzeba całościowo bo inaczej granice się schowają gdzie indziej. No i do najjaśniejszej cholery trzeba dużo czasu. Bo koryguje się na przykładach z życia. Tu nie można teoretycznie. Trzeba iść z otwartymi ramionami i kochać to co się przytrafia. Trzeba budować mosty, a nie kontemplować przepaście.
Co ciekawe trzeba twardych łokci. Zawsze bałem się twardych łokci, a tu okazuje się że bez twardych łokci nie odszukam się. Zabawne jak strach może stać się drogowskazem ku lepszemu. Jak rzeczywiście negatyw można przekuć w pozytyw.
A najtrudniejsze w tym wszystkim okazuje się dla mnie nieuciekanie od teraźniejszości. Zaczynam jednak rozumieć, że klucz tkwi w umiejętności przebywania w teraźniejszości. Brzmi abstrakcyjnie i nieuchwytnie. Bo takie to jest dla nas ludzi wychowanych tak a nie inaczej. Przebić się przez to to krucjata. Na dodatek nie można nic tutaj przyspieszyć.
Pójdziesz tylko tak daleko na ile sam sobie pozwolisz.
Co prawda nie mogę zaprzeczyć słowom napisanym poniżej jednak myślę że mogę je zintegrować. Po prostu nie mogę ich negować bo wtedy tworzy się granica.
Samsara wymaga by opanować podmiotowość. Uciszyć didaskalia by wyszło to co najbliższe. Przede wszystkim pragnienia.
Fajnie, ale do tego trzeba dużo pracy przy usuwaniu granic. Trzeba ciągłych trekkingów do swojego Mordoru. Autokar, wysiadka, sighseeing, autokar, ognisko, taniec, radość, przerwa, autokar, wysiadka, i tak dalej. Potem rekultywacja Mordoru. Integracja Mordorou kawałek po kawałku. Z mapami, przewodnikami, latarką, czasem łopatą. Czasem trzeba wjechać rozpędzonym czołgiem, ale potem z niego wysiąść i się rozejrzeć. Uświadomić sobie że nad tym folwarkiem też się ma kontrolę.
Czy starczy życia? Czy nie zacząłem za późno. Czy zdążę wystarczająco rozjaśnić zanim przyjdą dzieci? Bardzo chcę.
Kurcze, tu trzeba dużo odwagi. Ale trzeba też dyscypliny. Oj trzeba dyscypliny. Trzeba włączyć ciało. Trzeba całościowo bo inaczej granice się schowają gdzie indziej. No i do najjaśniejszej cholery trzeba dużo czasu. Bo koryguje się na przykładach z życia. Tu nie można teoretycznie. Trzeba iść z otwartymi ramionami i kochać to co się przytrafia. Trzeba budować mosty, a nie kontemplować przepaście.
Co ciekawe trzeba twardych łokci. Zawsze bałem się twardych łokci, a tu okazuje się że bez twardych łokci nie odszukam się. Zabawne jak strach może stać się drogowskazem ku lepszemu. Jak rzeczywiście negatyw można przekuć w pozytyw.
A najtrudniejsze w tym wszystkim okazuje się dla mnie nieuciekanie od teraźniejszości. Zaczynam jednak rozumieć, że klucz tkwi w umiejętności przebywania w teraźniejszości. Brzmi abstrakcyjnie i nieuchwytnie. Bo takie to jest dla nas ludzi wychowanych tak a nie inaczej. Przebić się przez to to krucjata. Na dodatek nie można nic tutaj przyspieszyć.
Pójdziesz tylko tak daleko na ile sam sobie pozwolisz.
Saturday, May 2, 2009
Moja Samotność.
Boje się bo nie mam przewodnika.
Nigdy nie było w moim życiu mężczyzny, z którym byłbym blisko. Nikt mi nie mówił jak facet powinien czuć i jak załatwiać swoje sprawy.
I tak, dziś, boję się. Boję się wielu rzeczy. Zarówno tych, których należy się bać jak i tych, których bać się nie muszę. Ale się boję. Bo nie wiem...
Jestem sam i zawsze będę sam. Poradzę sobie z tym do jakiegoś stopnia.
Tak, ale zawsze będzie pewien brak we mnie. Tęsknota, która będzie moją słabością. Słabość, która będzie moim przekleństwem.
Przekleństwem, które nie pozwolić mi wiedzieć co jest zwykłe a co niezwykłe.
Nigdy nie było w moim życiu mężczyzny, z którym byłbym blisko. Nikt mi nie mówił jak facet powinien czuć i jak załatwiać swoje sprawy.
I tak, dziś, boję się. Boję się wielu rzeczy. Zarówno tych, których należy się bać jak i tych, których bać się nie muszę. Ale się boję. Bo nie wiem...
Jestem sam i zawsze będę sam. Poradzę sobie z tym do jakiegoś stopnia.
Tak, ale zawsze będzie pewien brak we mnie. Tęsknota, która będzie moją słabością. Słabość, która będzie moim przekleństwem.
Przekleństwem, które nie pozwolić mi wiedzieć co jest zwykłe a co niezwykłe.
Monday, April 20, 2009
Moje Omszałe Prawdy...
"... i przyszedł ten dzień, ten właśnie dzień... kiedy otworzyłem opuchnięte cierpieniem oczy i podniosłem się. Odwaliłem stosy ceglastych kłamstw, głazy lęku i pordzewiałe kawały nienawiści, odłupałem przybite na krzyż zbutwiałe deski zapomnienia i wyrzuciłem je w kąt. Drżącą ręką przekręciłem popsutą, zgrzytającą klamkę i mocno popchnąłem ciężkie, omszałe drzwi. Zza labiryntu pajęczyn tajemnic w różnym wieku – tych wiszących bezradnie i tych wciąż uparcie rozpostartych – w półmroku wczesnego jesiennego wieczoru zobaczyłem mój pokój uśpiony puchatą kołdrą kurzu. Mój... pokój dziecinny".
Saturday, April 18, 2009
Coś za Coś.
Jest mi lekko. Jest mi ciężko.
Jestem lekki. Jestem ciężki.
Widzę siebie coraz wyraźniej.
Widzę jak ja nic nie robiłem ze sobą dotychczas.
Wiedzę jak ja dalece nie znam świata. Jak nie znam człowieka.
Otwierają się przede mną nowe horyzonty. Otwiera się przede mną moje ciało, mój intelekt i postrzeganie.
No właśnie, ale nie bedę rozwijał, bo jak się o tym pisze, czy mówi to brzmi cholernie banalnie. Ale dzieje się tak bo w rzeczywistości, rzeczy, które ostatnio odkrywam są bardzo proste. Takie prawdy podstawowe, o których gdzieś wszyscy wiemy tylko nie zdajemy sobie sprawy, że to o nie właśnie chodzi. Poza tym... każdemu może chodzić o co innego ;).
Bo tak na prawdę w kontekście danych z góry prawd czy porządków czy systemów to takich nie ma. Wszystko bierze początek w nas i tu się kończy. I to jest właśnie ta lekkość i ciężar zarazem. Bo nic nie ma więc wszystko może być, ale jeśli to ja decyduje co ma być to co ja chcę żeby było? I tak można w kółko :).
Więc czego ja chcę? Czego chcesz Ty? Zastanawiałeś/aś się kiedyś czego na prawdę chcesz? Masz tyle odwagi?
I tak czas płynie, a jego wartość w moich oczach wzrasta. Więc robię coraz więcej. A jak robię coraz więcej to tego czasu jest relatywnie coraz mniej w efekcie. I tak można w kółko ;).
O co więc chodzi? Ja myślę, że chodzi o znalezienie sposobu na rzeczywistość. Tą własną rzeczywistość która trwa tyle ile nasze życie. O sposób na to, jak tej rzeczywistości użyjemy i jak ją będziemy chcieli dla siebie więc zmienić. I tak można w kółko :). I tak trzeba w kółko. Trzeba chyba znaleźć równowagę - swoją. Bez zadęcia, bez napinania się, nie szukając wzoru. Być, czuć, robić i znajdować w tym równowagę. Brzmi głupio? Banalnie? Wiem. Mnie też to tak brzmi. Ale wydaje mi się że tak po prostu jest. Nie ma znaczeń danych a priori. Nie ma systemów absolutnych. Jest nasza rzeczywistość. Ta rzeczywistość faktycznie może oferować pewne schematy, które z racji kręgu kulturowego czy bardziej wąsko subkultury (czy na poziomie mikro - kręgu rodzinnego) do których należymy może nam być łatwiej zinternalizować. Nie lękajcie się jednak ;). Te kręgi można przekraczać. Można zmieniać swój stosunek do nich. Bo można wszystko. Pytanie tylko czy mamy akurat siłę i odpowiednie wsparcie. Ale to już każdy z nas odpowie sobie indywidualnie...
Ostatnio zaczyna mi się nawet wydawać, iż nie ma granic kształtowania naszego sposobu postrzegania. Są oczywiście granice wynikające z naszej biologii, ale tak daleko iść ambicji nie musimy mieć :). Wszystko zależy od tego ile mamy siły na męczące wystawianie się na inne. Bo to jest męczące i pracochłonne. Spostrzeganie i następnie integrowanie jest żmudne. Bo umysł się broni. A ze wsparciem w takich sprawach jest z reguł ciężko.
Ostatnio w ogóle zaczyna mi się wydawać że ideały typu świat bez wojen, świat bez biedy czy głodu, świat bez wyzyskiwania, bez podziału na bogatych i biednych byłby czymś strasznym. Nie mógłby wręcz istnieć bo oznaczałoby to, jak mi się zdaje odczłowieczenie człowieka. Platon, Marks, Orwell... To fantazje bądź ideały. Ideały, które nota bene czytelniku zauważ - tworzymy sami. My ludzie je sobie najpierw wyobrażamy, a potem zaczynamy w nie wierzyć... Potem z kolei zapędzamy się w kozi róg uznawania tych wyobrażeń za wartości uniwersalne. Prężymy się i spinamy aby im sprostać. No okłamujemy się... A potem to już nawet nie pytamy po co ;). Tylko je wyznajemy, bo tak jest łatwiej.
I co z tym robić? Poznawać ludzie. Poznawać. Bo poznając nawet te rzeczy o których nam się wydaje, że wiemy, że są nie prawdziwe, a przynajmniej nie nasze poznajemy nikogo innego tylko właśnie siebie. A co mamy poznawać na tym świecie jak nie nas samych. Ludzi. Można sobie wędrować po obszarach nie związanych z ludźmi, ale tak na prawdę to robiąc to i tak gdzieś wzbogacamy świat ludzi (np. nauki ścisłe). Ja tam uważam, że światły człowiek to człowiek znający człowieka. Jego cechy. Jego możliwości i ograniczenia. Nie uważam przy tym, że nauki ścisłe są niepotrzebne, ale zostawmy je ludziom w nim zakochanym ;). Zostawmy je rzemieślnikom materii.
No tak... Chciałem krótko napisać dzisiaj, że coś tam odkrywam nowego i,że to jest ciekawe, a wyszedł mi jakiś coming out ultra-humanistyczny i to jeszcze w chaotycznym poślizgu. Cóż blog to zniesie ;).
Jestem lekki. Jestem ciężki.
Widzę siebie coraz wyraźniej.
Widzę jak ja nic nie robiłem ze sobą dotychczas.
Wiedzę jak ja dalece nie znam świata. Jak nie znam człowieka.
Otwierają się przede mną nowe horyzonty. Otwiera się przede mną moje ciało, mój intelekt i postrzeganie.
No właśnie, ale nie bedę rozwijał, bo jak się o tym pisze, czy mówi to brzmi cholernie banalnie. Ale dzieje się tak bo w rzeczywistości, rzeczy, które ostatnio odkrywam są bardzo proste. Takie prawdy podstawowe, o których gdzieś wszyscy wiemy tylko nie zdajemy sobie sprawy, że to o nie właśnie chodzi. Poza tym... każdemu może chodzić o co innego ;).
Bo tak na prawdę w kontekście danych z góry prawd czy porządków czy systemów to takich nie ma. Wszystko bierze początek w nas i tu się kończy. I to jest właśnie ta lekkość i ciężar zarazem. Bo nic nie ma więc wszystko może być, ale jeśli to ja decyduje co ma być to co ja chcę żeby było? I tak można w kółko :).
Więc czego ja chcę? Czego chcesz Ty? Zastanawiałeś/aś się kiedyś czego na prawdę chcesz? Masz tyle odwagi?
I tak czas płynie, a jego wartość w moich oczach wzrasta. Więc robię coraz więcej. A jak robię coraz więcej to tego czasu jest relatywnie coraz mniej w efekcie. I tak można w kółko ;).
O co więc chodzi? Ja myślę, że chodzi o znalezienie sposobu na rzeczywistość. Tą własną rzeczywistość która trwa tyle ile nasze życie. O sposób na to, jak tej rzeczywistości użyjemy i jak ją będziemy chcieli dla siebie więc zmienić. I tak można w kółko :). I tak trzeba w kółko. Trzeba chyba znaleźć równowagę - swoją. Bez zadęcia, bez napinania się, nie szukając wzoru. Być, czuć, robić i znajdować w tym równowagę. Brzmi głupio? Banalnie? Wiem. Mnie też to tak brzmi. Ale wydaje mi się że tak po prostu jest. Nie ma znaczeń danych a priori. Nie ma systemów absolutnych. Jest nasza rzeczywistość. Ta rzeczywistość faktycznie może oferować pewne schematy, które z racji kręgu kulturowego czy bardziej wąsko subkultury (czy na poziomie mikro - kręgu rodzinnego) do których należymy może nam być łatwiej zinternalizować. Nie lękajcie się jednak ;). Te kręgi można przekraczać. Można zmieniać swój stosunek do nich. Bo można wszystko. Pytanie tylko czy mamy akurat siłę i odpowiednie wsparcie. Ale to już każdy z nas odpowie sobie indywidualnie...
Ostatnio zaczyna mi się nawet wydawać, iż nie ma granic kształtowania naszego sposobu postrzegania. Są oczywiście granice wynikające z naszej biologii, ale tak daleko iść ambicji nie musimy mieć :). Wszystko zależy od tego ile mamy siły na męczące wystawianie się na inne. Bo to jest męczące i pracochłonne. Spostrzeganie i następnie integrowanie jest żmudne. Bo umysł się broni. A ze wsparciem w takich sprawach jest z reguł ciężko.
Ostatnio w ogóle zaczyna mi się wydawać że ideały typu świat bez wojen, świat bez biedy czy głodu, świat bez wyzyskiwania, bez podziału na bogatych i biednych byłby czymś strasznym. Nie mógłby wręcz istnieć bo oznaczałoby to, jak mi się zdaje odczłowieczenie człowieka. Platon, Marks, Orwell... To fantazje bądź ideały. Ideały, które nota bene czytelniku zauważ - tworzymy sami. My ludzie je sobie najpierw wyobrażamy, a potem zaczynamy w nie wierzyć... Potem z kolei zapędzamy się w kozi róg uznawania tych wyobrażeń za wartości uniwersalne. Prężymy się i spinamy aby im sprostać. No okłamujemy się... A potem to już nawet nie pytamy po co ;). Tylko je wyznajemy, bo tak jest łatwiej.
I co z tym robić? Poznawać ludzie. Poznawać. Bo poznając nawet te rzeczy o których nam się wydaje, że wiemy, że są nie prawdziwe, a przynajmniej nie nasze poznajemy nikogo innego tylko właśnie siebie. A co mamy poznawać na tym świecie jak nie nas samych. Ludzi. Można sobie wędrować po obszarach nie związanych z ludźmi, ale tak na prawdę to robiąc to i tak gdzieś wzbogacamy świat ludzi (np. nauki ścisłe). Ja tam uważam, że światły człowiek to człowiek znający człowieka. Jego cechy. Jego możliwości i ograniczenia. Nie uważam przy tym, że nauki ścisłe są niepotrzebne, ale zostawmy je ludziom w nim zakochanym ;). Zostawmy je rzemieślnikom materii.
No tak... Chciałem krótko napisać dzisiaj, że coś tam odkrywam nowego i,że to jest ciekawe, a wyszedł mi jakiś coming out ultra-humanistyczny i to jeszcze w chaotycznym poślizgu. Cóż blog to zniesie ;).
Monday, April 6, 2009
Po prostu Dobrze
Jejku, jejku, jak mi jest po prostu dobrze. Jestem po ciężkim dniu pracy, ale nie jestem wykończony.
Świeci słońce. W mojej głowie dzieję się wszystko powoli. Ludzie płyną powoli. Samochody płyną powoli. Kierowcy się do siebie uśmiechają. Roy Ayers gra mi do ucha. Słońce na zewnątrz, w uchu i w ciele.
Uśmiecham się do Was wszystkich.
Oj jak ja się uczę dostrzegać takie chwile, szanować je i cieszyć się nimi. Chciałbym jeszcze mieć z kim je dzielić... Ale na to potrzebuję czasu :) Jeszcze troszkę czasu.
Świeci słońce. W mojej głowie dzieję się wszystko powoli. Ludzie płyną powoli. Samochody płyną powoli. Kierowcy się do siebie uśmiechają. Roy Ayers gra mi do ucha. Słońce na zewnątrz, w uchu i w ciele.
Uśmiecham się do Was wszystkich.
Oj jak ja się uczę dostrzegać takie chwile, szanować je i cieszyć się nimi. Chciałbym jeszcze mieć z kim je dzielić... Ale na to potrzebuję czasu :) Jeszcze troszkę czasu.
Monday, March 30, 2009
Excavations..
I am at the excavations site agin god damn it. There's no end to it. Heavy cycles. Heavy fuckin' cycles. You just get deeper into the pain. You just learn it. More of it each time. There is no end to discovering the structure of your pain.
You just crawl in mud. And there are bodies all around.
And then you just start to like. You just start to have fun by mere facing new realities. You just learn its your way. You have to let fo of something each new day. Each new day you discover how deep it really hurts. How much pain you've had hidden away from you. You lift these tonns of lies. Lies accumulated throughout the years. Of realities neatly construed to justify you not hurting. To justify this someone else you've become in this time. This someone else you were learning and got to know. And now, when I know this other me, when I learned so well how to live his life... now, I have to destroy him... to be me again.
It just all happenes again. Just the other direction.
There was an escape from the pain.
Now there's return to the pain...
You just crawl in mud. And there are bodies all around.
And then you just start to like. You just start to have fun by mere facing new realities. You just learn its your way. You have to let fo of something each new day. Each new day you discover how deep it really hurts. How much pain you've had hidden away from you. You lift these tonns of lies. Lies accumulated throughout the years. Of realities neatly construed to justify you not hurting. To justify this someone else you've become in this time. This someone else you were learning and got to know. And now, when I know this other me, when I learned so well how to live his life... now, I have to destroy him... to be me again.
It just all happenes again. Just the other direction.
There was an escape from the pain.
Now there's return to the pain...
Sunday, March 29, 2009
Ona
...i potem jest tak, ze jest ona. Jest aż ona niby, ale jest tylko ona. Nie moja. Jej rodzina nie jest moją rodziną. I ja jestem na obrzeżach znowu... I wtedy widzę jeszcze ostrzej, że jestem sam. Że ona jest warunkowo. Że nie jest moja własna... Że muszę dawać; że to jest transakcja. Że to jest kontrakt... Jest ocena jej. Jest ocena jej najbliższych, a oni nie mają prawa bo ja nie jestem ich.... Ech, no ale ona jest ich i to im daje prawo. I to jest normalne.
No ale tak już jest w życiu. I co ja poradzę. Muszę zmienić założenie. Muszę się pogodzić, pożegnać. Chcę tego bo to już czas. Muszę, jeśli chce założyć swoje. A żeby założyć swoje ja muszę przestać być czyjś. Muszę przestać chcieć być czyjś, nie jej... Chcę być jej i chcę żeby ona była moja. Ale do tego muszę się uwolnić. Chcę się już uwolnić. Bo inaczej ona nigdy nie poczuje, ze ja jestem jej. Ja jej na to nie pozwolę. Nie pozwolę, bo wygodniej jest mi być ich. Ale ja już chcę być jej. Już nie chcę być ich. Ich nie ma. Już dawno ich nie ma...
To chcenie jest miłe. Cierpkie, ale miłe, bo dojrzałem żeby chcieć.
Dojrzałem żeby być mężczyzną.
Jestem już dorosły.
No ale tak już jest w życiu. I co ja poradzę. Muszę zmienić założenie. Muszę się pogodzić, pożegnać. Chcę tego bo to już czas. Muszę, jeśli chce założyć swoje. A żeby założyć swoje ja muszę przestać być czyjś. Muszę przestać chcieć być czyjś, nie jej... Chcę być jej i chcę żeby ona była moja. Ale do tego muszę się uwolnić. Chcę się już uwolnić. Bo inaczej ona nigdy nie poczuje, ze ja jestem jej. Ja jej na to nie pozwolę. Nie pozwolę, bo wygodniej jest mi być ich. Ale ja już chcę być jej. Już nie chcę być ich. Ich nie ma. Już dawno ich nie ma...
To chcenie jest miłe. Cierpkie, ale miłe, bo dojrzałem żeby chcieć.
Dojrzałem żeby być mężczyzną.
Jestem już dorosły.
Thursday, March 26, 2009
Sunday, March 22, 2009
...i nawet 1000 atletów...
Ufff. Puściuło mi coś. Spotkanie z MR przy tajskim na Kruczej. Powiedziałem wszystko i ona też. To wszystko co leżało nam na żołądkach przez ostatnie 6 czy 7 lat.
Czuję niesamowite yin-yang.
Gra Simply Red.
Czuję radość w pustce i nieistotności.
Oj nie ma to jak poczuć łączność z emocjami z dawna, z przed wieków. Ze sobą tamtym. Poczuć i zintegrować. Poczuć tamtą bezradność i samotność w obliczu miłości do kobiety która mnie tak bardzo potrzebowała, ale nie dopuszczała do swojego wnętrza... Ona dziś płakała a ja czułem jedność myśli i emocji. Strumień tamtego został na chwilę włączony do teraźniejszości i pozwoliliśmy mu zgasnąć w obopólnym zrozumieniu.
Ech, jak to miło. Jak miło być szczerym. Jak kurwa! to jest dobrze mówić o tym co się czuje.
Czuję niesamowite yin-yang.
Gra Simply Red.
Czuję radość w pustce i nieistotności.
Oj nie ma to jak poczuć łączność z emocjami z dawna, z przed wieków. Ze sobą tamtym. Poczuć i zintegrować. Poczuć tamtą bezradność i samotność w obliczu miłości do kobiety która mnie tak bardzo potrzebowała, ale nie dopuszczała do swojego wnętrza... Ona dziś płakała a ja czułem jedność myśli i emocji. Strumień tamtego został na chwilę włączony do teraźniejszości i pozwoliliśmy mu zgasnąć w obopólnym zrozumieniu.
Ech, jak to miło. Jak miło być szczerym. Jak kurwa! to jest dobrze mówić o tym co się czuje.
Saturday, March 14, 2009
Jest inaczej
Teraz jest inaczej...
Jest więcej spokoju i więcej rezerwy do własnych oczekiwań. Jest więcej akceptacji ludzi. Jest więcej akceptacji natury człowieka w ogóle, więc mojej też. Lepiej rozumiem czas. Lepiej rozumiem swój strach. Lepiej rozdzielam to co moje a to co kogoś. Lepiej rozumiem siebie. Wiem więcej o tym czego chcę.
Jest we mnie strach który jest mój. Jest też wiele strachu, który nie jest mój :).
Jest nadzieja i jest niepewność. Zaczyna istnieć ciągłość czasoemocjonalności.
Poczucie sensu się rozszerza. Ale jazda się pogłębia.
Jest już kolejna drabina. Buduje jej szczeble.
Odtrącenie, Żal, Tęsknota.
Wciąż nie widzę siebie na zdjęciach.
Wanna traci na znaczeniu. Ja zyskuję.
Nie boję się już swojej sypialni.
Złe światło nie przenosi mnie już w czasie.
Nie ma już pustki. Jest wysysanie.
Jest lokalizowanie i są próby kochania siebie.
Jeszcze nie umiem na zawołanie włączyć w to ciała.
...i jeszcze są ludzie; ale ja nie wiem co z nimi robić.
...muszę Was wyprosić, żeby móc Was jeszcze raz zaprosić. Ale tym razem na moich warunkach.
Jest więcej spokoju i więcej rezerwy do własnych oczekiwań. Jest więcej akceptacji ludzi. Jest więcej akceptacji natury człowieka w ogóle, więc mojej też. Lepiej rozumiem czas. Lepiej rozumiem swój strach. Lepiej rozdzielam to co moje a to co kogoś. Lepiej rozumiem siebie. Wiem więcej o tym czego chcę.
Jest we mnie strach który jest mój. Jest też wiele strachu, który nie jest mój :).
Jest nadzieja i jest niepewność. Zaczyna istnieć ciągłość czasoemocjonalności.
Poczucie sensu się rozszerza. Ale jazda się pogłębia.
Jest już kolejna drabina. Buduje jej szczeble.
Odtrącenie, Żal, Tęsknota.
Wciąż nie widzę siebie na zdjęciach.
Wanna traci na znaczeniu. Ja zyskuję.
Nie boję się już swojej sypialni.
Złe światło nie przenosi mnie już w czasie.
Nie ma już pustki. Jest wysysanie.
Jest lokalizowanie i są próby kochania siebie.
Jeszcze nie umiem na zawołanie włączyć w to ciała.
...i jeszcze są ludzie; ale ja nie wiem co z nimi robić.
...muszę Was wyprosić, żeby móc Was jeszcze raz zaprosić. Ale tym razem na moich warunkach.
Thursday, March 5, 2009
Controlled sanity
Jestem całkowicie oddany poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie kim jestem i czego chcę.
Nie ma nic. Jest egzystencja w granicach, które sam na nowo wyznaczam. Jest gorączkowe notowanie. Są żywe wykresy, strzałki, kółka, odnośniki. Jest kawa, są papierosy, jest dyskurs.
Moje schematy spierają się z moim Ja w ciężkiej batalii jawnej dialektyki.
Zaczynam postrzegać swój umysł jako coś odrębnego ode mnie. Jako zjawisko mające swój własny, odrębny byt obok bytu Ja oraz innych bytów zewnętrznych. Już rozumiem, że mogę schować się przed własnym umysłem.
Nie ma nic. Jest egzystencja w granicach, które sam na nowo wyznaczam. Jest gorączkowe notowanie. Są żywe wykresy, strzałki, kółka, odnośniki. Jest kawa, są papierosy, jest dyskurs.
Moje schematy spierają się z moim Ja w ciężkiej batalii jawnej dialektyki.
Zaczynam postrzegać swój umysł jako coś odrębnego ode mnie. Jako zjawisko mające swój własny, odrębny byt obok bytu Ja oraz innych bytów zewnętrznych. Już rozumiem, że mogę schować się przed własnym umysłem.
Sunday, March 1, 2009
King Bruce Lee Karate Mistrz...
Wiecie, że jak się uwalnia umysł to ciało też się uwalnia?
Ciało podąża za umysłem. Znaczy odpowiada. Mówisz można i masz.
Ciało staje się giętkie. Zaczyna płynąć. I jak się jest szczęśliwym to ono też jest szczęśliwe. Uśmiecha się do ciebie.
Tyle, że ponieważ dajesz mu prawo to ciało może ci się zacząć buntować. Bo widzi, że w końcu zaczniesz słuchać.
Bo wiecie.... Ciało też ma swoje sekrety, które ukrywa przed sobą...
Ciało podąża za umysłem. Znaczy odpowiada. Mówisz można i masz.
Ciało staje się giętkie. Zaczyna płynąć. I jak się jest szczęśliwym to ono też jest szczęśliwe. Uśmiecha się do ciebie.
Tyle, że ponieważ dajesz mu prawo to ciało może ci się zacząć buntować. Bo widzi, że w końcu zaczniesz słuchać.
Bo wiecie.... Ciało też ma swoje sekrety, które ukrywa przed sobą...
Saturday, February 28, 2009
Wednesday, February 25, 2009
Transcendencja
Znowu wdrapałem się na jakiś dach...
Siedzę w kuckach żeby wiatr mnie nie zdmuchnął...
Za chwilę wyjdzie słońce. Potem pogoda się zepsuje. Potem zjedzie kolejna drabina...
Nie mam już nic przeciwko temu.
Siedzę w kuckach żeby wiatr mnie nie zdmuchnął...
Za chwilę wyjdzie słońce. Potem pogoda się zepsuje. Potem zjedzie kolejna drabina...
Nie mam już nic przeciwko temu.
Bicycle
Skończył się cykl. Kolejne koło się zamknęło.
Ale czy cykle są?
Wg mnie emocje idą tylko w jednym kierunku.
Cykle są w tylko w świadomości.
Teraz spokój.
Ładujemy.
Ale czy cykle są?
Wg mnie emocje idą tylko w jednym kierunku.
Cykle są w tylko w świadomości.
Teraz spokój.
Ładujemy.
Saturday, February 21, 2009
Panta Rei
Kurcze... Nie można za dużo na raz bo się nic nie zrozumie;
Kurcze... Trzeba pozwolić czasowi płynąć;
Kurcze... Trzeba zaakceptować, że ma się tyle czasu a nie więcej;
Kurcze... Chcąc za dużo można nie zdobyć nic...
Kurcze... Trzeba pozwolić czasowi płynąć;
Kurcze... Trzeba zaakceptować, że ma się tyle czasu a nie więcej;
Kurcze... Chcąc za dużo można nie zdobyć nic...
Saturday, February 14, 2009
Kung
Jestem w trakcie wybierania.
Jeszcze jednak nie jest czas na wybór ostateczny.
Teraz jest czas na cierpliwość. Jest czas na akceptację. Czasn a czucie i poznawanie tego czego dotąd nie widziałem. Tego co przed sobą ukrywałem. A jest tego dużo.
Teraz jest czas na dzieciństwo. Czas na kochanie tych, których już nie ma. Tych których już nie będzie.
Teraz jest przystanek. Teraz jestem ja w czasie. Ja w teraz.
Może w ogóle nie będę wybierał. Bo może życie jest ciągłym wyborem. Bo może na tym polega jego wyzwanie. Może na tym polega trudność.
Bo może w życiu strach musi być. Bo może nie ma miłości bez strachu jednak. Bo może jednak nie jestem taki inny jak myślałem. Może jestem zwykły tylko nie wiedziałem, że wolno mi czuć. Nie wiedziałem, że wolno mi się bać...
Ile jednak zajmie mi oswajanie łez w środku?
Kiedy przestanę się bać być prawdziwym człowiekiem?
Kiedy przestanę chcieć wiedzieć?
Kiedy odpuszczę...?
Ile to wszystko zajmie? Czy zdążę być szczęśliwy zanim umrę?
Czy zdążę kochać?
Czy zdążę pozwolić komuś pokochać mnie?
Czy zdążę się przestać walić młotkiem po głowie? ...zanim umrę.
Czy zdążę nadać swojemu życiu sens?
Czy zdąże uśmiechnąć się do swioch dzieci?
Czy zdążę je kochać?
Czy zdążę pełnym oddechem poczuć?
Czy zdążę uśmiechnąć się do drzewa, do wody, do słońca?
Czy zdążę przeciąć kokon?
To jest takie trudne.
Obrona jest taka łatwa, a nadzieja taka trudna.
Planowanie jest takie oczywiste, a bycie i czucie takie nienamacalne.
Wczoraj i jutro są jak ciepło matki, a dziś i teraz jest takie samotne i puste.
...
Jeszcze jednak nie jest czas na wybór ostateczny.
Teraz jest czas na cierpliwość. Jest czas na akceptację. Czasn a czucie i poznawanie tego czego dotąd nie widziałem. Tego co przed sobą ukrywałem. A jest tego dużo.
Teraz jest czas na dzieciństwo. Czas na kochanie tych, których już nie ma. Tych których już nie będzie.
Teraz jest przystanek. Teraz jestem ja w czasie. Ja w teraz.
Może w ogóle nie będę wybierał. Bo może życie jest ciągłym wyborem. Bo może na tym polega jego wyzwanie. Może na tym polega trudność.
Bo może w życiu strach musi być. Bo może nie ma miłości bez strachu jednak. Bo może jednak nie jestem taki inny jak myślałem. Może jestem zwykły tylko nie wiedziałem, że wolno mi czuć. Nie wiedziałem, że wolno mi się bać...
Ile jednak zajmie mi oswajanie łez w środku?
Kiedy przestanę się bać być prawdziwym człowiekiem?
Kiedy przestanę chcieć wiedzieć?
Kiedy odpuszczę...?
Ile to wszystko zajmie? Czy zdążę być szczęśliwy zanim umrę?
Czy zdążę kochać?
Czy zdążę pozwolić komuś pokochać mnie?
Czy zdążę się przestać walić młotkiem po głowie? ...zanim umrę.
Czy zdążę nadać swojemu życiu sens?
Czy zdąże uśmiechnąć się do swioch dzieci?
Czy zdążę je kochać?
Czy zdążę pełnym oddechem poczuć?
Czy zdążę uśmiechnąć się do drzewa, do wody, do słońca?
Czy zdążę przeciąć kokon?
To jest takie trudne.
Obrona jest taka łatwa, a nadzieja taka trudna.
Planowanie jest takie oczywiste, a bycie i czucie takie nienamacalne.
Wczoraj i jutro są jak ciepło matki, a dziś i teraz jest takie samotne i puste.
...
Thursday, February 12, 2009
Tremens
...wchodzić w relacje, nie bać się,
...wchodzić w relacje, nie bać się,
...wchodzić w relacje, nie bać się,
...wchodzić w relacje, nie bać się,
...wchodzić w relacje, nie bać się,
...wchodzić w relacje, nie bać się,
...wchodzić w relacje, nie bać się,
...nie uciekać,
...uczyć się,
...odkrywać,
...nie zmieniać kanału,
...nie zamykać się,
...czuć ból,
...czuć radość,
...czuć czas,
...dawać sobie,
...brać od innych,
...pozwalać sobie,
...akceptować się w relacji,
...akceptować drugiego,
...być cicho,
...nie walić się młotkiem po głowie,
...mieć oczy szeroko otwarte,
...czuć świat,
...czuć wiatr,
...widzieć gwiazdy,
...dać się kochać...
...wchodzić w relacje, nie bać się,
...wchodzić w relacje, nie bać się,
...wchodzić w relacje, nie bać się,
...wchodzić w relacje, nie bać się,
...wchodzić w relacje, nie bać się,
...wchodzić w relacje, nie bać się,
...nie uciekać,
...uczyć się,
...odkrywać,
...nie zmieniać kanału,
...nie zamykać się,
...czuć ból,
...czuć radość,
...czuć czas,
...dawać sobie,
...brać od innych,
...pozwalać sobie,
...akceptować się w relacji,
...akceptować drugiego,
...być cicho,
...nie walić się młotkiem po głowie,
...mieć oczy szeroko otwarte,
...czuć świat,
...czuć wiatr,
...widzieć gwiazdy,
...dać się kochać...
Sunday, February 8, 2009
Jestem
Cierpię... tak bardzo cierpię.
Ale inni też cierpią albo cierpieli. Przytulcie mnie Wy, którzy wiecie. Obejmijcie mnie. Zlitujcie się nadem ną i okżcie mi siebie. Bądźcie do mnie prawdziwi. Pokażcie mi drogę.
Kochajcie mnie!
Ale inni też cierpią albo cierpieli. Przytulcie mnie Wy, którzy wiecie. Obejmijcie mnie. Zlitujcie się nadem ną i okżcie mi siebie. Bądźcie do mnie prawdziwi. Pokażcie mi drogę.
Kochajcie mnie!
ehjeh 'aszer 'ehjeh
Gdyby nie Manga już by mnie tu nie było. Ona mi daje całe zastępcze ciepło, którego potrzebuję. Bo czuję, że ona tez dużo potrzebuje i ja jej mogę część tego dać. Nie mógłbym inaczej. Manga - daję Ci siebie nieprzerwanie. W myślach, w marzeniach i w potrzebach.
Jak dobrze, że ją mam. I, że ona chce mi dawać siebie. Jak dobrze, że ona już jest po prostu. Jak dobrze, że ona jest już częściowo po.
Jak dobrze, że Cię mam.
Dajesz mi ciepło i bezpieczeństwo.
Tak piłem. I co? Uczę się być sobą. Niech się świat dowie jak doceniam Ciebie.
Jak dobrze, że ją mam. I, że ona chce mi dawać siebie. Jak dobrze, że ona już jest po prostu. Jak dobrze, że ona jest już częściowo po.
Jak dobrze, że Cię mam.
Dajesz mi ciepło i bezpieczeństwo.
Tak piłem. I co? Uczę się być sobą. Niech się świat dowie jak doceniam Ciebie.
Paradygmat ochrony
Po szczęściu pojawia się poczucie zagrożenia. Bo jestem gorszy. Gorszy gdzie tylko chcę.
I chowam się za tą gorszością. Bo przecież jestem gorszy więc mogę.
Boję się. Nie rozumiem sensu mojej drogi. Nie widzę celu.
Cele są tylko jakimiś teoretycznie spójnymi i uzasadnionymi twierdzeniami mająctmi niewiele wspólnego z tym co czuję.
Tu i teraz mi przeszkadza bo jestem gorszy.
Ta silna wiara jest spójna logicznie i pojęciowo. Chowam się przed kontrargumentami. Nie chcę ich widzieć.
Przecież wszyscy ważni sygnalizowali mi że jestem gorszy. Jak więc mogę cokolwiek wyznaczyć.
Ciągłe poczucie zagrożenia. Niepweność. Kwaśny jad bólu i konfliktu.
Trzeba szukać i ranić się o rafy prawdy. Prawdy o tym co czuję. O tym co przecież prawdziwe ale niepasujące. Niepasujące do prawdy innych.
Ciągle się chowam. Chowam się za znanymi dogmatami pseudo-prawdy o sobie i o świecie. Za skrzętnie, mrówczo dopracowanymi konstruktami opierającymi się na strachu i wycofaniu.
Jestm gorszy więc nie mogę. Więc mnie nie stać.
I tak się przyzwyczaiłem. Do niemocy. Bo przecież się boję.
Nie idę. Stoję i patrzę. Patrzę jak cieknie czas. I rozmyślam. I mierzę się.
Ale ostatnio troszkę się tym dzielę, ale jeszcze nie do końca. Bo to wstyd przecież powiedzieć drugiemu człowiekowi. Powiedzieć mu, że jestem taki słaby. Że tak się miotam. Że tak bardzo potrzebuję. Przecież muszę pokazywać siłę.
To jest ciągle za mało. Ja sobie ciągle nie pozwalam. Tylko widzę coraz więcej konfliktu.
Falowanie i spadanie. Miłość i strach w jednym. Ying i Yang życia.
(A przecież muszę być silny dla innych).
I chowam się za tą gorszością. Bo przecież jestem gorszy więc mogę.
Boję się. Nie rozumiem sensu mojej drogi. Nie widzę celu.
Cele są tylko jakimiś teoretycznie spójnymi i uzasadnionymi twierdzeniami mająctmi niewiele wspólnego z tym co czuję.
Tu i teraz mi przeszkadza bo jestem gorszy.
Ta silna wiara jest spójna logicznie i pojęciowo. Chowam się przed kontrargumentami. Nie chcę ich widzieć.
Przecież wszyscy ważni sygnalizowali mi że jestem gorszy. Jak więc mogę cokolwiek wyznaczyć.
Ciągłe poczucie zagrożenia. Niepweność. Kwaśny jad bólu i konfliktu.
Trzeba szukać i ranić się o rafy prawdy. Prawdy o tym co czuję. O tym co przecież prawdziwe ale niepasujące. Niepasujące do prawdy innych.
Ciągle się chowam. Chowam się za znanymi dogmatami pseudo-prawdy o sobie i o świecie. Za skrzętnie, mrówczo dopracowanymi konstruktami opierającymi się na strachu i wycofaniu.
Jestm gorszy więc nie mogę. Więc mnie nie stać.
I tak się przyzwyczaiłem. Do niemocy. Bo przecież się boję.
Nie idę. Stoję i patrzę. Patrzę jak cieknie czas. I rozmyślam. I mierzę się.
Ale ostatnio troszkę się tym dzielę, ale jeszcze nie do końca. Bo to wstyd przecież powiedzieć drugiemu człowiekowi. Powiedzieć mu, że jestem taki słaby. Że tak się miotam. Że tak bardzo potrzebuję. Przecież muszę pokazywać siłę.
To jest ciągle za mało. Ja sobie ciągle nie pozwalam. Tylko widzę coraz więcej konfliktu.
Falowanie i spadanie. Miłość i strach w jednym. Ying i Yang życia.
(A przecież muszę być silny dla innych).
Saturday, February 7, 2009
Ławka 2
- Ojej proszę Pana! To może mógłbym polecić jakiś hotel, żeby Pan odpoczął?
- Nie, dziękuję... To tylko krótki odpoczynek. Czuję że muszę iść dalej.
- To może niech Pan przynajmniej zdejmie tą kurtkę. Jest Pan taki spocony a dzień przecież gorący.
- Tak wiem. Strasznie mnie ta kurtka męczy, ale nie mogę jej zdjąć.
- Dlaczego?
- Bo mi pustkę nawiewa proszę Pana jak chodze bez niej.
- Ahhaaa. To może niech się Pan do kogoś przytuli?
- Niee, proszę Pana. To tak nie działa. Taki ktoś to też byłby przystanek...
- Co Pan tak pruje do przodu?
- Widzi Pan te ragały z książkami, tam przy toalecie?
- Taa...
- No właśnie. One sa na każdej stacji. Ciągle od nich uciekam, ale człowiek musi odpocząć co jakiś czas.
- A, tak. Książkuje Pan przeceież... To dlatego Pan jest taki spocony!
- No tak. Niestety... Jeszcze nie umiem inaczej...
- Może jednak odpocząłby Pan tutaj dłużej? Może się Pan przespać u mnie. Zapraszam serdecznie! Ciepło, bezpiecznie. Jak u siebie.
- Panie, nie mogę!
- Dlaczego?!
- Panie, bo boję się, że zostanę na tej stacji na zawsze.
- A to dlaczego?
- Bo się boję.
- Prosze Pana, czego Pan się tak boi?
- Boję się prosze Pana, że znowu sę oszukam. Przeceiż Pan doskonale wie, że ja mam akurat z tego doktorat.
- Dobrze, rozumiem. To niech Pan idzie i szuka. Tylko niech Pana robi te przystanki częściej może niż co 32 lata.
- Wiedzi Pan, ja mam zgoła inne plany...
- A jakie jeśli można?
- Proszę bardzo. Jak teraz pójdę.... To już się nie zatrzymam.
- A dlaczego?
- Żeby nie książkować.
- A no tak... Ale niech Pana powie: czy to sie Panu opłaca, tak męczyć i pocić się i bać się?
- Tak proszę Pana. Bardzo mi się opłaca.
- Jak to?
- Ano upierdliwcze jeden: bo ja uciekam od ciebie i od twoich książek.
- Że co? Czy Pan się dobrze czuje?!
- Czuję się świetnie stary człowieku, bo zaczynam być wreszcie szczęśliwy.
- Panie! Panu na głowę padło. Co Pan chcesz od mnie i tych ksązek przy toalecie?! Dzwonię po zielonych!
- Nie dzwoń Pan. I tak mnie tu już nie będzie jak przyjadą. Pójdę dalej i nigdy tu nie wrócę. I nigdy Pana więcej nie spotkam. No, może spotkam Pana wnuki...
- Ale co Pan chce ode mnie i moich książek?
- Nic takiego.
- To o co Panu chodzi?
- Chcę się z Wami rozstać co własnie czynię.
- Ależ proszę Pana! Tak nie można.
- Mozna, można. Wyluzuj starcze i idź w końcu na emeryturę.
- Ale! Ale proszę Pana!!!
- Żegnam Was. Byliście dla mnie bardzo ważni, ale już Was nie potrzebuję. Zostawiam Was dzisiaj tu i teraz. Jutro i tam juz Was nie będzie przy mnie.
- Nie, dziękuję... To tylko krótki odpoczynek. Czuję że muszę iść dalej.
- To może niech Pan przynajmniej zdejmie tą kurtkę. Jest Pan taki spocony a dzień przecież gorący.
- Tak wiem. Strasznie mnie ta kurtka męczy, ale nie mogę jej zdjąć.
- Dlaczego?
- Bo mi pustkę nawiewa proszę Pana jak chodze bez niej.
- Ahhaaa. To może niech się Pan do kogoś przytuli?
- Niee, proszę Pana. To tak nie działa. Taki ktoś to też byłby przystanek...
- Co Pan tak pruje do przodu?
- Widzi Pan te ragały z książkami, tam przy toalecie?
- Taa...
- No właśnie. One sa na każdej stacji. Ciągle od nich uciekam, ale człowiek musi odpocząć co jakiś czas.
- A, tak. Książkuje Pan przeceież... To dlatego Pan jest taki spocony!
- No tak. Niestety... Jeszcze nie umiem inaczej...
- Może jednak odpocząłby Pan tutaj dłużej? Może się Pan przespać u mnie. Zapraszam serdecznie! Ciepło, bezpiecznie. Jak u siebie.
- Panie, nie mogę!
- Dlaczego?!
- Panie, bo boję się, że zostanę na tej stacji na zawsze.
- A to dlaczego?
- Bo się boję.
- Prosze Pana, czego Pan się tak boi?
- Boję się prosze Pana, że znowu sę oszukam. Przeceiż Pan doskonale wie, że ja mam akurat z tego doktorat.
- Dobrze, rozumiem. To niech Pan idzie i szuka. Tylko niech Pana robi te przystanki częściej może niż co 32 lata.
- Wiedzi Pan, ja mam zgoła inne plany...
- A jakie jeśli można?
- Proszę bardzo. Jak teraz pójdę.... To już się nie zatrzymam.
- A dlaczego?
- Żeby nie książkować.
- A no tak... Ale niech Pana powie: czy to sie Panu opłaca, tak męczyć i pocić się i bać się?
- Tak proszę Pana. Bardzo mi się opłaca.
- Jak to?
- Ano upierdliwcze jeden: bo ja uciekam od ciebie i od twoich książek.
- Że co? Czy Pan się dobrze czuje?!
- Czuję się świetnie stary człowieku, bo zaczynam być wreszcie szczęśliwy.
- Panie! Panu na głowę padło. Co Pan chcesz od mnie i tych ksązek przy toalecie?! Dzwonię po zielonych!
- Nie dzwoń Pan. I tak mnie tu już nie będzie jak przyjadą. Pójdę dalej i nigdy tu nie wrócę. I nigdy Pana więcej nie spotkam. No, może spotkam Pana wnuki...
- Ale co Pan chce ode mnie i moich książek?
- Nic takiego.
- To o co Panu chodzi?
- Chcę się z Wami rozstać co własnie czynię.
- Ależ proszę Pana! Tak nie można.
- Mozna, można. Wyluzuj starcze i idź w końcu na emeryturę.
- Ale! Ale proszę Pana!!!
- Żegnam Was. Byliście dla mnie bardzo ważni, ale już Was nie potrzebuję. Zostawiam Was dzisiaj tu i teraz. Jutro i tam juz Was nie będzie przy mnie.
Thursday, February 5, 2009
Discovery Channel
There is no end to meeting People.
There is no end to Discovery.
There is no end to seeing beauty and ugliness.
There is no end to feeling.
There is no limit to the air.
There is no end to me amongst.
There is never enough sound.
There is no end to Discovery.
There is no end to seeing beauty and ugliness.
There is no end to feeling.
There is no limit to the air.
There is no end to me amongst.
There is never enough sound.
Tuesday, February 3, 2009
Ławka 1
- Czemu jest Pan taki smutny?
- Nie jestem smutny. Jestem zmęczony.
- Ale co Pana aż tak zmęczyło, że czeka Pan tutaj sam, na pustej stacji w ten piękny letni dzień, w tej zimowej kurtce?
- Bo Proszę Pana szedłem tutaj 32 lata bez przerwy i pomyślałem, że muszę sobie zrobić w końcu przystanek.
- Nie jestem smutny. Jestem zmęczony.
- Ale co Pana aż tak zmęczyło, że czeka Pan tutaj sam, na pustej stacji w ten piękny letni dzień, w tej zimowej kurtce?
- Bo Proszę Pana szedłem tutaj 32 lata bez przerwy i pomyślałem, że muszę sobie zrobić w końcu przystanek.
Monday, February 2, 2009
Sunday, February 1, 2009
The Age of Aquarius
I've changed...
My music is not the same.
Other music is different.
My ratings in iTunes are relevant no more.
I don't fear what I used to.
I have new fears.
I have new friends.
I judge differently.
I understand more.
I see things plainly.
I suffer more easily.
I can't sleep at night.
I have so much to do.
I have so little time.
I have so much love.
My music is not the same.
Other music is different.
My ratings in iTunes are relevant no more.
I don't fear what I used to.
I have new fears.
I have new friends.
I judge differently.
I understand more.
I see things plainly.
I suffer more easily.
I can't sleep at night.
I have so much to do.
I have so little time.
I have so much love.
Run or Fight
The issues will always be there.
It's just that I will always want to correct them.
Difficult truth...
It's just that I will always want to correct them.
Difficult truth...
Saturday, January 31, 2009
Bowling
...chcę wszystkich uświadomić, że w pewnym wieku alkohol, nawet w większych ilościach nie działa już na zakwasy.
Friday, January 30, 2009
Wow!
I am helping other people
and other people are helping me!
That's what I call Pakua.
Fingers crossed.
Where have I been all this time!
and other people are helping me!
That's what I call Pakua.
Fingers crossed.
Where have I been all this time!
Nie, nie, zaraz, zaraz...
...przecież ja w ogóle nie umiem kontrolować swoich emocji :D.
To stąd ta wyniosłość. Stąd ta rzekoma bariera.
Ale jaja.
Dzęki Atomówka. You made my day. Really :)
To stąd ta wyniosłość. Stąd ta rzekoma bariera.
Ale jaja.
Dzęki Atomówka. You made my day. Really :)
Thursday, January 29, 2009
The Final Cut
Through the fish-eyed lens of tear stained eyes
I can barely define the shape of this moment in time
And far from flying high in clear blue skies
I'm spiraling down to the hole in the ground where I hide.
If you negotiate the minefield in the drive
And beat the dogs and cheat the cold electronic eyes
And if you make it past the shotgun in the hall,
Dial the combination, open the priesthole
And if I'm in I'll tell you what's behind the wall.
There's a kid who had a big hallucination
Making love to girls in magazines.
He wonders if you're sleeping with your new found faith.
Could anybody love him
Or is it just a crazy dream?
And if I show you my dark side
Will you still hold me tonight?
And if I open my heart to you
And show you my weak side
What would you do?
Would you sell your story to Rolling Stone?
Would you take the children away
And leave me alone?
And smile in reassurance
As you whisper down the phone?
Would you send me packing?
Or would you take me home?
Thought I oughta bare my naked feelings,
Thought I oughta tear the curtain down.
I held the blade in trembling hands
Prepared to make it but just then the phone rang
I never had the nerve to make the final cut.
I can barely define the shape of this moment in time
And far from flying high in clear blue skies
I'm spiraling down to the hole in the ground where I hide.
If you negotiate the minefield in the drive
And beat the dogs and cheat the cold electronic eyes
And if you make it past the shotgun in the hall,
Dial the combination, open the priesthole
And if I'm in I'll tell you what's behind the wall.
There's a kid who had a big hallucination
Making love to girls in magazines.
He wonders if you're sleeping with your new found faith.
Could anybody love him
Or is it just a crazy dream?
And if I show you my dark side
Will you still hold me tonight?
And if I open my heart to you
And show you my weak side
What would you do?
Would you sell your story to Rolling Stone?
Would you take the children away
And leave me alone?
And smile in reassurance
As you whisper down the phone?
Would you send me packing?
Or would you take me home?
Thought I oughta bare my naked feelings,
Thought I oughta tear the curtain down.
I held the blade in trembling hands
Prepared to make it but just then the phone rang
I never had the nerve to make the final cut.
Wednesday, January 28, 2009
Mirror
Manga,
I feel I am already there.
But you must stop me from making a step back. I am this close to making this step back every evening.
Please don't give up.
I feel I am already there.
But you must stop me from making a step back. I am this close to making this step back every evening.
Please don't give up.
Tuesday, January 27, 2009
Another Implosion.
Shit, again...
Lots of emotion, lots of commotion.
Collission, continents crashing inside my head.
Loads... Torqes... Lots of it. Intense.
Then... A strong return. I'm confused, angry.
I miss it and... it's over.
Game over man!
Sounds so familiar...
Isn't that my whole life in a pill ;).
A bitter pill it is.
Ouch!
Lots of emotion, lots of commotion.
Collission, continents crashing inside my head.
Loads... Torqes... Lots of it. Intense.
Then... A strong return. I'm confused, angry.
I miss it and... it's over.
Game over man!
Sounds so familiar...
Isn't that my whole life in a pill ;).
A bitter pill it is.
Ouch!
Science-Finction
Manga,
do I feel your distance or mine,
do I fell your resignation or mine,
do I feel your sadness or mine,
do I see your pain or mine,
do I see your insensibility that you're hiding or mine,
is it only me in this?
Where is you?
Are you hiding or is it me that is not looking,
is it me again seeing another mirror in you or is it you putting a mirror against the world,
is this all still science-fiction,
is this again just a futile inquiry into the nature of things,
is this again me...
Is this still possible?
No.
I am certain what I see is true.
But you have a different way.
Your hairpin bends are just crossing mine.
It is a coincidence.
Go, live your science-finction then, I'll stay with mine.
You have a different Pakua.
do I feel your distance or mine,
do I fell your resignation or mine,
do I feel your sadness or mine,
do I see your pain or mine,
do I see your insensibility that you're hiding or mine,
is it only me in this?
Where is you?
Are you hiding or is it me that is not looking,
is it me again seeing another mirror in you or is it you putting a mirror against the world,
is this all still science-fiction,
is this again just a futile inquiry into the nature of things,
is this again me...
Is this still possible?
No.
I am certain what I see is true.
But you have a different way.
Your hairpin bends are just crossing mine.
It is a coincidence.
Go, live your science-finction then, I'll stay with mine.
You have a different Pakua.
Padre!
Ojcze,
Wyrzucam Cię ze swojego życia…
Za to, że nie pokazywałeś , ze mnie kochasz tylko mówiłeś innym
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że nie chwaliłeś mnie tylko chwaliłeś się mną,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że mówiłeś tylko po przyszłości a nie byłeś ze mną wtedy i tam,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że wciąż czegoś chciałeś ode mnie, ale mnie nic nie dawałeś,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że ciągle pokazywałeś, że inni są lepsi ode mnie,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że nienawidziłeś mojej matki, a ja się tego od Ciebie nauczyłem
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że nie było Cię nigdy wtedy, gdy Ciebie potrzebowałem, bo inni byli ważniejsi,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że zmusiłeś mnie abym marzył, ale nie pokazałeś jak marzenia realizować,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że wpoiłeś mi agresję będąc do mnie agresywnym,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że nauczyłeś mnie jak ranić najbliższych, bo ciągle mnie raniłeś,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że nauczyłeś mnie bezwzględności do tych których kocham,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że cierpię przez Ciebie od zawsze,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że Cię kochałem,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że nie dostrzegłeś we mnie swojego syna,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Wyrzucam Cię z mojego życia, bo nie zasługujesz żeby być moim Ojcem,
Wyrzucam Cię ze swojego życia, bo jestem piękny a Ty mi tego nie umiałeś pokazać,
Wyrzucam Cię ze swojego życia, bo byłeś tym jedynym, a jednak mnie zawiodłeś.
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Spierdalaj…
Wyrzucam Cię ze swojego życia…
Za to, że nie pokazywałeś , ze mnie kochasz tylko mówiłeś innym
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że nie chwaliłeś mnie tylko chwaliłeś się mną,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że mówiłeś tylko po przyszłości a nie byłeś ze mną wtedy i tam,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że wciąż czegoś chciałeś ode mnie, ale mnie nic nie dawałeś,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że ciągle pokazywałeś, że inni są lepsi ode mnie,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że nienawidziłeś mojej matki, a ja się tego od Ciebie nauczyłem
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że nie było Cię nigdy wtedy, gdy Ciebie potrzebowałem, bo inni byli ważniejsi,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że zmusiłeś mnie abym marzył, ale nie pokazałeś jak marzenia realizować,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że wpoiłeś mi agresję będąc do mnie agresywnym,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że nauczyłeś mnie jak ranić najbliższych, bo ciągle mnie raniłeś,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że nauczyłeś mnie bezwzględności do tych których kocham,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że cierpię przez Ciebie od zawsze,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że Cię kochałem,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Za to, że nie dostrzegłeś we mnie swojego syna,
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Wyrzucam Cię z mojego życia, bo nie zasługujesz żeby być moim Ojcem,
Wyrzucam Cię ze swojego życia, bo jestem piękny a Ty mi tego nie umiałeś pokazać,
Wyrzucam Cię ze swojego życia, bo byłeś tym jedynym, a jednak mnie zawiodłeś.
Wyrzucam Cię ze swojego życia,
Spierdalaj…
Zwykłość
Będąc już po codziennym rytuale pokazywania faków zdjęciu moich rodziców mogę powiedzieć coś mądrego....
Wszystko jest zwykłe.
Piękno jest niezwykłe.
Wszystko jest zwykłe.
Piękno jest niezwykłe.
Monday, January 26, 2009
Time Machine
Jako, że w końcu jestem Firanką to poszedłem dziś do kina i wpierdoliłem wielki popcorn, wielką cole i do tego baniak M&Msów.
Reklamy zagłuszyłem drum and basem. Niech się pierdolą z tymi reklamami.
Niech żyje bycie sobą!!!
Mam wrażenie, że jestem jedyny na świecie. Że odkrywam to wszystko na nowo.
Do tego wcale nie olewam swojej przeszłości.
Bo jestem swoją przeszłością....
The past and the future connect in me in today and in now.
The optics change from tele to standard.
I will live in the stadnard for a while.
Then I'll start working on the macro...
Reklamy zagłuszyłem drum and basem. Niech się pierdolą z tymi reklamami.
Niech żyje bycie sobą!!!
Mam wrażenie, że jestem jedyny na świecie. Że odkrywam to wszystko na nowo.
Do tego wcale nie olewam swojej przeszłości.
Bo jestem swoją przeszłością....
The past and the future connect in me in today and in now.
The optics change from tele to standard.
I will live in the stadnard for a while.
Then I'll start working on the macro...
Jestem Firanką...
Jestem Firanką albowiem nie stawiam oporu.
Wokół jest spokój.
Cierpienie jest we mnie...
Wokół jest spokój.
Cierpienie jest we mnie...
Saturday, January 24, 2009
This all comes down to...
...letting go.
I must let go of everything. Everything I know and I've learned.
I must rise up and fly. I must leave it all on the ground and let it go.
I must let it be. I must accept it all and let it be.
But I must get over and leave it behind.
I want to start living. I want to start touching.
I want contact. I must rid myself of the plastic.
I want to accept the here and now.
I want to accept the futility and be born again.
I want to get down on it.
I want this ride.
I want to safely fall out of the plane.
I must let go of everything. Everything I know and I've learned.
I must rise up and fly. I must leave it all on the ground and let it go.
I must let it be. I must accept it all and let it be.
But I must get over and leave it behind.
I want to start living. I want to start touching.
I want contact. I must rid myself of the plastic.
I want to accept the here and now.
I want to accept the futility and be born again.
I want to get down on it.
I want this ride.
I want to safely fall out of the plane.
My Manga and... My Pakua.
Dear Manga,
"There's something natural in the way you touch me
it's a feeling that I can't describe
something mystic in that soul connection
something magic in your misty eyes
Don't you say that it's all the same
don't you say that it's all the same, no
'cos there's something that I can't explain, 'bout this
something that I can't explain, yeah yeah
I can't explain
Oh no ooh
Hey, yeah
before the night is over
i wanna shake the question
i wanna leave it for now
without another mention
we should be letting go
instead of holding on
but in the eye in my mind
the mystery is born
no use in looking further
you know it isn't there
and you can stare all you want
the answers won't appear
try to find it but i lose myself
i lose myself in you
i said, i lose myself in you
yes, i lose myself in you
yeah, i lose myself in you
breathe easy lovers (x4)
breathe easy
i know you're only wasting time
breathe easy
questioning between the lines
breathe easy
feeling knows no name
it is, what it is, and there's no explaining
what it is, what it is, yeah yeah-eah
there's something natural in the way you touch me
it's a feeling that i can't describe
something mystic in that soul connection
something magic in your misty eyes
don't you say that it's all the same
don't you say that it's all the same, no
'cos there's something that i can't explain, 'bout this
something that i can't explain, yeah yeah"
...but it musn't matter.
It doesn't matter.
"There's something natural in the way you touch me
it's a feeling that I can't describe
something mystic in that soul connection
something magic in your misty eyes
Don't you say that it's all the same
don't you say that it's all the same, no
'cos there's something that I can't explain, 'bout this
something that I can't explain, yeah yeah
I can't explain
Oh no ooh
Hey, yeah
before the night is over
i wanna shake the question
i wanna leave it for now
without another mention
we should be letting go
instead of holding on
but in the eye in my mind
the mystery is born
no use in looking further
you know it isn't there
and you can stare all you want
the answers won't appear
try to find it but i lose myself
i lose myself in you
i said, i lose myself in you
yes, i lose myself in you
yeah, i lose myself in you
breathe easy lovers (x4)
breathe easy
i know you're only wasting time
breathe easy
questioning between the lines
breathe easy
feeling knows no name
it is, what it is, and there's no explaining
what it is, what it is, yeah yeah-eah
there's something natural in the way you touch me
it's a feeling that i can't describe
something mystic in that soul connection
something magic in your misty eyes
don't you say that it's all the same
don't you say that it's all the same, no
'cos there's something that i can't explain, 'bout this
something that i can't explain, yeah yeah"
...but it musn't matter.
It doesn't matter.
Friday, January 23, 2009
You little Manga....
Dear Manga,
you came to my life right when I am open. Right when I started to hear. Right when I began to see. Right when I am reconnecting.
I want to feel that this is not by chance. But I know it is just coincidence. I brought you in because you had a razor in your eyes. Those beautiful eyes.
And...?
Nothing.
COINCIDENCES! COME, COME! YOU'RE WELCOME!
you came to my life right when I am open. Right when I started to hear. Right when I began to see. Right when I am reconnecting.
I want to feel that this is not by chance. But I know it is just coincidence. I brought you in because you had a razor in your eyes. Those beautiful eyes.
And...?
Nothing.
COINCIDENCES! COME, COME! YOU'RE WELCOME!
Chit-chat
My Pakua has spoken back.
The truth is I don't want to give myself to anyone.
I want to give AWAY the load that's not mine.
Giving yourself to other people is really veiled burdening them with yourself.
You STOMP on them. You CRUSH them with your load. And it doesn't help you at all.
The time is to unload.
The time is to make take a loop and not be afraid to start from the beginning.
The truth is I don't want to give myself to anyone.
I want to give AWAY the load that's not mine.
Giving yourself to other people is really veiled burdening them with yourself.
You STOMP on them. You CRUSH them with your load. And it doesn't help you at all.
The time is to unload.
The time is to make take a loop and not be afraid to start from the beginning.
Thursday, January 22, 2009
Vandal
There's too many things inside me.
There's too much longing in me.
There's too much cry.
There's too much sorrow.
I can't make it.
I can't cry though I want.
I can't love for I will love too much.
I can't get into for I will run away.
I can't run away for there is no hiding.
I can't build for I destroy.
I am little.
I am scared.
I am a destroyer.
Can't go fast for I will blow.
Can't discover more for I will jump.
Why do I need others helping me.
What I can do is meaningless for I do not exist alone.
My humanity cannot rise above the very being I am.
I cannot be an object and a subject.
Why do we need others?
Why can't we just shut the doors and end our days in peace.
Why do we distrub ourselves all the time.
Why do I have to have all these feelings inside me?!
Why there has to be pain?
How much longer?
I am getting weak for I start to feel.
I don't know how should I feel...
There's too much longing in me.
There's too much cry.
There's too much sorrow.
I can't make it.
I can't cry though I want.
I can't love for I will love too much.
I can't get into for I will run away.
I can't run away for there is no hiding.
I can't build for I destroy.
I am little.
I am scared.
I am a destroyer.
Can't go fast for I will blow.
Can't discover more for I will jump.
Why do I need others helping me.
What I can do is meaningless for I do not exist alone.
My humanity cannot rise above the very being I am.
I cannot be an object and a subject.
Why do we need others?
Why can't we just shut the doors and end our days in peace.
Why do we distrub ourselves all the time.
Why do I have to have all these feelings inside me?!
Why there has to be pain?
How much longer?
I am getting weak for I start to feel.
I don't know how should I feel...
Sunday, January 18, 2009
My Father
I had a dream today...
I drove a car and my Father drove a car. We were talking (don't ask me how because it was a dream)...
He was not satisfied with me. He was dissatisfied. He was discontent.
This time I took a closer look at him.
What I saw was staggering...
I looked into his eyes...
And I saw myself...
It is me...
I drove a car and my Father drove a car. We were talking (don't ask me how because it was a dream)...
He was not satisfied with me. He was dissatisfied. He was discontent.
This time I took a closer look at him.
What I saw was staggering...
I looked into his eyes...
And I saw myself...
It is me...
Sign of Change
There must be lot of change taking place inside me because I just received another request from one of my friends to talk to me more about life, their problems and my views on them.
Its edifying to see how I have a soothing effect on people.
Its edifying to see how I have a soothing effect on people.
Synthetically..
Here I am calling
My fear is greater than my courage
My weakness is greater than my might
Confusion is greater than my wisdom
The darkness seems greater than the light
Hear I am calling
My problems outnumber the solutions
My doubts are greater than my hope
My burden is more than I can carry
I have lost my ability to cope
Hear I am calling
I am influenced by lies and misconceptions
I cannot trust the thoughts inside my mind
I know I have wandered from the pathway
I cannot find my way for I am blind
Hear I am calling
My fear is greater than my courage
My weakness is greater than my might
Confusion is greater than my wisdom
The darkness seems greater than the light
Hear I am calling
My problems outnumber the solutions
My doubts are greater than my hope
My burden is more than I can carry
I have lost my ability to cope
Hear I am calling
I am influenced by lies and misconceptions
I cannot trust the thoughts inside my mind
I know I have wandered from the pathway
I cannot find my way for I am blind
Hear I am calling
Wednesday, January 14, 2009
The banishment of my Darth Maul.
Yesterday I've banished my inner Darth Maul.
I left him at my friend's apartment.
To my astonishment he stayed there. Maybe forever. Hopefuly because he is a creature that kept telling me that my life needs to be better. All the time better. One son of a bitch - I'm telling you. He was swinging his red light sabre at things and people and he was wheezing beside me with discontent with my life. Now he's gone. And it works.
When he dissapeared I noticed another guy hiding behind a monstrous figure of Maul.
It is.... Obi Wan Kenobi. Yes, himself. He has that green light sabre and he is using it much less but more profoundly. He is calm, concentrated, introvert, thinking, analysing, restricted and constantly tries to foresee the future.
Getting rid of him will be more difficult. This one is wiser. More anticipating. His kung-fu is stronger as he is more humane. He is very wise and educated.
You need to be the same to beat that guy. You need to use the same weapons.
Or maybe, one day I'll manage to just talk him out of stalking me.
I don't do anything without Obi Wan's permission. I keep gazing at him all the time. I am trying to gues what he thinks. I need him. I guess I am afraid that when I let him go I will be alone. That I will be defenseless...
I need to delop my own Pakua.
I left him at my friend's apartment.
To my astonishment he stayed there. Maybe forever. Hopefuly because he is a creature that kept telling me that my life needs to be better. All the time better. One son of a bitch - I'm telling you. He was swinging his red light sabre at things and people and he was wheezing beside me with discontent with my life. Now he's gone. And it works.
When he dissapeared I noticed another guy hiding behind a monstrous figure of Maul.
It is.... Obi Wan Kenobi. Yes, himself. He has that green light sabre and he is using it much less but more profoundly. He is calm, concentrated, introvert, thinking, analysing, restricted and constantly tries to foresee the future.
Getting rid of him will be more difficult. This one is wiser. More anticipating. His kung-fu is stronger as he is more humane. He is very wise and educated.
You need to be the same to beat that guy. You need to use the same weapons.
Or maybe, one day I'll manage to just talk him out of stalking me.
I don't do anything without Obi Wan's permission. I keep gazing at him all the time. I am trying to gues what he thinks. I need him. I guess I am afraid that when I let him go I will be alone. That I will be defenseless...
I need to delop my own Pakua.
Sunday, January 11, 2009
A mix.
Today I've done my first few mixes. It's gonna be a hell of work to get there but I think it's worth trying to make my own mixes for listening later.
Friday, January 9, 2009
RIP: 10/12/2008 - 08/01/2209
The Spanish Alternative turned out not to be na option. The truth presented itself yesterday - Spanish Alternative is taken. Poor me....
But have I met a big part of me because of her... Oh, have I!
But have I met a big part of me because of her... Oh, have I!
Thursday, January 8, 2009
Hairpin Bends.
I am going through a very bumby road.
I take sharp turns. One time I don't like myself. Other time I feel I am building myself.
One time I have high hopes and see a defined horizon in front of me. Other time I fall. I slide down like on ice. Slide down into fear of uncertainty.
One time I belive I really know where I want to go. Other times I question everything I think and do.
One time I respect. Other time I feel it's all worthless.
One instance I feel I am at the right time at the right place. Other times I feel I am yet again late for something. I feel that there was something great for me but it is there no longer.
I feel I am late with my life...
I take sharp turns. One time I don't like myself. Other time I feel I am building myself.
One time I have high hopes and see a defined horizon in front of me. Other time I fall. I slide down like on ice. Slide down into fear of uncertainty.
One time I belive I really know where I want to go. Other times I question everything I think and do.
One time I respect. Other time I feel it's all worthless.
One instance I feel I am at the right time at the right place. Other times I feel I am yet again late for something. I feel that there was something great for me but it is there no longer.
I feel I am late with my life...
Tuesday, January 6, 2009
Emotions
It's time to admit this - I am emotional. Time to say goodbye to macho pretending.
I've built a net of absurdities to cover this fact from myself. Impressing net.
I've built a net of absurdities to cover this fact from myself. Impressing net.
Monday, January 5, 2009
Possible Eureka.
It may well be that I simply have not been taught that nothing that has high quality comes to you by itself.
As simple and trivial as this may sound I am beginning to understand that nobody has really told me that.
It may well be that I am constantly uneasy and stressed because I have never really thought about what I really want in life. It has driven me to make many more and less serious mistakes. Mistakes in decisionmaking. Mistakes in commitments to things and people.
I think I have never really and conciously been commited to myself. To some concrete goals of mine. There was always only this childish dissapointment with things and people. Childish expectations that things should themselves become alright for me in some way. This is tragic in a way.
Now I am with this conclusion. It is difficult, even after understanding that to begin something new. Because I have to learn how to live with this new knowledge that everythign has a price tag attached.
For now, the only strategy that comes to my mind intuitively is to become more picky. More choosy in what I do, what people I hang out with, which hobbies I commit myself to, where to work, etc.
Wow! So I wasn't really an egoist all this time (I strongly believed I was). Wow! I guess I just was a child. An adolescent. Immature. Wow!
But this is releaving. I guess this is what I was afraid all this time. This is the truth that I was trying to shake all this time. Funny, 'cause I completely don't understand what happened now that I suddenly see it. But I don't really care - I won't analyse it again. I doesn't matter.
I could as well stop writing this blog...
Funny... I think this discovery may be a onsequence of another thought I had last night about how I approach people and how I see, think of and feel them.
I understood that the only thing I search in other people is me. Wow! I saw yesterday that I completely ignore who these people are. What THEY do; what are THEIR intrests; what books THEY read; what is THEIR history; what do THEY usually do in their life; how THEY dress; what's THEIR body language. I was only interested in discovering whether a connection exists between me and them. As a result the only people which wanted to kind of be with me or be around me where people who were either freaked out enough to be similar to me or weak people who neede me to feel stronger or people whom I have strongly impressed for some reason. God damn!
This is crazy to suddenly see all this. To realize this all at once.
This is a lot... But it is a revelation.
As simple and trivial as this may sound I am beginning to understand that nobody has really told me that.
It may well be that I am constantly uneasy and stressed because I have never really thought about what I really want in life. It has driven me to make many more and less serious mistakes. Mistakes in decisionmaking. Mistakes in commitments to things and people.
I think I have never really and conciously been commited to myself. To some concrete goals of mine. There was always only this childish dissapointment with things and people. Childish expectations that things should themselves become alright for me in some way. This is tragic in a way.
Now I am with this conclusion. It is difficult, even after understanding that to begin something new. Because I have to learn how to live with this new knowledge that everythign has a price tag attached.
For now, the only strategy that comes to my mind intuitively is to become more picky. More choosy in what I do, what people I hang out with, which hobbies I commit myself to, where to work, etc.
Wow! So I wasn't really an egoist all this time (I strongly believed I was). Wow! I guess I just was a child. An adolescent. Immature. Wow!
But this is releaving. I guess this is what I was afraid all this time. This is the truth that I was trying to shake all this time. Funny, 'cause I completely don't understand what happened now that I suddenly see it. But I don't really care - I won't analyse it again. I doesn't matter.
I could as well stop writing this blog...
Funny... I think this discovery may be a onsequence of another thought I had last night about how I approach people and how I see, think of and feel them.
I understood that the only thing I search in other people is me. Wow! I saw yesterday that I completely ignore who these people are. What THEY do; what are THEIR intrests; what books THEY read; what is THEIR history; what do THEY usually do in their life; how THEY dress; what's THEIR body language. I was only interested in discovering whether a connection exists between me and them. As a result the only people which wanted to kind of be with me or be around me where people who were either freaked out enough to be similar to me or weak people who neede me to feel stronger or people whom I have strongly impressed for some reason. God damn!
This is crazy to suddenly see all this. To realize this all at once.
This is a lot... But it is a revelation.
Contradiction
Yes... I do have a lot. I did accomplish a lot. I do see it now.
I suddenly saw that the thing I am really afraid of is the plain fact that there is not much more that I can have. Yes. The whole thing is contrary to what I thought.
The whole point is to start taking from what I have accumulated through the years. Start to take advantage of that. And not wait to accumulate more. Not wait for anything else. All else that there is or might be is for me to build on what I have accumulated until now. Build on the base that I've created.
When I realised this yesterday at night my inner interlocutor just dropped silent. He had nothing more to say.
This is the first sign of significant change. The schemes will return to haunt me I know. But with less and less power. I can feel that.
I suddenly saw that the thing I am really afraid of is the plain fact that there is not much more that I can have. Yes. The whole thing is contrary to what I thought.
The whole point is to start taking from what I have accumulated through the years. Start to take advantage of that. And not wait to accumulate more. Not wait for anything else. All else that there is or might be is for me to build on what I have accumulated until now. Build on the base that I've created.
When I realised this yesterday at night my inner interlocutor just dropped silent. He had nothing more to say.
This is the first sign of significant change. The schemes will return to haunt me I know. But with less and less power. I can feel that.
Sunday, January 4, 2009
A Wise Friend
I just had a meeting with my friend... He said I need to relax.
Relax...
He said I don't have reasons to be stressed. That I need to see what I have. And he managed to show me that I do have a lot. Take it easy - he said. Enjoy your freedom. Enjoy your life.
It is true that I fight. I fight constantly. I am stressed. I want to see the "I" around me. Why is that? What's been missing in my life?
Why can't I see what I have accomplished and be plainly happy about it? Is there anything particular that I want more of? In particular..? I don't see anything particular that I am missing.
Why do I get angry at the commercials in tv? Why do I get angry at the software or computer when it's not working properly? Why do I get angry at processes at work? Why do I take it all kind of personally? What is missing?
Why do I hammer into people with myself? Why do I try to make them believe what I believe? Why do I feel rejected and battered when they don't?
Why confrontation is the only way I know with people?! Why do I have to "shout out" myself?
Why? It makes me feel unsuccessful after all? Makes me dissatisfied with myself. What is it that I want to achieve?
I fight ever since I can remember. I have been fighting since very early in my life. What was I fighting for? Have I been fighting for attention? For acceptance? Did I have to fight to be loved? I might have...
I need to recostruct something. First though I need to discover what it is that I fight for. What is a cause so importnant to me subconciously that it needs constant defense? Constant struggle for?
I am beginning to see that I convulse around inside a quicksand of some conflict. A conflict that eats me. It is there and I cannot oust it with my mere intellect. I must be not seeing something. It is probably much deeper. Deeper under some neatly built net of rationalization.
How God damn perverse it is... There is two me. One is looking ahead. Looking with beliefs, hope, wisdom and wanting to shape the world around.
And there is this other me. Me of the past and me of the present. This me is bad. It is lost. Struggling. It is an ever-adapting and constantly adjusting me. A me that wants something but doesn't get it. A me looking to express what it wants but not knowing how. This me itself doesn't know what it is looking for.
Oh, I'm tired. Sooo tired...
I am normal. But then I am not.
Relax...
He said I don't have reasons to be stressed. That I need to see what I have. And he managed to show me that I do have a lot. Take it easy - he said. Enjoy your freedom. Enjoy your life.
It is true that I fight. I fight constantly. I am stressed. I want to see the "I" around me. Why is that? What's been missing in my life?
Why can't I see what I have accomplished and be plainly happy about it? Is there anything particular that I want more of? In particular..? I don't see anything particular that I am missing.
Why do I get angry at the commercials in tv? Why do I get angry at the software or computer when it's not working properly? Why do I get angry at processes at work? Why do I take it all kind of personally? What is missing?
Why do I hammer into people with myself? Why do I try to make them believe what I believe? Why do I feel rejected and battered when they don't?
Why confrontation is the only way I know with people?! Why do I have to "shout out" myself?
Why? It makes me feel unsuccessful after all? Makes me dissatisfied with myself. What is it that I want to achieve?
I fight ever since I can remember. I have been fighting since very early in my life. What was I fighting for? Have I been fighting for attention? For acceptance? Did I have to fight to be loved? I might have...
I need to recostruct something. First though I need to discover what it is that I fight for. What is a cause so importnant to me subconciously that it needs constant defense? Constant struggle for?
I am beginning to see that I convulse around inside a quicksand of some conflict. A conflict that eats me. It is there and I cannot oust it with my mere intellect. I must be not seeing something. It is probably much deeper. Deeper under some neatly built net of rationalization.
How God damn perverse it is... There is two me. One is looking ahead. Looking with beliefs, hope, wisdom and wanting to shape the world around.
And there is this other me. Me of the past and me of the present. This me is bad. It is lost. Struggling. It is an ever-adapting and constantly adjusting me. A me that wants something but doesn't get it. A me looking to express what it wants but not knowing how. This me itself doesn't know what it is looking for.
Oh, I'm tired. Sooo tired...
I am normal. But then I am not.
Subscribe to:
Posts (Atom)