Włączyłem behemota (zło wcielone) tylko po to żeby zapisać, że...
...już trzeci dzień rzędu jestem szczęśliwy....
...i to bez powodu.
No i może jeszcze po to żeby zagrać w FarmVille...
Tuesday, July 28, 2009
Sunday, July 26, 2009
"Napiente Struktury Uamane"
Wróciłem z obozu. Dużo się zadziało z ciałem i z myśleniem.
Siedzę znowu przed komputerem nago. Znów zagubiony w czasoprzestrzeni. Nie wiem co robić z czasem gdy brak impulsu z zewnątrz, który nadaje strukturę. Próbuję ostatnio tworzyć te zewnętrzne impulsy, ale gdy ich nie ma to zostaję ja ze sobą i jest mi trudno. Cóż, nadal nie radzę sobie z czasem. Najczęściej uciekam w różne marzenia...
Tak, więcej robię, ale ponieważ dużo mniej analizuję to powstają luki w czasie, których jeszcze nie umiem inaczej wypełnić niż przez własnie myślenie.
Nad morzem poznałem kilka ciekawych osób. Obserwowałem, rozmawiałem, dostawałem feedback. Byłem szczęśliwy. Tak. Jeszcze raz dotarło do mnie że szczęście to momenty. Dodatkowo zrozumiałem, ze nieszczęście to też momenty. Na szczęście, :).
Dobrze mi szło nad morzem rozmawianie o dupie-marynie. Jednak był niesmak z tym związany, bo przecież "się nie powinno"... Nawet okazuje się że umiem się wczuć w dupę-marynę. Tylko te luki... Poznałem taką osobę, też spod znaku wodnika. Osoba ta była tak samo męcząca i nudna jak ja. Zrobiło mi się przykro. Przykro, bo przypatrując się tej podobnej do mnie osobie spostrzegłem, że... niemiłosiernie marnuję czas. Bestialsko wręcz. To zupełnie jak wycinka lasów deszczowych. Niedopuszczalne...
Ech, szukam swojego złotego środka. Szukam, ale w miarę odnajdywania pojawiają się dalsze pytania - jak zwykle. Pocieszam się wtedy, że to w sumie szukanie właśnie jest celem. No, ale jakoś tak mi dziwnie z tym...
Co powoduje, że z kimś czujemy się dobrze? Ja już nie wiem. Nie wiem, bo kiedyś bliskie kontakty z człowiekami opierałem na intelekcie - z kobietami też. Teraz niby wiem i czuje, że to nie to. No, ale co w takim razie? Że mi po prostu dobrze z kimś? A to ja mogę tak? Wolno mi tak? Kto mi odpowie na to pytanie?
Ostatnio jest tak że najpierw wiem, a potem znowu nie wiem. Męczące...
Nudzę, nudzę, nudzę... Nudzę.
Sam w tym lesie możliwości... Tylko ja mogę znaleźć ścieżkę.
Denerwuje mnie już, że jestem taki słaby. Zaczynam się na to buntować. Zaczyna mnie to obrzydzać. Zaczyna być nie moje i sztuczne. Taka poza... Żeby było łatwiej dotrwać do śmierci...
Siedzę i unikam czucia czasu. Uciekam gdzieś. Staję wręcz na głowie żeby uciekać od tu i teraz. Bo mi się nie chce tu i teraz być. Chyba chodzi o to, że jak się jest tu i teraz to się ma kontakt ze sobą...
Nic to. Wracam do taplania się w problemie nadawania czasowi struktury. Bo to mój obecnie największy problem.
Wiecie co? Ja się po prostu niemiłosienire nudzę. Nudzę się w tym życiu.
Ale wypowiadam temu wojnę!
Siedzę znowu przed komputerem nago. Znów zagubiony w czasoprzestrzeni. Nie wiem co robić z czasem gdy brak impulsu z zewnątrz, który nadaje strukturę. Próbuję ostatnio tworzyć te zewnętrzne impulsy, ale gdy ich nie ma to zostaję ja ze sobą i jest mi trudno. Cóż, nadal nie radzę sobie z czasem. Najczęściej uciekam w różne marzenia...
Tak, więcej robię, ale ponieważ dużo mniej analizuję to powstają luki w czasie, których jeszcze nie umiem inaczej wypełnić niż przez własnie myślenie.
Nad morzem poznałem kilka ciekawych osób. Obserwowałem, rozmawiałem, dostawałem feedback. Byłem szczęśliwy. Tak. Jeszcze raz dotarło do mnie że szczęście to momenty. Dodatkowo zrozumiałem, ze nieszczęście to też momenty. Na szczęście, :).
Dobrze mi szło nad morzem rozmawianie o dupie-marynie. Jednak był niesmak z tym związany, bo przecież "się nie powinno"... Nawet okazuje się że umiem się wczuć w dupę-marynę. Tylko te luki... Poznałem taką osobę, też spod znaku wodnika. Osoba ta była tak samo męcząca i nudna jak ja. Zrobiło mi się przykro. Przykro, bo przypatrując się tej podobnej do mnie osobie spostrzegłem, że... niemiłosiernie marnuję czas. Bestialsko wręcz. To zupełnie jak wycinka lasów deszczowych. Niedopuszczalne...
Ech, szukam swojego złotego środka. Szukam, ale w miarę odnajdywania pojawiają się dalsze pytania - jak zwykle. Pocieszam się wtedy, że to w sumie szukanie właśnie jest celem. No, ale jakoś tak mi dziwnie z tym...
Co powoduje, że z kimś czujemy się dobrze? Ja już nie wiem. Nie wiem, bo kiedyś bliskie kontakty z człowiekami opierałem na intelekcie - z kobietami też. Teraz niby wiem i czuje, że to nie to. No, ale co w takim razie? Że mi po prostu dobrze z kimś? A to ja mogę tak? Wolno mi tak? Kto mi odpowie na to pytanie?
Ostatnio jest tak że najpierw wiem, a potem znowu nie wiem. Męczące...
Nudzę, nudzę, nudzę... Nudzę.
Sam w tym lesie możliwości... Tylko ja mogę znaleźć ścieżkę.
Denerwuje mnie już, że jestem taki słaby. Zaczynam się na to buntować. Zaczyna mnie to obrzydzać. Zaczyna być nie moje i sztuczne. Taka poza... Żeby było łatwiej dotrwać do śmierci...
Siedzę i unikam czucia czasu. Uciekam gdzieś. Staję wręcz na głowie żeby uciekać od tu i teraz. Bo mi się nie chce tu i teraz być. Chyba chodzi o to, że jak się jest tu i teraz to się ma kontakt ze sobą...
Nic to. Wracam do taplania się w problemie nadawania czasowi struktury. Bo to mój obecnie największy problem.
Wiecie co? Ja się po prostu niemiłosienire nudzę. Nudzę się w tym życiu.
Ale wypowiadam temu wojnę!
Wednesday, July 15, 2009
Tajczowanie
Mmmm, już za dwa dni obóz Taiji. Nie mogę się doczekać. Przebieram normalnie nogami. Morze, słońce (albo deszcz), plaża, tai-chi, dobra wyżera.
Z okazji mojej pierwszej dalekiej podróży samochodem uzbroiłem swoje auto w fotel kubełkowy i pasy wielopunktowe. Niewygodne cholerstwo, że hej :D. Ale z takimi pasami będę czuł się bezpieczniej w trasie. Ma sie te paranoje ;).
A w ogóle to polecam warsztat RPMotorSport (www.rpmotorsport.pl). Prowadzi go fajny, młody chłopak z ojcem (nie buraki, tylko kulturalni ludzie - zapaleńcy). Tam robiłem fotel, a jest z tym dużo roboty (przeróbki, spawania, itd). Mają duży wybór towaru do zamówienia - jest w czym wybierać :).
No i znowu poczułem się oczywiście bardziej męsko, bo teraz mogę opowiadać, że tuningowałem samochód, lol. Nie no fajnie jest :).
No więc będę się pierdolił około 6h w tym totalnie niewygodnym fotelu nad morze. Bogu dziękuję, że moje autko jest wyposażone w klimę bo coś czuję, że raczej będą tropiki.
Do pracy stosunek mi się tak wyprostował, że niektórzy koledzy i koleżanki nawet dają mi nieświadomie do zrozumienia pozawerbalnie, że ich denerwuje, że ja się nie denerwuję (angażuję się) w problemy, które ich stresują. Odbieram to jako dobry objaw :D.
Taiji wchodzi mi coraz bardziej w sensie, że ruszam się jakoś inaczej, a czasem wręcz dziwnie. Inaczej się ustawiam do podnoszenia, otwierania drzwi, itd. Takie drobiazgi, ale dzięki nim widzę, że wchodzi. Co mi się podoba w taiji to to, że tam ciągle coś odkrywasz. Co mi się wydaje , że coś tam już rozkminiłem to mi się otwiera głębszy sens. I to jest dość zaskakujące, bo mówimy tu przecież o ruchach. Nigdy się przedtem nie zastanawiałem nad tym czy ruch może mieć w ogóle jakąś głębię. Więc mnie pogłębiło.
I tak się cieszę, że już nie intelektualizowanie jest najważniejsze, a jedynie tylko równie ważne jak coś innego. Git.
Z okazji mojej pierwszej dalekiej podróży samochodem uzbroiłem swoje auto w fotel kubełkowy i pasy wielopunktowe. Niewygodne cholerstwo, że hej :D. Ale z takimi pasami będę czuł się bezpieczniej w trasie. Ma sie te paranoje ;).
A w ogóle to polecam warsztat RPMotorSport (www.rpmotorsport.pl). Prowadzi go fajny, młody chłopak z ojcem (nie buraki, tylko kulturalni ludzie - zapaleńcy). Tam robiłem fotel, a jest z tym dużo roboty (przeróbki, spawania, itd). Mają duży wybór towaru do zamówienia - jest w czym wybierać :).
No i znowu poczułem się oczywiście bardziej męsko, bo teraz mogę opowiadać, że tuningowałem samochód, lol. Nie no fajnie jest :).
No więc będę się pierdolił około 6h w tym totalnie niewygodnym fotelu nad morze. Bogu dziękuję, że moje autko jest wyposażone w klimę bo coś czuję, że raczej będą tropiki.
Do pracy stosunek mi się tak wyprostował, że niektórzy koledzy i koleżanki nawet dają mi nieświadomie do zrozumienia pozawerbalnie, że ich denerwuje, że ja się nie denerwuję (angażuję się) w problemy, które ich stresują. Odbieram to jako dobry objaw :D.
Taiji wchodzi mi coraz bardziej w sensie, że ruszam się jakoś inaczej, a czasem wręcz dziwnie. Inaczej się ustawiam do podnoszenia, otwierania drzwi, itd. Takie drobiazgi, ale dzięki nim widzę, że wchodzi. Co mi się podoba w taiji to to, że tam ciągle coś odkrywasz. Co mi się wydaje , że coś tam już rozkminiłem to mi się otwiera głębszy sens. I to jest dość zaskakujące, bo mówimy tu przecież o ruchach. Nigdy się przedtem nie zastanawiałem nad tym czy ruch może mieć w ogóle jakąś głębię. Więc mnie pogłębiło.
I tak się cieszę, że już nie intelektualizowanie jest najważniejsze, a jedynie tylko równie ważne jak coś innego. Git.
Monday, July 13, 2009
Co więcej?
I tak ostatnio zadaję sobie zupełnie nowe pytanie... Co mogę robić żeby być jeszcze bardziej szczęśliwym? Bo tak, czuję się szczęśliwy. Ale o nowości, czuję niedosyt szczęścia z jednoczesnym głębokim przeświadczeniem, że tego szczęścia może być więcej w moim życiu i, że mam święte prawo tego szczęścia więcej mieć.
Więc oprócz tai-chi będzie joga, będzie nauka szachów. Mam straszny ciąg do rozwijania umiejętności że tak powiem poznawczo-sensorycznych. Żeby wyostrzyć narzędzia poznania i poprawić kontakt z ciałem, które też jest pewnym poznawczym medium.
Co prawda jestem wciąż w ciężkim ciągu kupowania książek (ostatnio 400 dołków na Amazonie), jednakże odchodzę od uwielbienia intelektualizmu. Zrozumiałem, że to jest zaledwie jeden ze składników życia. Nieodzownie mi potrzebny, ale tylko składnik.
Im więcej czytam tym mam więcej pytań. Rośnie we mnie ciekawa mieszanka ciekawości ze strachem: czegóż to ja się jeszcze dowiem o człowieku i o świecie? Nie wiem ale daję czadu. Na przód - jak zwykle. Tym razem jednak z celem wytyczonym na nowo. Lepszym celem; bardziej uświadomionym. W ogóle uświadomionym :). I to jest to. Ileż to daje luzu i samozadowolenia. A jest to tylko tyle, że wiem po co coś robię i czuję, że robię to w 100% dla siebie; i jeszcze, że ja to potem przetworzę też tylko dla siebie.
Ekstra. Na prawdę ekstra.
No, ale oczywiście duuużo przede mną nauki. Nauki swojego ciała, swojego umysłu. Ćwiczenia swojego ciała i ćwiczenia umysłu.
Wiem teraz, że spokój i uczucia będą się już pojawiać same. Już nie muszę o nich myśleć. Szukać ich. Teraz mogę skupić się na ich śledzeniu.
Jakaż to wielka jakościowa różnica, że nagle zacząłem uważać że może być tylko lepiej w zasadzie.
Czy mogę już powiedzieć, że niczego się nie boję? Nie, na pewno nie. I to chyba najlepiej świadczy o moim człowieczeństwie.
Chciałem na tym zakończyć tego posta, ale sczytawszy go widzę, że nie wyraziłem się precyzyjnie o nowym sensie poznawania dla mnie, czyli o sensie tego ćwiczenia umysłu i ciała.
Chodzi mi tu o to, że chcę odkrywać nie to co leży poza mną, lecz to co dzieje się wewnątrz mnie w efekcie kontaktu z tym co na zewnątrz. Co ze mnie "wychodzi", co się "okazuje". Czyli chcę odkrywać siebie. Egoizm? Tak. Ale jakiż przyjemny. Egoistą byłem zawsze, ale dopiero teraz czerpię z tego przyjemność. Myślę też, że to jest jakiś etap; że niedługo mogę przestać być egoistą. Równie dobrze mogę jednak nie przestać nim być. Ale nie sądzę - to wszystko dzieje się tak szybko...
Nie, jeszcze nie tak. Ja nie jestem już egoistą. Nie. Prawda, uciekam do egoizmu często. Ale jest mi on coraz mniej potrzebny. Nie muszę już widzieć siebie jako kogoś bardzo ważnego. Nie jest mi to już potrzebne do kontaktu ze światem. Nawet wiele moich dotychczasowych problemów jakoś blaknie teraz. Już nie zastanawiam się nad sobą tyle. Jeśli myślę o sobie to mniej analitycznie a bardziej... w zasadzie w ogóle mniej myślę o sobie a więcej odczuwam. Przeżywam będąc bardziej tego świadom. Żyję z większą uważnością.
Więc oprócz tai-chi będzie joga, będzie nauka szachów. Mam straszny ciąg do rozwijania umiejętności że tak powiem poznawczo-sensorycznych. Żeby wyostrzyć narzędzia poznania i poprawić kontakt z ciałem, które też jest pewnym poznawczym medium.
Co prawda jestem wciąż w ciężkim ciągu kupowania książek (ostatnio 400 dołków na Amazonie), jednakże odchodzę od uwielbienia intelektualizmu. Zrozumiałem, że to jest zaledwie jeden ze składników życia. Nieodzownie mi potrzebny, ale tylko składnik.
Im więcej czytam tym mam więcej pytań. Rośnie we mnie ciekawa mieszanka ciekawości ze strachem: czegóż to ja się jeszcze dowiem o człowieku i o świecie? Nie wiem ale daję czadu. Na przód - jak zwykle. Tym razem jednak z celem wytyczonym na nowo. Lepszym celem; bardziej uświadomionym. W ogóle uświadomionym :). I to jest to. Ileż to daje luzu i samozadowolenia. A jest to tylko tyle, że wiem po co coś robię i czuję, że robię to w 100% dla siebie; i jeszcze, że ja to potem przetworzę też tylko dla siebie.
Ekstra. Na prawdę ekstra.
No, ale oczywiście duuużo przede mną nauki. Nauki swojego ciała, swojego umysłu. Ćwiczenia swojego ciała i ćwiczenia umysłu.
Wiem teraz, że spokój i uczucia będą się już pojawiać same. Już nie muszę o nich myśleć. Szukać ich. Teraz mogę skupić się na ich śledzeniu.
Jakaż to wielka jakościowa różnica, że nagle zacząłem uważać że może być tylko lepiej w zasadzie.
Czy mogę już powiedzieć, że niczego się nie boję? Nie, na pewno nie. I to chyba najlepiej świadczy o moim człowieczeństwie.
Chciałem na tym zakończyć tego posta, ale sczytawszy go widzę, że nie wyraziłem się precyzyjnie o nowym sensie poznawania dla mnie, czyli o sensie tego ćwiczenia umysłu i ciała.
Chodzi mi tu o to, że chcę odkrywać nie to co leży poza mną, lecz to co dzieje się wewnątrz mnie w efekcie kontaktu z tym co na zewnątrz. Co ze mnie "wychodzi", co się "okazuje". Czyli chcę odkrywać siebie. Egoizm? Tak. Ale jakiż przyjemny. Egoistą byłem zawsze, ale dopiero teraz czerpię z tego przyjemność. Myślę też, że to jest jakiś etap; że niedługo mogę przestać być egoistą. Równie dobrze mogę jednak nie przestać nim być. Ale nie sądzę - to wszystko dzieje się tak szybko...
Nie, jeszcze nie tak. Ja nie jestem już egoistą. Nie. Prawda, uciekam do egoizmu często. Ale jest mi on coraz mniej potrzebny. Nie muszę już widzieć siebie jako kogoś bardzo ważnego. Nie jest mi to już potrzebne do kontaktu ze światem. Nawet wiele moich dotychczasowych problemów jakoś blaknie teraz. Już nie zastanawiam się nad sobą tyle. Jeśli myślę o sobie to mniej analitycznie a bardziej... w zasadzie w ogóle mniej myślę o sobie a więcej odczuwam. Przeżywam będąc bardziej tego świadom. Żyję z większą uważnością.
Sunday, July 12, 2009
Saturday, July 11, 2009
Przemijalność, bezsensowność, celowość...
Myślę, że kruchość i przemijalność chwil szczęśliwych, chwil odprężenia jest właśnie tym co powinno nas skłaniać ku bezgranicznemu zanurzaniu się w nie. Zanurzaniu prawie bez pamięci. Oddawaniu się danej chwili w 90%.
Ile czasu można szukać optimum. Ile czasu można kwestionować sens istnienia. Jak długo można szukać drogi. Aż do momentu gdy się ją znajdzie :).
Uwierzcie mi jak powiem, że celem może się okazać znalezienie tej drogi. Wejście na nią i kroczenie nią, a nie jak się może zdawać dojście do jej celu.
Gdyby tak odrzucić instrukcje i programy; protokoły i skrypty; odejść od schematów i ego...
Gdyby tak być bierniejszym intelektualnie a aktywniejszym doznaniowo.
No i cóż tu dalej wymyślać. Nic już się nie da wymyślić.
Chcę poznać siebie. Niech inni mi pomagają, ale poznaję ja i to obszary niedostępne dla nikogo innego. W tym poznawaniu będę sam i nikt tego nie zmieni. Trochę żałuję, ale tak już jest. Będę w tym sam, ale pięknie sam. Każdy jest w tym sam. Jedni pięknie inni strasznie. Przypomina mi się film The Cell z Jennifer Lopez... Dużo w tym analogii ;).
Ech ten modernizm. Za dużo go w naszym życiu. Za mało w tych naszych życiach jest nas samych. Za dużo form zewnętrznych a za mało wewnętrznych treści. To jest tak jakby kultura w której żyjemy zabraniała nam bycia sobą. Jest tak, że żeby być sobą trzeba decydować się na zejście do subkultur; do zejścia na swoisty margines społeczny. A na margines schodzi się co tu dużo gadać ciężko. Ciężko bo schodzi się w końcu na margines. A rodzice uczą nas stronić od marginesu. Rodzice chcą abyśmy sobie "poradzili" w życiu, czyli pędzili z main streamem społecznym; tkwili w potrzebach i modach większości; mieli te same potrzeby i te same lęki; te same sny i te same udręki.
Ja zdaje się mówić nie... Ale odwaga jeszcze nie ta. Bo chęci jeszcze nie te.
Ja jednak nie chcę być na marginesie. Bo będzie mi smutno i też samotnie. Bo świat marginesu to tez świat samotności. Z tą może różnicą że akceptacji dla tej samotności. Albo jeszcze inaczej. Wspólnoty w samotności. Ten margines jest dużo bardziej nieprzewidywalny niż ten main stream... No i o to tu się pewnie rozchodzi: main stream jest przewidywalny; dysponuje kompletem zasad, kar i nagród. Margines zaś to taki wciąż "emerging market". Brak przewidywalności. No i tak dalej...
Od tego Tai-Chi wszystko widzę w kołach i cyklach...
(Znowu coś wyplułem z siebie. Była potrzeba, a teraz jest obrzydzenie do tego, co napisałem. Obrzydzenie, bo to bez sensu przecież o tym pisać. Przypomniało mi się, że Lao-Tsy powiadał, iż "kto wie, ten nie mówi, a kto mówi, ten nie wie". Zaczynam tak właśnie to odczuwać. Gadanie o tym od pewnego etapu poznania zaczyna się wydawać bezsensownym mieleniem rzeczywistości, bo kto rozumie ten nie musi o tym słuchać, a ten kto nie rozumie i tak nie zrozumie dopóki sam do tego nie dojdzie.)
Ile czasu można szukać optimum. Ile czasu można kwestionować sens istnienia. Jak długo można szukać drogi. Aż do momentu gdy się ją znajdzie :).
Uwierzcie mi jak powiem, że celem może się okazać znalezienie tej drogi. Wejście na nią i kroczenie nią, a nie jak się może zdawać dojście do jej celu.
Gdyby tak odrzucić instrukcje i programy; protokoły i skrypty; odejść od schematów i ego...
Gdyby tak być bierniejszym intelektualnie a aktywniejszym doznaniowo.
No i cóż tu dalej wymyślać. Nic już się nie da wymyślić.
Chcę poznać siebie. Niech inni mi pomagają, ale poznaję ja i to obszary niedostępne dla nikogo innego. W tym poznawaniu będę sam i nikt tego nie zmieni. Trochę żałuję, ale tak już jest. Będę w tym sam, ale pięknie sam. Każdy jest w tym sam. Jedni pięknie inni strasznie. Przypomina mi się film The Cell z Jennifer Lopez... Dużo w tym analogii ;).
Ech ten modernizm. Za dużo go w naszym życiu. Za mało w tych naszych życiach jest nas samych. Za dużo form zewnętrznych a za mało wewnętrznych treści. To jest tak jakby kultura w której żyjemy zabraniała nam bycia sobą. Jest tak, że żeby być sobą trzeba decydować się na zejście do subkultur; do zejścia na swoisty margines społeczny. A na margines schodzi się co tu dużo gadać ciężko. Ciężko bo schodzi się w końcu na margines. A rodzice uczą nas stronić od marginesu. Rodzice chcą abyśmy sobie "poradzili" w życiu, czyli pędzili z main streamem społecznym; tkwili w potrzebach i modach większości; mieli te same potrzeby i te same lęki; te same sny i te same udręki.
Ja zdaje się mówić nie... Ale odwaga jeszcze nie ta. Bo chęci jeszcze nie te.
Ja jednak nie chcę być na marginesie. Bo będzie mi smutno i też samotnie. Bo świat marginesu to tez świat samotności. Z tą może różnicą że akceptacji dla tej samotności. Albo jeszcze inaczej. Wspólnoty w samotności. Ten margines jest dużo bardziej nieprzewidywalny niż ten main stream... No i o to tu się pewnie rozchodzi: main stream jest przewidywalny; dysponuje kompletem zasad, kar i nagród. Margines zaś to taki wciąż "emerging market". Brak przewidywalności. No i tak dalej...
Od tego Tai-Chi wszystko widzę w kołach i cyklach...
(Znowu coś wyplułem z siebie. Była potrzeba, a teraz jest obrzydzenie do tego, co napisałem. Obrzydzenie, bo to bez sensu przecież o tym pisać. Przypomniało mi się, że Lao-Tsy powiadał, iż "kto wie, ten nie mówi, a kto mówi, ten nie wie". Zaczynam tak właśnie to odczuwać. Gadanie o tym od pewnego etapu poznania zaczyna się wydawać bezsensownym mieleniem rzeczywistości, bo kto rozumie ten nie musi o tym słuchać, a ten kto nie rozumie i tak nie zrozumie dopóki sam do tego nie dojdzie.)
Thursday, July 9, 2009
Atrybut Męskości ;)
Wczoraj wszedłem w posiadanie swojej pierwszej golarki elektrycznej. Jestem dumny jak paw :).
Golarka jest niesamowicie gadzeciarska, gdyż końcówka wygląda jak macka tych pojazdów z Wojny Światów i świetnie goli. Jest na akumulator i w ogóle ma obudowę w kolorze czarno karbonowym...
Generalnie nie podskakujcie bo Was załatwie moją golarką (ewentualnie trymerem, bo gardzet ów posiada również trymer).
Aha, i normalnie pod wodą można myć. Nawet wodą z mydłem.
Wednesday, July 8, 2009
Połamane Parawany
... teraz z kolei coś mi się stało w mój stosunek do pracy. Stosunek jest coraz bardziej, sam z siebie seksualny ;).
Fajnie, fajnie, ale za nim jest kolejna pustka - przestrzeń nie wypełniona jeszcze mną.
Wypełnianie sobą własnych, nowych przestrzeni staje się u mnie ostatnio takim nowym zajęciem. Nie jest to typowe zajęcie w sensie czynnościowym, ale istnieje wyraźnie w tle.
Zaczynam dlatego rozumieć czemu trzymałem się kiedyś tak kurczowo pewnych wyobrażeń, instrukcji i poglądów.
Zaczynam się też domyślać, iż mogę bać się samodzielnego podejmowania decyzji. I to stąd miałby się brać ten strach do decydowania o sobie. Takiego na prawdę samodzielnego decydowania.
Zaczynam uważać, iż to wszystko mogło być spowodowane strachem przed samym sobą.
Prawdziwym sobą. Tym, który czuje i czegoś chce...
Fajnie, fajnie, ale za nim jest kolejna pustka - przestrzeń nie wypełniona jeszcze mną.
Wypełnianie sobą własnych, nowych przestrzeni staje się u mnie ostatnio takim nowym zajęciem. Nie jest to typowe zajęcie w sensie czynnościowym, ale istnieje wyraźnie w tle.
Zaczynam dlatego rozumieć czemu trzymałem się kiedyś tak kurczowo pewnych wyobrażeń, instrukcji i poglądów.
Zaczynam się też domyślać, iż mogę bać się samodzielnego podejmowania decyzji. I to stąd miałby się brać ten strach do decydowania o sobie. Takiego na prawdę samodzielnego decydowania.
Zaczynam uważać, iż to wszystko mogło być spowodowane strachem przed samym sobą.
Prawdziwym sobą. Tym, który czuje i czegoś chce...
Tuesday, July 7, 2009
Prozaiczna konkluzja
Dotarło coś do mnie właśnie. Coś w brzmieniu niezwykle prozaicznego, ale czego znaczenie dotychczas nic mi nie mówiło:
Życiem nie należy się za bardzo przejmować.
A rozwinąć mógłbym to tak: przejmować się można, ale tylko rzeczami, które są dla mnie na prawdę ważne.
Myślę, że ja o to walczę: o wiedzę, co jest dla mnie ważne.
Życiem nie należy się za bardzo przejmować.
A rozwinąć mógłbym to tak: przejmować się można, ale tylko rzeczami, które są dla mnie na prawdę ważne.
Myślę, że ja o to walczę: o wiedzę, co jest dla mnie ważne.
Nowy Strach
Tak mnie nachodzi ostatnio nowy rodzaj strachu. Mianowicie jakie wielkie prawdy ludzie już dawno odkryli, o których ja jeszcze nie wiem...
"Ponadto nie musimy nawet podejmować ryzyka samotnie,
gdyż przed nami szli już,
we wszystkich epokach, bohaterowie.
Labirynt jest dokładnie znany,
nam pozostaje tylko pójść szlakiem przetartym przez bohatera,
a wnet tam, gdzie spodziewaliśmy się czegoś okropnego,
znajdziemy boga.
Tam zaś, gdzie planowaliśmy zabić kogoś innego,
zabijemy samych siebie.
Myśleliśmy, że nasza wędrówka poprowadzi nas na zewnątrz,
a tymczasem dotrzemy do centrum naszego własnego istnienia.
Myśleliśmy, że będziemy samotni,
tymczasem zaś będziemy z całym światem."
"Ponadto nie musimy nawet podejmować ryzyka samotnie,
gdyż przed nami szli już,
we wszystkich epokach, bohaterowie.
Labirynt jest dokładnie znany,
nam pozostaje tylko pójść szlakiem przetartym przez bohatera,
a wnet tam, gdzie spodziewaliśmy się czegoś okropnego,
znajdziemy boga.
Tam zaś, gdzie planowaliśmy zabić kogoś innego,
zabijemy samych siebie.
Myśleliśmy, że nasza wędrówka poprowadzi nas na zewnątrz,
a tymczasem dotrzemy do centrum naszego własnego istnienia.
Myśleliśmy, że będziemy samotni,
tymczasem zaś będziemy z całym światem."
Saturday, July 4, 2009
Radość przez łzy
Robiąc wielkie plany czas przelatuje nam obok. Bujamy w obłokach bo jesteśmy jeszcze młodzi, ale nie rozumiemy gdzie jest życie. A ono jest tu i teraz a nie jutro i pojutrze.
Jak to dobrze, że rozumiem to już dziś.
Ale jakże się lękam kary za to, że zrobić coś z tym planuję na jutro...
Czuję się jak starzec. Zgorzkniały... Zawiedziony... Zdradzony... Przez życie, przez tych bliskich, którzy odeszli. To jest to co czuję na prawdę.
Ale myślę inaczej. Myśląc wiem, że gdyby nie odeszli tkwił bym do dziś w okowach niewiedzy i przeżył życie "normatywnie". A tak, mam szansę na prawdziwego siebie; na poznanie kim jestem na prawdę. Ale za jaką cenę? Za cenę wolności, bolesnej wolności w wiedzy, odpowiedzialności i dyscyplinie. I tak tylko gadam o tym, bo nie żyję w żadnej dyscyplinie - to mrzonka. Chciałbym być jak jakiś jogin albo kung-fu shigong - to takie pozostałości, marzenia dziecka we mnie. Piękne marzenia. Ale jednak marzenia dziecka opuszczonego, które w ten sposób śni o ucieczce, nie-czuciu i samowystarczalności. Dziecku, które marzy by zostać bohaterem baśni i być podziwianym prze innych czujących "mugoli". Dziecku, które swoje cierpienie chce uzasadnić żywotem samuraja... Dziecku, które wciąż szuka uzasadnienia dla swojego cierpienia. Szuka go i szuka. Tu, łzy napływają do oczu... Po pochylam się nad sobą... I żałuje siebie. I żałuje...
Ech, ale już nie dramatyzuje. Coś tam się zmieniło i już nie. No może jeszcze troszeczkę... Może troszeczkę...
Coś tam się przemienia, układa. Jedno traci na znaczeniu, inne zaskakuje swoim znaczeniem. Znaczeniem dla mnie. Znaczeniem, którego nie widziałem dotychczas albo po prostu nie chciałem widzieć. Ale Dziecko broni się i Dorosły ma kłopoty. Trochę jakbym odtwarzał wewnętrznie moją własną relację z moim Ojcem. Teraz ja jestem swoim Ojcem do mnie-Dziecka. Tak bo ostatnio, po jednym z poważnych przestawień w środku, nagle uświadomiłem sobie, że mój Ojciec miał tu i ówdzie rację. Śmieszne dość to uczucie, bo tępiłem jego postać w swojej głowie przez tyle lat. A tu nagle, niedawno mój Ojciec stał się mną. Zmienił stronę barykady. Stał się częścią mnie... [APPLAUSE] (Ależ, dziękuję, dziękuję - nie trzeba gratulować... Dziękuję...).
"Gdy idziesz za tym,
co jest dla Ciebie błogością,
to jakbyś wchodził na szlak,
który był tutaj przez cały czas,
czekając na Ciebie; żyjesz wtedy życiem,
którym żyć powinieneś.
Jeśli idziesz za tym, co daje Ci błogość,
to, gdziekolwiek jesteś,
nieprzerwanie napawasz się tym wytchnieniem,
tym życiem, które nosisz w sobie."
Jak to dobrze, że rozumiem to już dziś.
Ale jakże się lękam kary za to, że zrobić coś z tym planuję na jutro...
Czuję się jak starzec. Zgorzkniały... Zawiedziony... Zdradzony... Przez życie, przez tych bliskich, którzy odeszli. To jest to co czuję na prawdę.
Ale myślę inaczej. Myśląc wiem, że gdyby nie odeszli tkwił bym do dziś w okowach niewiedzy i przeżył życie "normatywnie". A tak, mam szansę na prawdziwego siebie; na poznanie kim jestem na prawdę. Ale za jaką cenę? Za cenę wolności, bolesnej wolności w wiedzy, odpowiedzialności i dyscyplinie. I tak tylko gadam o tym, bo nie żyję w żadnej dyscyplinie - to mrzonka. Chciałbym być jak jakiś jogin albo kung-fu shigong - to takie pozostałości, marzenia dziecka we mnie. Piękne marzenia. Ale jednak marzenia dziecka opuszczonego, które w ten sposób śni o ucieczce, nie-czuciu i samowystarczalności. Dziecku, które marzy by zostać bohaterem baśni i być podziwianym prze innych czujących "mugoli". Dziecku, które swoje cierpienie chce uzasadnić żywotem samuraja... Dziecku, które wciąż szuka uzasadnienia dla swojego cierpienia. Szuka go i szuka. Tu, łzy napływają do oczu... Po pochylam się nad sobą... I żałuje siebie. I żałuje...
Ech, ale już nie dramatyzuje. Coś tam się zmieniło i już nie. No może jeszcze troszeczkę... Może troszeczkę...
Coś tam się przemienia, układa. Jedno traci na znaczeniu, inne zaskakuje swoim znaczeniem. Znaczeniem dla mnie. Znaczeniem, którego nie widziałem dotychczas albo po prostu nie chciałem widzieć. Ale Dziecko broni się i Dorosły ma kłopoty. Trochę jakbym odtwarzał wewnętrznie moją własną relację z moim Ojcem. Teraz ja jestem swoim Ojcem do mnie-Dziecka. Tak bo ostatnio, po jednym z poważnych przestawień w środku, nagle uświadomiłem sobie, że mój Ojciec miał tu i ówdzie rację. Śmieszne dość to uczucie, bo tępiłem jego postać w swojej głowie przez tyle lat. A tu nagle, niedawno mój Ojciec stał się mną. Zmienił stronę barykady. Stał się częścią mnie... [APPLAUSE] (Ależ, dziękuję, dziękuję - nie trzeba gratulować... Dziękuję...).
"Gdy idziesz za tym,
co jest dla Ciebie błogością,
to jakbyś wchodził na szlak,
który był tutaj przez cały czas,
czekając na Ciebie; żyjesz wtedy życiem,
którym żyć powinieneś.
Jeśli idziesz za tym, co daje Ci błogość,
to, gdziekolwiek jesteś,
nieprzerwanie napawasz się tym wytchnieniem,
tym życiem, które nosisz w sobie."
Subscribe to:
Posts (Atom)