Minęło sporo czasu i pracy ze sobą...
Teraz poświęcam się sobie i koncentruję na tym co robię.
Nie zadaję niepotrzebnych ani groźnych pytań, bo one nigdy nie miały sensu. Uwagą obdarzam prozę i w niej staram się odnaleźć satysfakcję.
Chcę i potrzebuję znacznie mniej niż kiedyś. Rozumiem co mogę, a czego raczej nie mogę. Jestem więc spokojniejszy, a wrażenie wpływu na własną rzeczywistość urosło znacząco.
Zbyt abstrakcyjna jak dla mnie dotychczas hipoteza jakoby człowiek tworzył swoją rzeczywistość poprzez swoje czy, a potem przez ich interpretację nabrała dla mnie ostatnio wymiaru praktycznego.
Nie ma nic już, bo wszystko jest teraz. I to chyba poczucie immanentnej cechy każdego procesu jaką jest jego rozpiętość w czasie definiuje moją zmianę. Szanuje moment teraźniejszy. Nie jest to łatwe i chwile wciąż mi umykają i umykać będą. W każdym razie bycie w kontakcie z upływem czasu przybliża wręcz ezoterycznie do istoty rzeczywistości, a także naszego w niej istnienia.
Dalej, szczere w stosunku do siebie postrzeganie tej rzeczywistości daje wielki wgląd w nas samych (przynajmniej u mnie odbywa się to w tą stronę).
Potem idzie odkrywanie tego czego się chce od życia, co się w nim chce robić i co sprawia największą przyjemność.
I tak dochodzimy do tego co dla nas ważne, a więc tworzy się hierarchia i teraz już można prawdziwie żyć.
Więc należy odrzucić szumne przeszkadzajki i rozpocząć prawdziwe życie.