Po szczęściu pojawia się poczucie zagrożenia. Bo jestem gorszy. Gorszy gdzie tylko chcę.
I chowam się za tą gorszością. Bo przecież jestem gorszy więc mogę.
Boję się. Nie rozumiem sensu mojej drogi. Nie widzę celu.
Cele są tylko jakimiś teoretycznie spójnymi i uzasadnionymi twierdzeniami mająctmi niewiele wspólnego z tym co czuję.
Tu i teraz mi przeszkadza bo jestem gorszy.
Ta silna wiara jest spójna logicznie i pojęciowo. Chowam się przed kontrargumentami. Nie chcę ich widzieć.
Przecież wszyscy ważni sygnalizowali mi że jestem gorszy. Jak więc mogę cokolwiek wyznaczyć.
Ciągłe poczucie zagrożenia. Niepweność. Kwaśny jad bólu i konfliktu.
Trzeba szukać i ranić się o rafy prawdy. Prawdy o tym co czuję. O tym co przecież prawdziwe ale niepasujące. Niepasujące do prawdy innych.
Ciągle się chowam. Chowam się za znanymi dogmatami pseudo-prawdy o sobie i o świecie. Za skrzętnie, mrówczo dopracowanymi konstruktami opierającymi się na strachu i wycofaniu.
Jestm gorszy więc nie mogę. Więc mnie nie stać.
I tak się przyzwyczaiłem. Do niemocy. Bo przecież się boję.
Nie idę. Stoję i patrzę. Patrzę jak cieknie czas. I rozmyślam. I mierzę się.
Ale ostatnio troszkę się tym dzielę, ale jeszcze nie do końca. Bo to wstyd przecież powiedzieć drugiemu człowiekowi. Powiedzieć mu, że jestem taki słaby. Że tak się miotam. Że tak bardzo potrzebuję. Przecież muszę pokazywać siłę.
To jest ciągle za mało. Ja sobie ciągle nie pozwalam. Tylko widzę coraz więcej konfliktu.
Falowanie i spadanie. Miłość i strach w jednym. Ying i Yang życia.
(A przecież muszę być silny dla innych).
No comments:
Post a Comment