No i skrypt się objawił. Nareszcie!
Uogólniony, defetystyczny szum tła z dzieciństwa. Informacja od najbliższych ,że w życiu nic się udaje. Że życie jest bardzo trudne i pełnie niesprawiedliwych niespodzianek. I tyle. Wystarczy. Krótki, treściwy skrypt, który tak wiele przesłania. Który tak dogłębnie wpływa na światopogląd, na mnie.
No i te przeciwskrypty. Lol! Ależ to jest układanka. Sama w sobie jest niesamowita; misterna; zracjonalizowana; nie podlegająca obserwacji; leżąca poza moim postrzeganiem, bo tak blisko, że się fokusa na nią nie łapie. A tu wystarczy soczewę sobie zmienić i wszystko widać jak na dłoni. Makro. Perspektywa brzęczącego bąka :).
Jak zwykle, to cały czas było tu, teraz, u mnie, przede mną, wokół mnie, itd. Wszędzie więc nigdzie. A teraz wzięło i się wyodrębniło. Jako nie moje, czyjeś, nieprawidłowe.
Więc co dalej? Zobaczy się. Rewolucji na pewno nie będzie. Zresztą przestałem lubić rewolucje bo one są najczęściej i tak pozorne więc nawet jak się zdarzają to podchodzę do nich z dużą dozą nieufności.
Przede wszystkim szachy. Szachy, sport. Ludzie. Ludzie i wakacje. Ludzie i kobieta. Kobieta, kochanie... Ja i kochanie jej i jej kochanie mnie.
Manipulacja. Zdrowa, nieegoistyczna manipulacja. Dostosowywanie rzeczywistości do siebie i siebie do rzeczywistości ale 80 do 20. Pareto ;). Robić mniej ale lepiej. Żyć w morde! Żyć tak jak chce i według moim potrzeb. Widzieć potrzeby, pasje i namiętności. Widzieć co widzą inni i cieszyć się różnicami. Czerpać z różnic. Czerpać z zewnątrz do wewnątrz, przemieniać i dawać z siebie. Przemieniać... Tak. Nie ramować, nie ograniczać, nie definiować. Patrzeć i widzieć. Widzieć. Słyszeć. Nie mielić. Widzieć i słyszeć. Czuć, widzieć, słyszeć. Dotykać i czuć. Płynąć dotykając i czerpać. Przepuszczać i doświadczać. Oferować - nie głupio dawać. Brać ważne, odrzucać nieważne. Wybierać.
Monday, May 25, 2009
Sunday, May 17, 2009
Funny Things...
Dzieją się w moim umyśle znowu śmieszne rzeczy [rewolucyjne - przyp. tłum.]. Negocjuję ze sobą... To coś, co na dzień dzisiejszy wydaje się być mną negocjuje z mitami [fantazjami - przyp. tłum.], które sobie wytworzyło. Mam nawet niepokojące wrażenie, że to są w zasadzie mediacje bo jest jeszcze coś trzeciego... Być może to trzecie jest mną...
Anyways, wnioski są takie, że nie mam kompletnie pojęcia kim chcę być i co osiągnąć. Dotychczas szukałem żmudnie odpowiedzi na zewnątrz i ich nie znalazłem. Zrozumiałem dopiero teraz, że odpowiedzi muszę szukać wewnątrz. Skrajnie to w zasadzie proste, więc przyznać się do tego było trudno, bo tak z pozoru to godzi w mój intelekt. No, ale przyznałem się. Przyznałem się i tak jakby jakiś worek się rozerwał i zaczął wypadać gruz. Przebywam sobie więc obecnie w tumanach kurzu i się śmieję. Do siebie. Trochę z siebie, a trochę z tego całego świata. Wszedłem mogę powiedzieć w etap uświadomionej dekonstrukcji.
Spojrzałem więc na swoją szachownicę z lepszym przygotowaniem, głębszym zrozumieniem. Rodzi się we mnie zapał stratega. Strateg ten niestety dla swej persony pozostanie samotny w wymiarze definiowanym przez personę, ale też odkryje z pewnością wiele nowych wymiarów niesamotności. Dobrze, że miałem wtedy odwagę żeby się sobą zająć bo dziś chyba nie wszedłbym na tą ścieżkę ze strachu. Wtedy się nie bałem. Niczego się wtedy nie bałem. Byłem zmumifikowany, zaprogramowany, nacelowany i wystrzelony jak jakiś Pershing. No i doleciałem do dziś. Ech, wolność. Wolność "do" jest trudna, ale wolność "od" jest cudowna. Jedna potrzebuje drugiej. Yin-Yang. Rozumienie, ze wszędzie będzie jakaś kropeczka przeciwieństwa jest uwalniające. Dopiero jak się to rozumie to człowiek czuje, że dojrzewa. Co ciekawe czuję, że rozumiałem to od dziecka tylko widziałem w bardziej fantazyjnych, mesjanistycznych, bohaterskich barwach. Ta prawda, przekręcona niebotycznie w moim świecie fantazji była przez wiele lat paliwem do życia. Nadal nim jest, lecz teraz odszyfrowana. Zostałem wtajemniczony. Dostałem klucz do prawidłowego czytania tych hieroglifów. Wtajemniczenie to jest trudne do udźwignięcia. Wiedza ta nie pozwala się chować. Mało tego, ja już nie umiem się nawet chować. I chodzę goły. Goły przed sobą. Co prawda nie tak do końca goły bo nie wiem jeszcze czego chcę, a jakbym był taki zupełnie goły przed sobą to bym wiedział. Więc jest jeszcze kilka poziomów wtajemniczenia przede mną. To dobrze. Nie boję się tego. Cieszę się.
Powoli wszystko w istniejącej rzeczywistości sprowadzam do wymiaru funkcji, a nie celu. Funkcji szczęścia i czasu. Ilości dostępnego szczęścia w dostępnym czasie. Albo inaczej: dostępnego szczęścia w teraźniejszości. Bo nie ma nic innego niż teraźniejszość. Potencjał i możliwości są w środku a nie gdzieś na zewnątrz. Na zewnątrz jest wiedza i ludzie, które pomagają w maksymalizacji szczęścia w czasie...
Hmmm, a więc egoizm i racjonalizm...
W sumie to tak. Nie ma co owijać w bawełnę dalej...
Anyways, wnioski są takie, że nie mam kompletnie pojęcia kim chcę być i co osiągnąć. Dotychczas szukałem żmudnie odpowiedzi na zewnątrz i ich nie znalazłem. Zrozumiałem dopiero teraz, że odpowiedzi muszę szukać wewnątrz. Skrajnie to w zasadzie proste, więc przyznać się do tego było trudno, bo tak z pozoru to godzi w mój intelekt. No, ale przyznałem się. Przyznałem się i tak jakby jakiś worek się rozerwał i zaczął wypadać gruz. Przebywam sobie więc obecnie w tumanach kurzu i się śmieję. Do siebie. Trochę z siebie, a trochę z tego całego świata. Wszedłem mogę powiedzieć w etap uświadomionej dekonstrukcji.
Spojrzałem więc na swoją szachownicę z lepszym przygotowaniem, głębszym zrozumieniem. Rodzi się we mnie zapał stratega. Strateg ten niestety dla swej persony pozostanie samotny w wymiarze definiowanym przez personę, ale też odkryje z pewnością wiele nowych wymiarów niesamotności. Dobrze, że miałem wtedy odwagę żeby się sobą zająć bo dziś chyba nie wszedłbym na tą ścieżkę ze strachu. Wtedy się nie bałem. Niczego się wtedy nie bałem. Byłem zmumifikowany, zaprogramowany, nacelowany i wystrzelony jak jakiś Pershing. No i doleciałem do dziś. Ech, wolność. Wolność "do" jest trudna, ale wolność "od" jest cudowna. Jedna potrzebuje drugiej. Yin-Yang. Rozumienie, ze wszędzie będzie jakaś kropeczka przeciwieństwa jest uwalniające. Dopiero jak się to rozumie to człowiek czuje, że dojrzewa. Co ciekawe czuję, że rozumiałem to od dziecka tylko widziałem w bardziej fantazyjnych, mesjanistycznych, bohaterskich barwach. Ta prawda, przekręcona niebotycznie w moim świecie fantazji była przez wiele lat paliwem do życia. Nadal nim jest, lecz teraz odszyfrowana. Zostałem wtajemniczony. Dostałem klucz do prawidłowego czytania tych hieroglifów. Wtajemniczenie to jest trudne do udźwignięcia. Wiedza ta nie pozwala się chować. Mało tego, ja już nie umiem się nawet chować. I chodzę goły. Goły przed sobą. Co prawda nie tak do końca goły bo nie wiem jeszcze czego chcę, a jakbym był taki zupełnie goły przed sobą to bym wiedział. Więc jest jeszcze kilka poziomów wtajemniczenia przede mną. To dobrze. Nie boję się tego. Cieszę się.
Powoli wszystko w istniejącej rzeczywistości sprowadzam do wymiaru funkcji, a nie celu. Funkcji szczęścia i czasu. Ilości dostępnego szczęścia w dostępnym czasie. Albo inaczej: dostępnego szczęścia w teraźniejszości. Bo nie ma nic innego niż teraźniejszość. Potencjał i możliwości są w środku a nie gdzieś na zewnątrz. Na zewnątrz jest wiedza i ludzie, które pomagają w maksymalizacji szczęścia w czasie...
Hmmm, a więc egoizm i racjonalizm...
W sumie to tak. Nie ma co owijać w bawełnę dalej...
Sunday, May 3, 2009
Samsara
Ech, wczoraj był dzień smutku i zwątpienia. Myślałem, że ten cały poprzedni pozytywny okres to była tylko kolejna uknuta ucieczka. Na szczęście jednak nie, uff. Taki moment słabości po prostu. Taki moment mikro próby nowego podejścia.
Co prawda nie mogę zaprzeczyć słowom napisanym poniżej jednak myślę że mogę je zintegrować. Po prostu nie mogę ich negować bo wtedy tworzy się granica.
Samsara wymaga by opanować podmiotowość. Uciszyć didaskalia by wyszło to co najbliższe. Przede wszystkim pragnienia.
Fajnie, ale do tego trzeba dużo pracy przy usuwaniu granic. Trzeba ciągłych trekkingów do swojego Mordoru. Autokar, wysiadka, sighseeing, autokar, ognisko, taniec, radość, przerwa, autokar, wysiadka, i tak dalej. Potem rekultywacja Mordoru. Integracja Mordorou kawałek po kawałku. Z mapami, przewodnikami, latarką, czasem łopatą. Czasem trzeba wjechać rozpędzonym czołgiem, ale potem z niego wysiąść i się rozejrzeć. Uświadomić sobie że nad tym folwarkiem też się ma kontrolę.
Czy starczy życia? Czy nie zacząłem za późno. Czy zdążę wystarczająco rozjaśnić zanim przyjdą dzieci? Bardzo chcę.
Kurcze, tu trzeba dużo odwagi. Ale trzeba też dyscypliny. Oj trzeba dyscypliny. Trzeba włączyć ciało. Trzeba całościowo bo inaczej granice się schowają gdzie indziej. No i do najjaśniejszej cholery trzeba dużo czasu. Bo koryguje się na przykładach z życia. Tu nie można teoretycznie. Trzeba iść z otwartymi ramionami i kochać to co się przytrafia. Trzeba budować mosty, a nie kontemplować przepaście.
Co ciekawe trzeba twardych łokci. Zawsze bałem się twardych łokci, a tu okazuje się że bez twardych łokci nie odszukam się. Zabawne jak strach może stać się drogowskazem ku lepszemu. Jak rzeczywiście negatyw można przekuć w pozytyw.
A najtrudniejsze w tym wszystkim okazuje się dla mnie nieuciekanie od teraźniejszości. Zaczynam jednak rozumieć, że klucz tkwi w umiejętności przebywania w teraźniejszości. Brzmi abstrakcyjnie i nieuchwytnie. Bo takie to jest dla nas ludzi wychowanych tak a nie inaczej. Przebić się przez to to krucjata. Na dodatek nie można nic tutaj przyspieszyć.
Pójdziesz tylko tak daleko na ile sam sobie pozwolisz.
Co prawda nie mogę zaprzeczyć słowom napisanym poniżej jednak myślę że mogę je zintegrować. Po prostu nie mogę ich negować bo wtedy tworzy się granica.
Samsara wymaga by opanować podmiotowość. Uciszyć didaskalia by wyszło to co najbliższe. Przede wszystkim pragnienia.
Fajnie, ale do tego trzeba dużo pracy przy usuwaniu granic. Trzeba ciągłych trekkingów do swojego Mordoru. Autokar, wysiadka, sighseeing, autokar, ognisko, taniec, radość, przerwa, autokar, wysiadka, i tak dalej. Potem rekultywacja Mordoru. Integracja Mordorou kawałek po kawałku. Z mapami, przewodnikami, latarką, czasem łopatą. Czasem trzeba wjechać rozpędzonym czołgiem, ale potem z niego wysiąść i się rozejrzeć. Uświadomić sobie że nad tym folwarkiem też się ma kontrolę.
Czy starczy życia? Czy nie zacząłem za późno. Czy zdążę wystarczająco rozjaśnić zanim przyjdą dzieci? Bardzo chcę.
Kurcze, tu trzeba dużo odwagi. Ale trzeba też dyscypliny. Oj trzeba dyscypliny. Trzeba włączyć ciało. Trzeba całościowo bo inaczej granice się schowają gdzie indziej. No i do najjaśniejszej cholery trzeba dużo czasu. Bo koryguje się na przykładach z życia. Tu nie można teoretycznie. Trzeba iść z otwartymi ramionami i kochać to co się przytrafia. Trzeba budować mosty, a nie kontemplować przepaście.
Co ciekawe trzeba twardych łokci. Zawsze bałem się twardych łokci, a tu okazuje się że bez twardych łokci nie odszukam się. Zabawne jak strach może stać się drogowskazem ku lepszemu. Jak rzeczywiście negatyw można przekuć w pozytyw.
A najtrudniejsze w tym wszystkim okazuje się dla mnie nieuciekanie od teraźniejszości. Zaczynam jednak rozumieć, że klucz tkwi w umiejętności przebywania w teraźniejszości. Brzmi abstrakcyjnie i nieuchwytnie. Bo takie to jest dla nas ludzi wychowanych tak a nie inaczej. Przebić się przez to to krucjata. Na dodatek nie można nic tutaj przyspieszyć.
Pójdziesz tylko tak daleko na ile sam sobie pozwolisz.
Saturday, May 2, 2009
Moja Samotność.
Boje się bo nie mam przewodnika.
Nigdy nie było w moim życiu mężczyzny, z którym byłbym blisko. Nikt mi nie mówił jak facet powinien czuć i jak załatwiać swoje sprawy.
I tak, dziś, boję się. Boję się wielu rzeczy. Zarówno tych, których należy się bać jak i tych, których bać się nie muszę. Ale się boję. Bo nie wiem...
Jestem sam i zawsze będę sam. Poradzę sobie z tym do jakiegoś stopnia.
Tak, ale zawsze będzie pewien brak we mnie. Tęsknota, która będzie moją słabością. Słabość, która będzie moim przekleństwem.
Przekleństwem, które nie pozwolić mi wiedzieć co jest zwykłe a co niezwykłe.
Nigdy nie było w moim życiu mężczyzny, z którym byłbym blisko. Nikt mi nie mówił jak facet powinien czuć i jak załatwiać swoje sprawy.
I tak, dziś, boję się. Boję się wielu rzeczy. Zarówno tych, których należy się bać jak i tych, których bać się nie muszę. Ale się boję. Bo nie wiem...
Jestem sam i zawsze będę sam. Poradzę sobie z tym do jakiegoś stopnia.
Tak, ale zawsze będzie pewien brak we mnie. Tęsknota, która będzie moją słabością. Słabość, która będzie moim przekleństwem.
Przekleństwem, które nie pozwolić mi wiedzieć co jest zwykłe a co niezwykłe.
Subscribe to:
Posts (Atom)