Ja nie umiem się nagradzać. W ogóle.
Nie funkcjonuje wobec tego u mnie przełożenie z "zapracowania na coś" na "nagrodę za dobre sprawowanie".
To mi się gdzieś pokiełbasiło bardzo po drodze. Nie zintegrowało i teraz wyje.
Zorientowałem się jakoś tak nagle, gdy dotarło dziś do mnie, że ja żyję tak jak chciałem zawsze, a mimo to na coś wiecznie czekam i jest mi wiecznie smutno, że "nikt mnie nie docenia za to co robię". Nie umiem sam siebie docenić. Nie umiem się nagradzać.
Jedyna gra, która u mnie funkcjonuje to zarabianie na strzelenie focha na świat.
A więc będę musiał jeszcze bardziej się nad sobą pochylić i jeszcze szerzej się do siebie uśmiechnąć, i jeszcze uważniej siebie słuchać.
Przecież jak się nie nauczę bycia zadowolonym z siebie to nie będę po prostu szczęśliwy.
Ale coraz bardziej docierają do mnie smutki sprzed lat. Te, których nie wolno było okazywać i domagać się za nie przytulenia. Te smutki, które trafiały do mojego misia i mojego lwa.
Ja ciągle potrzebuję ciepła matki, duuużo jakiegokolwiek ciepła. Takiego ciepła wszystko-wybaczającego, bezocennego, ciepła z miłości i to od osoby, którą ja też kocham.
Wszyscy ode mnie zawsze wymagali, żebym się zachowywał tak jakby nic się nie stało. I tak ja to przejąłem i dziś wymagam od siebie tego dokładnie samego.
Nie było w moim dzieciństwie miejsca na rozmowy o lękach, obawach, strachach, smutkach. I dziś też z sobą o tym nie rozmawiam. Ba, mam kłopoty z ich dostrzeganiem. Bo to nigdy nie funkcjonowało u mnie jako zagadnienie w ogóle.
To stąd to osądzanie ludzi, to stąd to wymaganie od siebie i innych aby się nie "mazać". Zero prawa do tego daję sobie i innym. I to nawet nie jest żaden lęk. To jest po prostu matryca po tytułem: "nie mamy lęków, nie mamy smutków, nie mamy potrzeb".
No comments:
Post a Comment