Saturday, June 20, 2009

Wyhamownia

Coż, ciągle widzę, że na różne sposoby uciekam. Albo inaczej: odnajduje wciąż nowe sposoby na które uciekam. Mam tu namyśli oczywiście uciekanie od teraźniejszości. I oczywiście mój Rodzic to krytykuje a Dziecko się wstydzi przed Rodzicem. No, ale Dorosły to widzi. I chyba... zaczyna się z tym godzić.

Ostatnio miałem w pracy nieprzyjemną sytuację - zostałem niesprawiedliwie o coś tam oskarżony razem z moimi współpracownikami projektowymi. Natychmiast zjawiła się "Biała Pani" (czyli jasna kurwa mnie trafiła) i zrobiłem awanturę na pół firmy. Miałem rację, ale nie o to chodzi. Bo po co te nerwy. Po grzyba ten stres.

Dopiero po 48h czytając jedną z moich "leczniczych" książek (zdaje się, bo czytam kilka na raz, że był to Campbell o mitach) "wyrzygałem" sam przed sobą, że zrobiło mi się po prostu przykro, że zostałem tak niesprawiedliwie osądzony. Ciekawe czy bym się tak samo wkurzył gdybym umiał zdać sobie z tego sprawę od razu. Umiał tak to nazwać od razu. Nie wiem, zważywszy szczególnie, że miałem rację. Nie wiem.

Ale tak przyszło mi do głowy po tej konstatacji, że muszę więcej się zastanawiać jak alokuję swoje zaangażowanie życiowe. Chyba wciąż zbyt dużo idzie jej w pracę, czyli w gwizdek. Przecież tej energii jest tylko ileś tam dostępnej.

Ale ja myślę, że wiem o co chodzi i muszę się przyznać. Ja wolę się angażować w struktury życiowe już zorganizowane. Zorganizowane za mnie. Bez mojego udziału, pracy i zastanowienia. Stworzenie własnej zorganizowanej struktury jest czasochłonne, pracochłonne i ryzykowne, bo niepewne. Mój Rodzic nieprzerwanie krytykuje próby mojego Dziecka czy Dorosłego zorganizowania sobie czegoś. Moje Dziecko wiecznie boi się oceny Rodzica, a Dorosły ma obojga dosyć i jak ma chwilę dla siebie to ucieka w swoje sprawy. Dorosły ma wciąż za mało autonomii. Dziecko jest ciągle zahukane a Rodzic czyha na Dziecko. Taki trójkątne współuzależnienie. Taaaa....

Mam trudności z poradzeniem sobie z tym wszystkim. W momentach trudnych słabe Dziecko przejmuje kontrolę i się obraża na cały Świat. Obrażam się na moich rodziców....

Gdy jestem Dorosłym łatwo popadam w pułapkę przechodzenia do Rodzica, a stąd niedaleko już do oceniania Dziecka.

Mam wrażenie,że mój pershing leci coraz wolniej i coraz niżej. Ale leci. Przed siebie, bo boi się trochę zatrzymać. Czołg jedzie, ale mocno zwolnił.

Samotność zaczyna morfować w akceptację. Ciekawe skądinąd...

Sunday, June 14, 2009

Białowieża

Byłem w lesie. Odpocząłem. Teraz widzę już poza ciało. Teraz zaczęła pociągać mnie już natura. Centaur nie wystarcza mimo, że go jeszcze nie osiągnąłem. Ale bez paniki - dobrze, że widzę i rozumiem kolejne etapy.

Skończyłem Berne'a. Darwinizm. Znowu... Miałem nosa przez ten cały czas swoją drogą, bo w kościach cały czas czułem, że w tym wszystkim o nic nie chodzi. Że to my nadajemy sens. Zupełnie dowolny sens. Tylko co mnie w tej całej mądrej literaturze śmieszy to to, ze oni nie rozumieją, że w wieczności i jedności (jedni) zatraca się świadomość bytu, więc jednia jest kiepskim celem. Wudaje się, że postuluje się samopozbawienie człowieczeństwa przez człowieka. Trochę to bez sensu wg mnie. Bo człowiek to przeciwieństwa. Człowieczeństwo to przecież sprzeczności, trudności. Walka węża i ptaka. Ziemi i Nieba. Bez tego by nas nie było. Czy jest więc głębszy sens w przekraczaniu tego. Kojarzy mi się to od razu z motywem w filmie Matrix gdzie dowiadujemy się, że walka bohatera jest kluczowym elementem odradzania się zła; że zmagania bohatera są potrzebne do zamknięcia cyklu. Coś w tym jest. Muszę postudiować mitologię jeszcze. Mity, bajki, archetypy. Źródło, los, przeznaczenie. Przeznaczenie jednak istnieje na pewnym bardzo ogólnym poziomie jednak. A kultura jest pierdnięciem. Efektem ubocznym. Więc nic nowego się nie dowiedziałem, tylko pogłębiłem swe rozumienie tego samego.No i dobrze. I wcale nie mam z tym problemu. I o tyle właśnie jest lepiej. O tyle właśnie stałem się lepszy. Że nie żałuję. Że zrozumiałem, że droga jest celem, a cel jest drogą. Śmiesznie w końcu to zrozumieć. Jeszcze tego nie przyjąłem - przyznaję, ale zrozumiałem. Zapłakać nad tym jeszcze przyjdzie. Ale będą to łzy wolności. Wolności okupionej zimną i bezwzględną odpowiedzialnością. Straszną wiedzą sensu. Sensu, którym jest wieczność w teraźniejszości.

A tak ad rem to skrypt mój jest inny: "nie możesz być szczęśliwy inaczej niż my, bo jeśli będziesz szczęśliwy inaczej to cię wykluczymy". Ech, ta moja babcia...