Monday, August 24, 2009

Dziwoty.

To wszystko miało być inaczej.

Miałem być kimś wyjątkowym. Kimś z trudną przeszłością. Kimś z wyjątkowa i wielką przyszłością.

Kimś dorosłym, bogatym i wspaniałym...

Miałem być...

A jestem kimś zupełnie innym.

Zupełnie normalnym, omylnym, zagubionym, wrażliwym, średnio inteligentnym, zupełnie dziecinnym bytem.

Zostały mi wielkie aspiracje, garstka planów i trochę pieniędzy. Ponadto wielki foch na świat, że nie jestem taki jaki miałem być.

Jestem sobie i powoli próbuję od nowa (od zera), na nowy sposób (wyemancypowany od skryptów) budować swój świat.

Rzeczy kiedyś najważniejsze i wręcz podstawowe teraz jawią się jako mocno zakurzone, przewartościowane, dziecinne zabawki. Wszystkie te rojenia filozoficzne, wszystkie wielkie plany dziergane, a następnie przyjmowane za pewnik... ...zgasły.

Jestem nowy. Sam. Oszukany.

Powietrze uciekło... Balon zdechł był.

Oklapłem sobie zupełnie i patrzę. Patrzę i docierają do mnie różne, zupełnie przyziemne normalności tego świata.

A tyle ważnych rzeczy zaniedbałem w międzyczasie. Tyle nie zbudowałem bo nie wiedziałem nawet, ze trzeba.

Moja rodzina nigdy mnie za bardzo nie rozumiała. Bo też komplikowałem się jak mogłem. Komplikowałem ich też, sobie. Komplikowałem wszystko. Cały świat był niesamowicie skomplikowany, pełen tajemnic, niebezpieczeństw i przyszłych wspaniałości, na które z wielkim napięciem czekałem. Nic się nie wydarzyło.

Rodzice umarli... Babcie i dziadkowie umarli... Potem został balon, na którym jeszcze przez wiele lat lewitowałem gdzieś pod sufitem.

Teraz nie mam już nawet tego balonu. Bo powietrze uszło z niego spokojnie.

Zostałem teraz na prawdę sam.

Sam bez wymówek, bez możliwości ucieczki, bez zawiłych algorytmów interpretowania rzeczywistości.

Bo wszystko stało się nagle proste. Nie wymagające interpretacji. Wręcz nudne. Takie nie-baśniowe, zwykłe.

Śmiać mi się zachciało o uzmysłowiłem sobie pewne mogące zabrzmieć pompatyczne skojarzenie, które właśnie mi przyszło do głowy, mianowicie, że przeistoczenie to zawdzięczam Miłoszowi. Przeczytałem ostatnio jego jedną książkę, w zasadzie przypadkowo. Ale ten jego prawie katastrofizm, przewrotna wiara w boga i sumienna, acz wydaje się mnie laikowi trafna samokrytyka ulżyły mi. Uświadomiłem sobie, że też mam prawo taki być. No może nie aż tak, bo na to jeszczem za młody, ale gdzieś tam, w tych rejonach. I coś mi puściło. Poczułem się nie-sam. Poczułem się normalniej, bardziej na ziemi, bardziej tu i teraz.

Strasznie się dziwię teraz tej normalności swojej. Temu jak nagle umiem siebie akceptować. Strasznie się dziwię, że nie ma już tych planów, napiętego oczekiwania, analizowania przeszłości, niezadowolenia.

Jestem sam, dość samotnie się czuję. Samotnie, bo jeszcze nie wiem co z tym wszystkim robić. Z automatu próbuję to jakoś komunikować, jakoś o tym opowiadać, ale... nie ma słów. Nie da się.

Spadam z ołtarza ciągle przez ostatnie dwa lata mniej więcej. Spadam z tych swoich wirtualnych piedestałów w plastyczne objęcia rzeczywistości i oglądam po drodze wiele ciekawych rzeczy. Ze swojego środka głównie. Ciekawa podróż...

Wolno ten pociąg jedzie, coraz wolniej. Sama podróż już mi się nawet lekko nudzi.

Ale jestem dotkliwie sam. Sam, bo nikogo do siebie nie wpuszczałem w zasadzie nigdy i nigdy nie nauczyłem się... no, normalnie kontaktować się z ludźmi. Wielu ludzi w moim otoczeniu nie doceniałem na czas. To jest dla mnie ciężka nauczka.

Walczyłem o rzeczy dziś dla mnie nie przedstawiające żadnej wartości. Lekceważyłem rzeczy, do których dziś tęsknię. Lekceważyłem czas. Lekceważyłem ludzi. Lekceważyłem miejsca.

Dziś to dla mnie nagle trudny czas. Bo zacząłem czuć dziś. Zacząłem w dziś żyć. I tu się okazuje, że jest mi trudno żyć w teraz. Bo zawsze uciekałem...

Ja nie umiem jeszcze po prostu. Jest mi dziwnie żyć w teraz, a nie w planach, czy analizach zaprzeszłości. Jest mi trudno odebrać sobie piedestał wyższości, w który uciekłem, piedestał męczeństwa, piedestał oceny a priori.

I tak, jakoś głupio w ten nowy sposób wchodzić w kontakt ze światem, ba w kontakt z samym sobą jest trudniej tak wchodzić. Bo nagle na pierwsze miejsce wychodzi to co robię, mówię i kim jest właśnie w tym momencie, a nie kiedyś tam.

I pusty jest ten mój nowy świat bez tych wszystkich bajek... I szary jakiś taki. I smutno mi...

Ale jest to też świat sprawczości, świadomej asertywności, świat bardzo świadomego mówienia sobie i innym tak albo nie. Świat dojrzałych wyborów. Wyborów na tu i teraz. Świat wreszcie inteligibilny, (a nie debilny).

Świat nagle stał się dla mnie na nowo nieogarnięty, na nowo trudny, na nowo się go boję i szanuję.

Stał się więc ciekawy. Na nowo ciekawy i pełen wyzwań. Oferujący wiele wspaniałych możliwości i wymagający dużo pracy.

Świat stał się na nowo piękny i niemożliwy.


Zupełnie wypadłem ze swojego czołgu.

No comments: