Tuesday, December 28, 2010

Gmatwanina

Czytam post najnowszy i te starsze i wnioskuję,
że gdzieś powinienem chcieć mniej a gdzieś więcej.

Jasne jest już dla mnie jasne, (w końcu), że stawiam sobie
poprzeczki zbyt wysokie po to właśnie aby ich nie
osiągnąć, a więc aby nie być szczęśliwym. Neurotyk
ze mnie i tyle - boję się szczęścia.

Wynika z tego, że w praktyce powinienem zdaje się
lepiej wiedzeieć czego chcę i do tego bardziej dążyć,
a resztę z kolei bardziej olać. Przestać się resztą
przejmować.

Dotarło do mnie wczoraj, dziś i teraz się dokończyło,
że ja w zasaszie ciągle zadaję sobie pytania o to:
- jak się (ludzie) powinno żyć i
- jak ja powinienem żyć.
Ja nawet nie wiem za bardzo, czy ja mogę się ciągle
nad tym zastanawiać, czy też już nie...

Ja ciągle szukam siebie. Szukam czego chcę, co lubię.

Z jednej strony moja budowa samego siebie jest już
jak mi się zdaje bardzo zaawansowana a z drugiej strony
są właśnie te pytania: "jak się" coś tam powinno dziać.

Oznacza to że szukam odpowiedzi na najbardziej wręcz
intymne w pewnym siensie pytania poza sobą. Szukam ich
de facto u innych ludzi, w książkach, w moim
meta-myśleniu.

W efekcie jestem jakby to powiedzieć, słaby i chwiejny.
I trudno żeby kobieta tego nie czuła.
Robię wrażenie osoby silnej na zewnątrz - nawet na sobie,
ale w środku jest niepewność. Mam wrażenie że bardzo
obiążam emocjonalnie kobiety w którymi jestem...
(A, to nowa konkluzja...)

Jestem chwiejny tymi pytaniami właśnie, albo powodem
ich stawiania.... No i tak możan w kółko ;).

Chyba dojrzewam coraz bardziej do spotkania z T.
Zadam kilka ważnych pytań mając nadzieję na ich przez T
odpowiednie przekierowania czyli odkrycie ich
rzeczywistego sensu...

Co ja mogę z tym zrobić?

Niestety nie chce mi się starać. To jest to. Bo mogę się starać. Mogłem i będę mógł. Ale mi się nie chce.

Może nie chce mi się ze strachu przed sukcesem. To coraz bardziej prawdopodobne wytłumaczenie jednak... Niestety...

Wolę się jednak zamknąć, siedzieć sobie na swoich 5 metrach kwadratowych życia i głównie myśleć i robić plany. A przecież to jak żyję dziś to już jest postęp w stosunku do kiedyś.

Ale zasadniczo dalej raczej planuję :))).

Ostatnio (+/- 6 miesięcy) doszedłem do wniosku, że mam wiele cech negatywnych (a doychczas uważałem, że jestem raczej doskonały) i to dlatego np nie znajduję kobiety idealnej (dla mnie idealnej). Doszedłem też do wniosku, że w życiu najprawdopodobniej generalnie nie ma się tego czego się chce a jeśli już to raczej namiastki. Potem doprowadziłem się do wniosku że najprawdopodobniej chcę za dużo. ALbo inaczej, że przynajmniej szukanie np tej kobiety w sam raz dla mnie zajęłoby mi zbyt dużo czasu a przecież chcę już mieć dzieci (sic!).

Ja dalej w zasadzie "nie wiem".

I tak mając trochę dosyć tego ciągłego w głowie "nie wiem" podjąłem (dość niestety chyba jednak arbitralnie) decyzję że przestaję szukać, bo to co mam dziś mnie satysfakcjonuje (zresztą rzeczywiście w dużym stopniu tak - to najlepszy kompromis jak dotychczas) a poza tym oczekiwanie więcej od życia może mi się już odpłacić jakąś krzywdą losową (tak, staję się tu zabobonny). Że na prawdę nie można więcej chcieć bo na więcej mnie nie stać. ...I tu wracamy do ważnego dla mnie punktu wyjścia (i dojścia): bo stać mnie, ale mi się nie chce starać.

Wiedząc, w związku z tym, że raczej generalnie nie chce mi się starać, implikacją jest, że nawet jak zdobędę to nie utrzymam (bo mi się nie będzie chciało walczyć).

Więc, nie chce mi sie bo się boję...

Nie łatwo przełknąć tą konkluzję...

Tuesday, November 23, 2010

Crazy Diamond

Jestem najelpszy i chcę tylko najlepszych rzeczy. Chcę zeby inni widzieli jaki jestem zajebisty i zeby moja rodzina to widziała i żeby mnie wszyscy chwalili, zeby wszyscy widzieli o ile przebieglejszy jestem od wszystkich innych. Żebym ja widział że wszyscy widza, że mam same najlepsze rzeczy. A przede wszystkim że ja jestem najlepszy i że moja kobieta jest "odpowiednia" dla mnie.

Bo inaczej się wstydzę... Wstydzę i jestem sfrustrowany, że nie jestem najlepszy, ze nie mam najlepszych rzeczy i najlepszej "opdowiedniej" kobiety.

I jeszcze na dodatek to uczucie frustracji: bo przeciez tak się starałem więc jeżeli ja najlepszy ze wszystkich juz na poczatku jeszcze dodatkowo sie starał to powinno być przeciez perfekt. Anie jest. Jest tylko dobrze. A "tylko dobrze" mamy w dupie przecież....


Oto przestroga dla rodziców, jak nieświadomie mozna źle wychować dziecko.

Ja zostałem tak wychowany.

Nie mam pokory, jestem arogancki nawet w stosunku do siebie. Arogancki życiowo.

Nie doceniam tego co mam. Nie doceniam gdy ktoś mnie kocha. Chcę i chcę i chcę więcej.

Ale nie wiem po co. Nie wiem dokąd idę albo nawet od czego uciekam.

Na codzieńjest dobrze. Ale nie jest. Bo pod skórą wiem, że nie jest.

Wydaje mi sie że wiem jak powinno byc i wydaje mi się że do tego dążę.

Ale czy ja to czuję. Czasem. Częściowo. Zbyt rzadko.

Nie mam kontaktu. Tęsknię. Chcę się oprzeć. Ale nie pozwalam...


Ee, tam....

Sunday, November 7, 2010

Za 45 minut Interlagos, jedzenie z Głodnych zamówione, łazienka sprzątnięta i wizja trzech tygodni urlopu, lecą sety Carla Matthensa...

W ten klimat wchodzą mi teraz nagle dziadkowie, była żona, sny o Matce i Ciotce...

Jestem sam bo chcę, bo nie chcę kompromisu. Jestem jeszcze częściowo niedojrzały i patrzę na to z boku.

Jest prawie piąta, jest niedziela po zmianie czasu więc już ciemno. Jest ze 6 stopni, balkon otwarty, okno otwarte, świeci sie jedna lampa i chcę złapać ten moment... Zapamiętać go, bo jest ciepło, miło, silnie i niezależnie.

A z tą niezaleznościa prawda to u mnie różnie. Bardzo dużo zwalam na kobietę w zwiazku. Chcę żeby mi "mówiła" że jestem okej z nią, z moim własnym życiem, ze wszystkim. Ale neuroza...

Ale z pomocą przychodza powoli własnie dziadkowie, moja przeszłość i ja w końcu w niej odgrywający główną role, Ojciec, nawet ta nieobecna, enigmatyczna Matka.

Czerwień i pomarańcz - oto kmolory mojego spokoju i niezalezności. Kolory mojego szczęścia.

...jestem tak daleko od innych ludzi. A w kazdym razie większości. Mam pretensje, ze jestem tak dobrze wychowany, inteligentny i do tego jeszcze niedostosowany. Mieszanka dla mnie, na dzień dzisiejszy nie do przeskoczenia.

Tylko mnie taki mróz ogarnął jak sobie pomyślałem, ze to już 6 lat do czterdziestki a ja ciągle na "rozpędzie". Ciągle jeszcze próbuje naprawić swój świat żeby kiedyś potem było "dobrze". Ciągle sie jednak wciąż "przygotowuję" i nieuchwytam teraźniejszości.

I tak już chyba zostanie. Czas by było dać temu spokojnie miejsce i juz nie walczyć.

Już waracają do mnie pokojowo moje duchy. Juz na nowo, już niegorźnie. One chciały zawsze pomóc, ale ja chciałem byc od nich niezależny. bo myślałem że dawanie im miejsca osłabi mnie. Zrozumiałem, ze w ten sposób chciałem pokonać swoją immanentną naturę - naturę człowieka.

Tylko Człowieka ;).

Jest mi ciepło, dobrze ze sobą. Na teraz to wielki krok do przodu. Ciągle jednak druga osoba mocno mnie destabilizuje. Przy drugiej osobie "włączają" mi się jakieś mechanizmy. Skomplikowane bo nie umiem ich uchwycić. Włączają mi się na co dzień nie istniejące oczekiwania, ukryte żądania, ogólne jakies takie dlierium, ze jestem zagrożony, że mi źle. Nie rozumiem po co to sie we mnie odbywa. Jakbym stawał się wtedy inną, upierdliwą, nieznosną odmianą siebie...

Ale już! Jest teraz czadowo. I niech tak ma być nawet tylko dziś - to i tak już tak wiele dla mnie.

Saturday, October 30, 2010

No, i moze być...

Nie jest źle....

Dużo myślę. Dużo koresponduję w sieci... Z kobietami. I to mnie w pewien sposób otwiera. Oczywiście flirt jest celem podstawowym tej korespondencji ale w międzyczasie pisząc uczę się siebie. Bo takie robienie dobrego wrażenia na odległość skłania Cię do skupiania się na swoich zaletach i odwodzi od myslenia negatywnego.

I jeszcze ostatnio oglądam w kółko seriale Star Trek DS9 i Mad Men (teraz zaliczyłem sezon II). Śmieszne bo tv w ogóle juz nie mogę oglądać. Reklamy po prostu wyrzucają mnie z kanału więc większości z nich nie ogladam. co włącze fakty to mi się prawie rzygać zachciewa bo wiadomości to stek małych, nieistotnych spraw z polskiej polityki a wiadomości ze świata prawie w ogóle. Wieje nudą i klaustrofobią światopoglądową ;)

A, ja myslę o pieniądzach. Planuje, robię rachunki, jakieś symulacje. Duzo w tym Excela i chodzenia po mieszkaniu z ołówkiem w ręku i robienia zapisków.

I tak, ciagle wszystko robie dla siebie, pod swoim katem, zeby sie zabezpieczyć, uniezależnic siebie od świata, uciec, olać i zlekceważyć teraźniejszość ;).

Nie wiem a jakim etapie zacząłem postrzegać zaproszenie drugiej osoby do wspólnego zycia jako zagrozenie i jednoczesnie coś smiertelnie męczącego. Głównie męczacego. Wyrzeczenia, pola minowe niewiedzy o drugiej osobie, itd....

Ostatnio zacząłem mieć napadająco/mijające problemy z orgazmem, co z kolei prowadzi do napadjąco/mijającej niechęci do seksu z kobietą, co z kolei prowadzi oczywiscie do problemów z zwiazku, bo to trudno wyjasnić."Kochanie, czemu kochamy sie ostatnio rzadziej? Czy ja juz Ci sie nie podobam Kochanie?", a w miare upływu czasu wypowiedzi zostają wzbogacone o łzy. I tak, doszedłem do wniosku, że to moze być na poziomie podświadomym próba powiedzenia mojej wybrance: "stara, czas minął - spierdalaj", :D.

Chyba w wyniku doświadczenia powyzszego w ostatnim okresie mojego życia przeżyłem niedawno napad mysli o sprowadzeniu sobie z Ukrainy duzo młodszej zony. I jak boga kocham bym sobie taką małżowinę sprowadził, gdyby cała sprawa kosztowała mniej. A poniewaz koszty są a ryzyko niepowodzenia związku podobne do kazdej innej sytuacji to zrezygnowałem. Jeszcze nie tak zupełnie bo zawsze mozna do takiego rozwiazania wrócić ale przynajmniej na razie zrezygnowałem.

Czemu w ogóle o tym myslałem? Hm, więc dlatego, bo ja i tak chce od kobiety rzeczy których nie mogę dostać (matczynej miłosci + samowystarczalności ojca + czułosci babci + porozumienia jak z przyjacielem), a na codzień najczestszym czynnikiem konfliktogennym jak również przyjemnosciowym jest seks. Cynicznie? Wg mnie wcale nie po zastanowieniu.

A seks jest dla mnie jako dla samca cholernie wazny. Ralizowanie fantacji seksualnych, intymność w seksie, itd. To jest dla mnie bardzo ważne. Dopiero niedawno w zasadzie doeceniłem jak wazne. Bo tak to człowiek nie przyznaje sie chyba przed soba że ten seks jest taki az wazny - zdaje się to z powodu naszego wychowania.

Jestem samotny. Na pewno częściowo dlatego, bo po prostu chce być smaotny, ale tez dlatego, że się nie naczyłem być nie samotny. Nie nauczyłem sie rytuałów towarzyskich. Bo kontakty z ludźmi to kupa roboty. Na prawdę! Z mojego punktu widzenia straszna kupa roboty: trzeba uważać co sie mówi zeby albo nie spłoszyć albo nie speczyć czy nie urazić. Okazje trzeba pamiętac, prezenty i prezenciki kupowac. Partycypować w ich uroczystościach i markować swoje w nie zaangazowanie znów zeby nie urazić, nie zrobic przykrości. W towrzystwie trzeba byc usmiechnietym i uważac zeby sie nie zamyślać. trzeba nastepnie pic alkohol, tańczyć i robić rózne głupstwa w celu nie odstawania od reszty, gdyż jak się na imprezie odstaje od reszty to i się impreza robi nie do zniesienia :))). Trzeba w końcu zapraszać do siebie gości, robic z tej okazji zakupy, nadymać się i wysrywać na fajne alkohole, drinki i jedzenie. Następnie po rzeczywiście miłym okresie posiadówy tychze gości (acha, a przeciez towarzystwo trzeba jeszcze dobrać do siebie zeby się nie nudziło i nie było konfliktów), trzeba zrobić generalne sprzątanie i mega zmywanie oraz wywietrzyć pieprzone mieszkanie ze wszelkich zapachów naleciałych poprzedniej nocy ;).

No więc jestem samotnikiem i chyba nim pozostane :))). Tylko kobieta omze wprowadzić do mojego życia ludzi. Mnie się nie chce. Ja mam swoje niepotrzebne rozmyslania, książki na tematy zwiazane najogólniej z dzieleniem włosa na czworo, swoje ponad godzinne kąpiele w goracej wodzie, swój swiat zapachów i perfum, swoje seriale i filmy, te nowe i te sprzed wieludziesięciu lat. Mam swoje w końcu wyrobione poglady, światopogląd i odwage cywilna aby o nich mówic otwarcie. Ech... Któż chciałby się ze mną babrać w tej samej piaskownicy. Jakaż kobieta, która imponowałaby mi miałaby ochote pochylić sie nade mną, pokochać i jebnąć w twarz co jakis czas żebym przynajmniej co jakiś czas wracał do tego świata, ciał, zebów, brudu, smrodów, anty-ideałów, ciężkosci, niespełnionych marzeń, frustracji, pytań bez odpowiedzi, głupoty, chamstwa, żądz i złości. Do świata, w którym na momenty szczęscią trzeba się sporo napracować...

Sunday, September 19, 2010

My Everydayness

"As a being, as extension of all of Being, man has an organismic impulsion: to take into his own organization the maximum amount of the problematic of life. His daily life, then, becomes truly a duty of cosmic proportions, and his courage to face the anxiety of meaningless becomes a true cosmic heroism. No longer does one as God wills, set over against some imaginary figure in heaven. Rather, in one's own person he tries to achieve what the creative powers of emergent Being have themsleves so far achieved with lower forms of life: the overcoming of that which would negate life.

[...]

Mysticism lacks precisely the element of skepticism, and skepticism is a more radical experience, a more manly confrontation of potential meaninglessness."

To i poniższe z: E. Becker, "The Denial of Death".

Sunday, September 5, 2010

Fetyszyzacja świata

Kilka cytatów bo muszę, bo się identyfikuję:

"There are those who shrink back from experience out of greater life-and-death anxieties. They grow up not giving themselves freely to the cultural roles available to them. They can't lose themselves thoughtlessly in the games that others play. One reason is that they have trouble relating to others; they haven't been able to develop the necessary interpersonal skills. Playing the game of society with automatic ease means playing with others without anxiety. If you are not involved in what others take for granted as the nourishment of their lives, then your own life becomes a total problem."

"To live is to engage in experience at least partly on the terms of the experience itself. One has to stick his neck out in the action without any guarantees about satisfaction or safety. One never knows how it will come out or how silly he will look, but the neurotic type wants these guarantees. He dosen't want to risk his self-image. [...] [Neurotic] won't pay yhe price that nature wants of him: to age, fall ill or be injured, and die. Instead of living experience he ideates it; instead of arranging it in action he works it all out in his head."

"I used to wonder how people could stand the really demonic activity of working behind those hellish ranges in hotel kitchens, the frantic whirl of waiting on a dozen tables at one time, the mandess of the travel agent's office at the heights of the tourism season, or the torture of working with a jack-hammer all day on a hot summer street. The answer is so simple that it eludes us: the craziness of these activities is exactly that of the human condition. They are "right" for us because the alternative is natural desperation. The daily madness of these jobs is a repeated vaccination against the mandess of the asylum."

Zacytowałem bo nie wiem czy przypadkiem te trzy cytaty nie podsumowują tego jak żyję w świecie...

Każdy z powyższych cytatów zawiera co najmniej jedną myśl która stanowi oś negatywnej strony mojego postrzegania świata:

- nie umiem wchodzić w interakcję z innymi bez niepokoju i obawy;
- boję się ryzykować
- chciałbym mieć nie płacąc
- dziwię się temu jak żyją inni do tego stopnia że nie umiem się do nich dostatecznie odnieść.

I jednocześnie .......... nie można ze 100% pewnością powiedzieć, że w tym jest coś dziwnego.

To tu się zaczyna crazyness!

Bo jedynym, absolutnie pwenym punktem odniesienia jest to że pochodzimy z natury, z wszechświata co oznacza..... niewiele; w zasadzie oznacza tyle co nic.

Przed szaleństwem chronią nas dokładnie te społecznie wypracowane i narzucone mechanizmy, które ja w dużej części kwestionowałem bardziej lub mniej świadomie przez całe swoje smutne życie...

Saturday, September 4, 2010

Final Insight

Zrozumiałem, że te wszystkie wglądy, uczucia, odczucia i wnioski, które knułem i czułem i doświadczałem przez te wszystkie lata żeby zbliżyć się do prawdy o człowieku, o sobie, o ludziach...

...powodują właśnie dokładnie moją odmienność od innych ludzi i potęgują uczucie osamotnienia.

Jest tak, bo jako gatunek obdarzony świadomością uciekamy własnie od uświadamiania sobie, że jesteśmy jednak tylko zwierzętami.

Niesamowite uczucie zrozumieć że cała zasadniczo filozofia i nauka prowadzi do zrozumienia, ze jako człowiek jesteśmy słabi, samotni, miękcy, pozbawieni jakiejkolwiek wzniosłości, efemeryczni do potęgi n - zupełnie aheroiczni i anieśmiertleni.

A nieśmiertelność jest tym, czego wszyscy podświadomie szukamy...

I cóż... Ja nie wiem.. Boję się to powiedzieć, ale tu chyba moje poszukiwania się zakończą, bo znalazłem przynajmniej większość odpowiedzi na pytania, które mnie dosłownie męczyły przez większość mojego życia ze względu na moje wczesne doświadczenia choroby a potem śmierci śmierci bliskich osób, wczesne doświadczenie silnego konfliktu w rodzinie, wczesne doświadczenie wad ludzkich, wczesne odarcie autorytetów z ich niedostępności, magii i niezwykłości. Czyli ze względu na zbyt wczesne doświadczenie słabości tego czym jest człowiek w ogólności.

Teraz rozumiem, co mi się stało, rozumiem kim jestem, rozumiem dlaczego tęsknię do różnych niedookreślonych stanów emocjonalnych, przeżyć których nigdy nie było. Rozumiem już wiele ze swoich fantazji. Rozumiem wiele ze swojego strachu.

Cieszę się bo hamujące moją wesołość, towarzyszące mi przeczucie śmierci okazuje się w opinii wielu normalnym elementem swoistego oświecenia, tzn. pewnej głębszej samoświadomości polegającej po prostu na obdarciu życia czy człowieka z pewnych narosłych rzekomych cech, rzekomej kolorystyki by tak rzec, rzekomej interpretacji, rzekomych powinności, rzekomych niebezpieczeństw. Oświecenia jednak, które ma swoją cenę. Śmieszne, bo to "oświecenie" utrudnia mi niesamowicie życie w społeczeństwie, a więc zasadniczo utrudnia stosunki towarzyskie, tworzenie różnych więzi społecznych, które mogą stanowić duże wsparcie dla człowieka, hamuje wiele "typowych" wewnętrznych motorów działania (motywacji), itd., etc. Ten wgląd osamotnia mnie, wyrzuca poza nawias, wystawia na próbę. Daje więcej wolności, ale wystawia na strach przed nią. Wystawia na odpowiedzialność.

Jakby to nie było dla nie przykre - nie mogę już obarczać innych winą za moje poczucie osamotnienia bo to oni mają problem z dotarciem do mnie bo to ja im nie pozwalam - tyle że już dawno przestałem zdawać sobie z tego sprawę...

Ni powinienem też już złościć się tak bardzo ponieważ nikt, a w tym ja też nie jestem winny sytuacji mojego osamotnienia, czasem frustrującego zagubienia. Ani ja ani nikt nie jest winny temu, że tęsknię do różnych rzeczy, których nie mam czy nie miałem. To nie jest (niestety) niczyja wina. Nie jest to tez moja wina.

No! A więc to już... Rach, ciach :))).

No to teraz ciekawi mnie ile czasu zanim ta konkluzja domknie mi się w życiu.

Monday, August 23, 2010

All in all

Ja to bym najchetniej wsiadł sobie w samochód i jechał, jechał i jechał... Takim dużym, bardzo komfortowym samochodem z nawigacją, fotelami w skórze, automatem, wentylowną tapicerką i wszystkimi innymi gadzetami.

Zasadniczo to właśnie robię i tak z tym, że znacznie mniejszym, mniej komfortmowym samochodem i z tylko kilkoma gadzetami...

To nie dobrze z dwóch powodów: 1./ bo przede wszystkim źle, że ciągle chcę jechać a 2./ po drugie bo jeśli już jechać to tym najwyższym modelem. A tak to sam się zawieszam pomiędzy.

I nigdy nie bedę zadowolony.

Jak to ja.

Dziś rano zauważyłem że ciągle sie boję. Tzn jakby nie ja ja tylko mały ja we mnie. Ten który bał się też wtedy gdy był mały bo nie było za bardzo komu mu powiedzieć że nie musi się bać. No i ten mały ciągle jeste mały - nie zcalił się z dużym. Chyba zapominam go przytulać ostatnio...

E tam, tak naprawdę to ja bym najchętniej zapomniał że trzeba go przytulać ;). Bo przecież jestem taki dorosły i silny. Ha, ha ,ha - błgie życzenia. Nietrafione w ogóle te życzenia bo przecie nie o to chodzi w ogóle. No ale nałożyli nam do głów że trzeba.

A nie trzeba kurwa i już!

I tak.... Będę się kręcił w kółko do póki tego nie zasymiliuję.

...Juz się nawet przyzwyczaiłem do tej myśli. Co ciekawe - nie przeraża mnie ona już jaki kiedyś. Więcej - ja tego nigdy nie zasymiluję. Ja będę żył czując ból. I ten ból będzie się do mnie uśmiechał i ja do niego będę się uśmiechał - już tak czasem robię.

Nie ma nic cieplejszego niż rozumienie siebie. Kieruję się w tamtą stronę. Ale to jeszcze długa droga.

Tuesday, July 20, 2010

Nowa Energia

Staję twarzą w twarz z gniotącym faktem, że napędza mnie jedynie zmiana. Tzn. nie jest to jedyna rzecz, która mnie w życiu napędza natomiast na pewno daje największego kopa adrenaliny.

Codzi mi tu o zmianę w sensie przedsięwzięcia, bariery do przebycia, szczypty bólu po drodze.

Napędza mnie głównie zmiana ponieważ zmiana daje usprawiedliwienie do fantazjowania o tym co nastąpi, gdy zmiana dojdzie do skutku. Okres zmiany jest u mnie inaczej niż u innych okresem odpoczynku, odskoczni.

...gdy zmiana jednak nastąpi przychodzi po chwili uspokojenie, wręcz znudzenie osiagniętym nowym status quo. I zaczyna się szukanie na nowo pretekstu do kolejnej jakiejś zmiany w życiu.

Kobieta, mieszkanie, praca, samochód, zegarek - whatever... Smutne. Smutne bo to jest silne; Bo to jest wyraźnie związane z moim dzieciństwem, które właśnie sprowadzało się w dużej mierze do przezwyciężania/znoszenia zmian. A teraz - lustro. To samo... Nie sprawia mi radości siedzenie w miejscu. Mam silną kompulsjędo gnania do przodu. Do ulepszania. Nie znam granic.

Nie znoszę ograniczeń....

Jak jest okej to mnie coś boli...

Wednesday, June 23, 2010

Syntetycznie bo przyspieszyło jeszcze bardziej

Rzuciłem palenie na dobre. Teraz się odchudzam. Po drodze gubię kolejne złudzenia co do swoich możliwości. To co kiedyś nazywałem cierpieniem teraz postrzegam jako naukę.

Życie to wyzwanie i nie ma co się opierdalać. Straciłem już za dużo czasu.

Poznałem wiele nowych prawd o życiu, których nawet tu nie wypada przytaczać.

Człowiek to istota w swej istocie słaba i samo-się-okłamująca. Prawda nie jest orężem człowieka. Prawda to rozwiązanie ostateczne. Nikt nie chce jej znać. To jest kurwa zaskakująco śmieszne i dziwne, ale tak w istocie jest. Szczerym należy być tylko ze sobą. Z innymi to od wielkiego dzwonu jedynie. Taka jest przynajmniej moja rada.

Mój focus się zacieśnia i ukonkretnia. Dzięki temu coraz mniej przejmuję się pierdołami. Dzięki temu w końcu uczę się brać na siebie mniej odpowiedzialności i mniej przejmować się innymi ludźmi. I kurwa okazuje się, że to działa! Tak - jestem szczęśliwszy chociaż nowe granice nie są wciąż wytyczone. Zresztą... Zakończenie, wytyczenie, zrobienie, dokończenie to są cele rzadko osiągane. A ja palant myślałem że są do zrealizowania :).

Więc jazdy ciąg dalszy. Milsza to jazda dużo niż kiedyś. Ponownie prawda pod tytułem nosce te ipsum jest bodaj najważniejsza dla człowieka. A skąd się o niej dowiadujemy? Najczęściej przypadkowo. I najczęściej przechodzimy nad nią do porządku dziennego. Szkoda. Wniosek dygresyjny w tym względzie jest dla mnie taki: nie szukaj w przód ale szukaj w tył. Cała prawda o świecie jest już dawno poznana i szukanie czegoś więcej jest niczym innym niż wyrazem arogancji istoty ludzkiej.

To czy jest dobrze, czy źle to podkreślę ponownie jest kwestią wyłącznie naszej interpretacji. Jeśli więc nie ma danych standardów czy sztywnych norm to trzeba osiągać to czego się chce. Ale elaborat żeby dojść do tak oczywistego faktu :).

Ale, hej - ja właśnie dochodzę do tych oczywistych faktów i pomimo, że się trochę wstydzę, że tak późno to dużo bardziej się cieszę, że

w ogóle...

Saturday, March 27, 2010

Niczym Jedi

Sukces.

Przeżyłem właśnie duży kryzys w związku i ani razu nie straciłem z pola widzenia mojej woli pozostania z kochaną kobietą.

Ani razu nie zaślepiła mnie złość tylko ogarniał smutek. Ale ten smutek nie demobilizował mnie, a wręcz odwrotnie.

Cieszę się. Warto było zainwestować te trzy lata :).

Także starła się kolejna warstwa wyobrażeń o stosunkach między obu płciami w związku. Chwilę znów czułem się jak osamotniony frajer, ale to już minęło. Otwór w mojej dupie powiększa się zaskakująco prawie co dzień ostatnio. Trafia tam coraz więcej rzeczy. Moja definicja siebie w świecie nieustanie ewoluuje. Moje poczucie wpływu na otaczającą mnie rzeczywistość regularnie wzrasta. Moja chęć pomagania słabszym co dzień słabnie. Chęć bycia szczęśliwym wzrasta co godzinę. Odblokowało mi się widzenie środków osiągnięcia tego szczęścia. Zaczynam intuicyjnie przeczuwać co muszę robić aby realizować siebie.

Wolność.

Thursday, March 18, 2010

Mind of a Victim

Wciąż myślę i czuję jak poszkodowany. Wciąż często przeżywam uczucie bycia oszukanym i złym na życie. Wciąż "to" się we mnie odgrywa. Ja nie tylko na to pozwalam, ale zdaje się chcę tego. Bo to się stało pomocne w życiu. Jak mam gorszy humor, czy też coś mi nie wyjdzie to po prostu pozwalam starym schematom się rozegrać i jest mi lepiej - wszystko jakby wskakuje na swoje miejsce. Ja jestem biedny, życie jest be, ludzie są be, nikt mnie nie rozumie, czuję się opuszczony i sam, itd. I czuję wtedy autentyczny smutek.

Jakie to niesamowite w swej konsekwencji.

Ciężko mi jest wyjść z tego zamkniętego koła. Na prawdę ciężko.

Widzę jakie mam trudności ze zwykłym wydawałoby się średnio nawet pozytywnym podejściem. Żyję w silnej huśtawce nastawień do życia. Czuję że generalnie jestem optymistą, ale jednocześnie boję się tego optymizmu, boję się częściej niż rzadko odetchnąć pełna piersią. Boję się więc zaufać, zawierzyć, zaplanować coś pozytywnego.

Smutno mi wtórnie z tego powodu. Czuję, że nie umiem, że nie wiem...

Ale dobra, bo własnie odgrywa się schemat ze jestem biedny ;).

Pozostaje tylko te wszystkie rodzące się wątpliwości olewać z góry ciepłym moczem.

Sunday, March 7, 2010

Dziwna myśl przyszła mi dziś do głowy...

...ze ja nie potrzebuję kobiety.

Zaszokowało mnie to ponieważ myśl ta wypłynęła zupełnie swobodnie z głębi mnie w trakcie niedzielnego prasowania. A jako tło dodam, ze układa mi się w życiu właśnie bardzo dobrze ostatnio, a mój związek z moja kobietą zasadniczo kwitnie.

Po chili swobodnego myślenia dotarło do mnie, ze nie o to chodzi, że ja nie potrzebuję kobiety, tylko o to, ze zaczyna do mnie docierać jaką rolę kobieta ma w życiu mężczyzny i, że ja ta role drastycznie wyolbrzymiałem dotychczas...

Myśl, że nie potrzebuje kobiety jest jakby ostatnim krzykiem młodzieńca, który oczekiwał od kobiety bycia jego matką, przyjaciółką, kochanką, opiekunką, kucharka i sprzątaczką...

I tak, zrozumiałem, że kobieta towarzysz życia, ewentualnie przyjaciel, kochanka i partner oraz żona i matka wspólnych dzieci...

Jakoś mi tak wiele rzeczy wskoczyło na miejsce od razu

Monday, March 1, 2010

Rozdział się zamknął

Spotkania doszły do końca. Skoczyły się. Wytrwałem, nie byłem tylko raz. Udało się. Nie bez wewnętrznego oporu, ale zdrowy rozsądek zwyciężył nad dzieckiem.

Dziecko już wie gdzie jest jego pokój. Dorosły, mocno zmacerowany i ściśnięty rozciąga ramiona, skromnie się rozgląda i zaczyna podpisywać dokumenty i wydawać decyzje. Z niedowierzaniem zasiada w swoim zakurzonym fotelu i wygląda prze okno na przepiękny widok ogromnej przestrzeni. Przyprawia go to o zawrót głowy, ale tylko na chwilę.

Zaczął się etap autonomii i mówienia nie. Bo jeśli nie to nie. To mówię światu: "nie to nie". Ja idę dalej... Zaczynam szukać gdzie świat i ja jesteśmy wzajemnie do siebie na tak.

Złość, gniew, przygnębienie, radość, nadzieja stały się narzędziami - normalnymi, dopuszczalnymi zjawiskami, które służą do życia.

Skończyło się stare i teraz wielu rzeczy mi nie wolno. Wiele innych rzeczy muszę, a jeszcze inne muszę jeśli chcę jeszcze jeszcze inne. Zupełnie innych rzeczy też chcę i zupełnie innych nie chcę. Całą resztę olewam.

Reszcie mówię: "na zrazie".

Monday, February 22, 2010

Stosunek z rzeczywistością

Odkryłem, iż powodem moich frustracji w pracy jest to, że się z nią identyfikuję.

Kluczem do nie denerwowania się pracą jest nabranie dystancu do niej. Ponieważ jednak identyfikuję się z pracą oznaczałoby to nabranie dystansu do siebie.

Wniosek: nie umiem nabrać dystansu do siebie...

Chyba boję się sobie powiedzieć, że nie jestem najważniejszy na świecie. Chyba nie chcę sobie tego powiedzieć. Dlaczego? Przed czym jest to strach. Co stracę jeśli przestanę być najważniejszy dla siebie? Praktycznie nic, ale widocznie w coś tym gram...

Być może boję się, że jak przestanę być dla siebie najważniejszy to będę musiał zamknąć gębę, przestać narzekać i zacząć się starać. Mniej myśleć i gadać o sobie a więcej czuć z tego to się naokoło mnie dzieje, co czują inni, co jest ważne dla ludzi innych niż ja.

Głupio tak sobie z tego zdać sprawę nagle....

Trudno przestać się ze sobą pieprzyć.

Thursday, February 4, 2010

Anger

Nieoczekiwanie moim wielkim przyjacielem stała się moja złość. Nie jakaś konkretna złość tylko złość na różne napotykane rzeczy. Taka bieżąca złość.

Odkryłem że mam jej w sobie dużo ale próbowałem jej nie widzieć - takie tabu, że nie wolno się złościć bo to cywilizowanemu człowiekowi nie przystoi. Takie małe samo-oszukanko ;).

I tak, złoszczę się. Czuję często złość. Ta złość daje mi dodatkową energię do akceptacji siebie, ro działania, do myślenia o swoim zdrowo pojętym interesie. Energię i motywację do robienia rzeczy inaczej niż mnie uczono, na przekór woli innych, wyłącznie dla siebie, znacznie częściej impulsywnie, zdrowiej, pełniej, z życiem, z wiarą.

Złość, ta niedobra - staje się moim przyjacielem; staje się dobra; staje się potrzebna.

Złość staje się jednym z narzędzi życia.

Złość stała się elementem mnie.

Wednesday, January 6, 2010

Poświęcenie i koncentracja.

Minęło sporo czasu i pracy ze sobą...

Teraz poświęcam się sobie i koncentruję na tym co robię.

Nie zadaję niepotrzebnych ani groźnych pytań, bo one nigdy nie miały sensu. Uwagą obdarzam prozę i w niej staram się odnaleźć satysfakcję.

Chcę i potrzebuję znacznie mniej niż kiedyś. Rozumiem co mogę, a czego raczej nie mogę. Jestem więc spokojniejszy, a wrażenie wpływu na własną rzeczywistość urosło znacząco.

Zbyt abstrakcyjna jak dla mnie dotychczas hipoteza jakoby człowiek tworzył swoją rzeczywistość poprzez swoje czy, a potem przez ich interpretację nabrała dla mnie ostatnio wymiaru praktycznego.

Nie ma nic już, bo wszystko jest teraz. I to chyba poczucie immanentnej cechy każdego procesu jaką jest jego rozpiętość w czasie definiuje moją zmianę. Szanuje moment teraźniejszy. Nie jest to łatwe i chwile wciąż mi umykają i umykać będą. W każdym razie bycie w kontakcie z upływem czasu przybliża wręcz ezoterycznie do istoty rzeczywistości, a także naszego w niej istnienia.

Dalej, szczere w stosunku do siebie postrzeganie tej rzeczywistości daje wielki wgląd w nas samych (przynajmniej u mnie odbywa się to w tą stronę).

Potem idzie odkrywanie tego czego się chce od życia, co się w nim chce robić i co sprawia największą przyjemność.

I tak dochodzimy do tego co dla nas ważne, a więc tworzy się hierarchia i teraz już można prawdziwie żyć.

Więc należy odrzucić szumne przeszkadzajki i rozpocząć prawdziwe życie.