Staję twarzą w twarz z gniotącym faktem, że napędza mnie jedynie zmiana. Tzn. nie jest to jedyna rzecz, która mnie w życiu napędza natomiast na pewno daje największego kopa adrenaliny.
Codzi mi tu o zmianę w sensie przedsięwzięcia, bariery do przebycia, szczypty bólu po drodze.
Napędza mnie głównie zmiana ponieważ zmiana daje usprawiedliwienie do fantazjowania o tym co nastąpi, gdy zmiana dojdzie do skutku. Okres zmiany jest u mnie inaczej niż u innych okresem odpoczynku, odskoczni.
...gdy zmiana jednak nastąpi przychodzi po chwili uspokojenie, wręcz znudzenie osiagniętym nowym status quo. I zaczyna się szukanie na nowo pretekstu do kolejnej jakiejś zmiany w życiu.
Kobieta, mieszkanie, praca, samochód, zegarek - whatever... Smutne. Smutne bo to jest silne; Bo to jest wyraźnie związane z moim dzieciństwem, które właśnie sprowadzało się w dużej mierze do przezwyciężania/znoszenia zmian. A teraz - lustro. To samo... Nie sprawia mi radości siedzenie w miejscu. Mam silną kompulsjędo gnania do przodu. Do ulepszania. Nie znam granic.
Nie znoszę ograniczeń....
Jak jest okej to mnie coś boli...