Jestem przerostem formy nad treścią. Forma kłamie o mnie, treść to smutek.
Każda radość ma w sobie smutek, a każdy smutek ma w sobie odrobinę radości.
Radości jest niewiele, a smutek jest prawie zawsze. Męczy mnie to. Wydaje mi się to nie mieć sensu.
Nie sądzę, żeby o to chodziło w życiu. Ja jednak tak właśnie swoje życie przeżywam.
Rzygać mi się chce... Nie umiem znaleźć zadowolenia. Próbuję. Nie umiem. Mała chwila radości wymaga olbrzymiego nakładu pracy.
Nie potrafię się zmienić tak aby rzeczy były proste. Wszystko na około jawi mi się jako niepotrzebnie zbyt skomplikowane. Nie wiem... Nudzi mnie takie życie, a z drugiej strony nie znam, czy też nie umiem sobie wyobrazić alternatywy.
Tzn alternatywy są, ale są to dość rewolucyjne alternatywy, które szczerze boję się podjąć.
Nie mam pomysłu jak zmienić swoje życie jakoś tak tylko trochę, żeby było lepiej. Żebym był szczęśliwszy.
Próbuję robić rzeczy, o których wiem, że zawsze mnie interesowały, ale dają mi one radość tylko na chwilę. Potem pojawiają się odwiecznie powracające pytania: po co? jaką to ma doniosłość? co z tego wynika?
Dlaczego ja tak wszystko kwestionuję? Co mi się takiego stało w życiu, żebym musiał tak się "bronić"? O co chodzi w tym mechanizmie?
Nie mam już siły wyprawiać się w introspekcje, szukać łańcuchów przyczyn i skutków. Ja chcę po prostu mieć lepsze samopoczucie, mniej się wahać, żyć tu i teraz, nie zastanawiać się tyle nad tym co powinienem albo czego nie mam czy nad tym co by mogło być. Dlaczego jest mi tak trudno się od tego uwolnić? Czemu wciąż żyję po ciemniej stronie życia?
Jest strach... Przed czym konkretnie? Nie jestem pewien. Przed ojcem, który wiecznie mnie źle oceniał? Przed kuzynem, który wiecznie obśmiewał? Przed matką, która znowu nie pokocha? Ileż do kurwy nędzy można to wszystko przeżywać? Ileż czasu kurwa to wszystko będzie mną jeszcze "sterować". Dosyć mam kurwa. Dosyć!
Zawsze mi coś kurwa przeszkadza w teraźniejszości i nigdy w niej do końca nie jestem.
Zaczynam uważać, że mam jakieś problemy o podłożu biologicznym...
Jeżeli będę to wszystko nadal oceniał w ten sposób gdy skończę ten etap pracy nad sobą skonsultuję się chyba z psychiatrą.
Saturday, September 26, 2009
Tuesday, September 22, 2009
Brzeszczot wglądu.
Spostrzegania kim jestem i czego chcę ciąg dalszy obecnie. I w zasadzie tyle. Tylko tyle, ale aż tyle pracy.
Oczyszczam się z "powinności". Żmudny proces. Dzieje się sam i nie można nic a nic przyspieszyć. Można powiedzieć, że odkrywam siebie poprzez przypadki, poprzez nagłe odkrywanie głębokich, nieoczekiwanych znaczeń w codziennych rutynach i przyzwyczajeniach.
Ławice rzekomych powinności są splątane z ławicami moich własnych cech i marzeń. Rozgarniam, odławiam, kieruję, patrzę. Dziwoty...
Być sobą to trudne "zjawisko" psycho-fizyczne. Trudne bo łatwe. Tak trudne, bo tak łatwe. Nie widać siebie bo ja jest wplecione (w tą stronę właśnie) w strukturę powinności, którą ktoś tworzy za nas. Odważę się powiedzieć, że ja, które jest nie do końca uświadomione przez właściciela, a więc uśpione, nie ma szans w tym stanie na asertywność w stosunku to tej struktury powinności.
Mnie (i pewnie moim przodkom też) ta struktura dawała jakby powiększenie samego siebie (rzutowanie) na rzeczy nijak nie wchodzące w skład ja.
Ja jest proste. Po prostu jest, ale jest zbyt nieśmiałe w stosunku do struktury by z nią prowadzić dyskurs. By polemizować. Moje ja przynajmniej takie było.
Ktoś powie: "Ta struktura była Ci do czegoś potrzebna". Ze zdaniem się zgodzę ale nie z intencją. Tak struktura była mi potrzebna po prostu do życia bo nic innego nie znałem, a struktura reprezentowała to w co wierzyli (czy tam chcieli wierzyć) moi bliscy - Ci najważniejsi ludzie w moim życiu. Potem, gdy odeszli potrzebowałem strukturę kontynuować - oczywiście. Kontynuowałem żeby nie utracić poczucia rzeczywistości, gdy sens na chwilę zanikł. Potrzebowałem kontynuować schematy, by czuć się blisko w utraconymi kochanymi.
A teraz intencja takiego zdania, która ja odbieram jako: "mogłeś się zorientować, że to nie ty, że to nie o to chodzi". Z takim rozumieniem się nie zgadzam. Nie mogłem. Nie miałem jak. Dopiero stworzenie, zewnętrznej struktury zastępczej, struktury stricte materialnej, (stałe środki do życia, mieszkanie, samochód, ogólna normalizacja przez którą rozumiem odpadnięcie dających się łatwo racjonalizować lęków dotyczących materialnej sfery życia oraz rozpoczęcie wpuszczania do siebie ludzi) pozwoliło mi zacząć się rozglądać po moim świecie; pozwoliło po raz pierwszy zadać pytanie o siebie, a nie o zjawiska na zewnątrz mnie - te niezależne ode mnie. Dopiero wtedy wszedłem na drogę, którą kroczę i będę już kroczył (bo już nie pamiętam jak to było wcześniej) do końca życia - drogę Ja.
Ja jest mało skomplikowane, objętościowo niewielkie. I, co ważne bardzo niewiele potrzebujące.
Gratuluję Wszystkim, którzy rozpoczęli trud szukania siebie i głęboko szanuję Wszystkich, którzy nie wiedzą, że siebie unikają.
Komu jest łatwiej? Nikomu - obie grupy w zasadzie mają jednakowo przesrane z tym, że grupa pierwsza z uświadomionej opresji wyjdzie, a druga się w niej okopie, a następnie stworzy kolejne pokolenie żyjących z okopów.
Oczyszczam się z "powinności". Żmudny proces. Dzieje się sam i nie można nic a nic przyspieszyć. Można powiedzieć, że odkrywam siebie poprzez przypadki, poprzez nagłe odkrywanie głębokich, nieoczekiwanych znaczeń w codziennych rutynach i przyzwyczajeniach.
Ławice rzekomych powinności są splątane z ławicami moich własnych cech i marzeń. Rozgarniam, odławiam, kieruję, patrzę. Dziwoty...
Być sobą to trudne "zjawisko" psycho-fizyczne. Trudne bo łatwe. Tak trudne, bo tak łatwe. Nie widać siebie bo ja jest wplecione (w tą stronę właśnie) w strukturę powinności, którą ktoś tworzy za nas. Odważę się powiedzieć, że ja, które jest nie do końca uświadomione przez właściciela, a więc uśpione, nie ma szans w tym stanie na asertywność w stosunku to tej struktury powinności.
Mnie (i pewnie moim przodkom też) ta struktura dawała jakby powiększenie samego siebie (rzutowanie) na rzeczy nijak nie wchodzące w skład ja.
Ja jest proste. Po prostu jest, ale jest zbyt nieśmiałe w stosunku do struktury by z nią prowadzić dyskurs. By polemizować. Moje ja przynajmniej takie było.
Ktoś powie: "Ta struktura była Ci do czegoś potrzebna". Ze zdaniem się zgodzę ale nie z intencją. Tak struktura była mi potrzebna po prostu do życia bo nic innego nie znałem, a struktura reprezentowała to w co wierzyli (czy tam chcieli wierzyć) moi bliscy - Ci najważniejsi ludzie w moim życiu. Potem, gdy odeszli potrzebowałem strukturę kontynuować - oczywiście. Kontynuowałem żeby nie utracić poczucia rzeczywistości, gdy sens na chwilę zanikł. Potrzebowałem kontynuować schematy, by czuć się blisko w utraconymi kochanymi.
A teraz intencja takiego zdania, która ja odbieram jako: "mogłeś się zorientować, że to nie ty, że to nie o to chodzi". Z takim rozumieniem się nie zgadzam. Nie mogłem. Nie miałem jak. Dopiero stworzenie, zewnętrznej struktury zastępczej, struktury stricte materialnej, (stałe środki do życia, mieszkanie, samochód, ogólna normalizacja przez którą rozumiem odpadnięcie dających się łatwo racjonalizować lęków dotyczących materialnej sfery życia oraz rozpoczęcie wpuszczania do siebie ludzi) pozwoliło mi zacząć się rozglądać po moim świecie; pozwoliło po raz pierwszy zadać pytanie o siebie, a nie o zjawiska na zewnątrz mnie - te niezależne ode mnie. Dopiero wtedy wszedłem na drogę, którą kroczę i będę już kroczył (bo już nie pamiętam jak to było wcześniej) do końca życia - drogę Ja.
Ja jest mało skomplikowane, objętościowo niewielkie. I, co ważne bardzo niewiele potrzebujące.
Gratuluję Wszystkim, którzy rozpoczęli trud szukania siebie i głęboko szanuję Wszystkich, którzy nie wiedzą, że siebie unikają.
Komu jest łatwiej? Nikomu - obie grupy w zasadzie mają jednakowo przesrane z tym, że grupa pierwsza z uświadomionej opresji wyjdzie, a druga się w niej okopie, a następnie stworzy kolejne pokolenie żyjących z okopów.
Subscribe to:
Posts (Atom)